czwartek, 27 listopada 2014

Epilog. "Stałeś się ty."

Z całej siły próbowała nie otwierać oczu i nie dopuszczać do świadomości żadnych bodźców z otoczenia. Nie chciała przerywać snu, w którym była tak blisko niego; w którym czuła ciepły dotyk jego szczupłych dłoni na swoim spragnionym ciele; w którym jego gorący oddech nieodłącznie omiatał jej szyję, a jego miękkie wargi delikatnie muskały jej wciąż wrażliwą na pieszczoty skórę. Pragnęła zatrzymać ten moment w pamięci jak najdłużej i starała się zapamiętać każdy najmniejszy szczegół, by potem móc odtwarzać ten sen w nieskończoność. Wyobrażenie o nim miało być przecież jedynym, co mogła dla siebie zachować. Nie miała takich wspomnień i choć wciąż niezrozumiale mocno tego pragnęła, nie zapowiadało się, by miało się to zmienić.
Powoli pozwalała rzeczywistości przedrzeć się przez zasłonę snu i wracała do realnego świata, w którym miała widzieć go dzisiaj po raz ostatni. Jeden po drugim zaczęły z jej skóry znikać jego palce, które do tej pory czule gładziły jej brzuch, pozostawiając w tym miejscu jedynie zimną pustkę. Jego oddech stawał się coraz bardziej odległy, by w końcu całkiem przestała go czuć. Pocałunki, jakie składał na jej skórze, wydawały się być coraz delikatniejsze, aż uświadomiła sobie, że znikły tej nocy na dobre. I on też miał zniknąć na dobre, nie tylko jeśli chodziło o tę noc, ale i o wszystkie kolejne dni i noce. Po ciężkich zmaganiach z docierającą do niej rzeczywistością, której wcale nie chciała, zebrała w sobie tyle siły, by otworzyć oczy i pożegnać się z tym nadzwyczaj realnym wyobrażeniem o jego obecności.
Niewyraźne kontury powoli zaczęły się wyostrzać. W początkowo rozmytych kształtach na wprost dostrzegła w końcu pięknie rzeźbioną komodę z ciemnego drewna z ciężkimi metalowymi rączkami, do której nic nie włożyła. Obok rozpoznała obity bogato zdobioną tkaniną fotel, na którym nawet nie siedziała. Na ścianie wisiał, kompletnie niepasujący do wnętrza, plazmowy telewizor, którego wcale nie włączyła. Pokój hotelowy wydawał się być taki sam, jak wczorajszego wieczoru. Tylko ona wydawała się sobie inna. Jemu bliższa, choć wcale go tu nie było, z wyjątkiem… Z wyjątkiem tego zapachu, który wciąż unosił się w powietrzu. Była już całkiem rozbudzona, lecz nie potrafiła się poruszyć, gdy zorientowała się, że ten zmysłowy element snu, który powinien zniknąć zaraz po otwarciu oczu, nadal jej towarzyszył i wydawało jej się, że nie słabł na sile. Po prostu tam był, tak samo jak była tam ona, fizycznie i prawdziwie. Dopiero gdy udało jej się podnieść do pozycji siedzącej, uderzył w nią dźwięk otwieranych drzwi od łazienki, który spowodował, że serce podskoczyło jej do gardła i łomotało tak, że omal nie wyskoczyło z jej piersi.
I wtedy go ujrzała, wysokiego, szczupłego, mającego na sobie jedynie czarne bokserki, wciąż zaspanego i niezaprzeczalnie przebywającego w jej pokoju. I dopiero wtedy też dotarło do niej, że ten czarnowłosy chłopak, który tak żarliwie całował ją poprzedniej nocy, był prawdziwy, tak samo jak cała sytuacja, która przez kilkanaście sekund po przebudzeniu wydawała jej się być jedynie minionym snem.
Rozchyliła bezwiednie wargi, gdy po rozejrzeniu się po pomieszczeniu, jego brązowy wzrok spoczął na jej sylwetce, a jego usta ułożyły się w najczulszy uśmiech, jaki do tej pory jej posłał.
Obserwowała go jak ducha, gdy charakterystycznym dla siebie, swobodnym krokiem podszedł do krawędzi łóżka i długo się nie zastanawiając, usiadł na materacu tak blisko, że nie myślała już o tym, czy był tu naprawdę, czy jedynie jej się wydawało.
Wyciągnął dłoń w jej stronę i dotknął jej rozpalonej twarzy, nawet na moment nie odrywając wzroku od jej oczu.
- Co się stało? – odezwał się cichym, zachrypniętym głosem, wciąż nie przestając gładzić kciukiem jej policzka. Drugą ręką chwycił jej dłoń, po czym złożył na niej pocałunek tak delikatny, że ledwo go wyczuła.
- Wszystko… - odparła, wtulając twarz w jego dłoń i poczuła, jak mięśnie jej ciała powoli się rozluźniają. Przymknęła powieki i głęboko odetchnęła jego upajającym zapachem, gdy zorientowała się, że naprawdę wolno było jej to robić. Dobitnie dotarło do niej, że należał do niej tak samo, jak ona należała do niego. Przypomniała sobie wszystkie jego słowa, które powiedział jej wczorajszej nocy; przypomniała sobie wszystkie pocałunki, jakie złożył na jej ustach i nie miała już żadnych wątpliwości. Z jego brązowych, łagodnych oczu wyczytała, że był tu tylko dla niej, a szczęście rozpierało ją do tego stopnia, że ciężko było jej cokolwiek powiedzieć. Niewiele się zastanawiając, odrzuciła kołdrę, którą do tej pory była przykryta i rozpaczliwie przywarła do jego ciała, obejmując go z największą siłą, na jaką była w stanie się w tej chwili zdobyć. – Wszystko, Bill – powtórzyła, rozkoszując się brzmieniem jego imienia w swoich ustach. – Stały się właśnie moje największe pragnienia. Stałeś się ty.

~*~

Nie mieli zamiaru sprawdzać telefonów, choć dobrze wiedzieli, że od rana wszyscy po kolei będą dzwonić do nich na zmianę. Nie myśleli o tym, by wyjść na śniadanie i nawet nie zastanawiali się, jak ich nieobecność będzie odebrana przez resztę zespołu. Właściwie to mieli nadzieję, że pozostali się domyślą i nie będą mieli zamiaru im w jakikolwiek sposób przeszkadzać.
Zamówili jedzenie do pokoju i spożyli je w łóżku, bo żadne z nich nie chciało wychodzić spod kołdry i szykować się do wyjścia do restauracji. Próbowali nasycić się sobą nawzajem w każdy możliwy sposób, a i tak wciąż było im mało.
Ashley tuliła się do nagiego torsu czarnowłosego i w ciszy składała delikatne pocałunki na jego piersi. Gdy pierwszy raz dotknęła wciąż niepewnymi wargami jego skóry, jego ciało zadrżało niekontrolowanie, lecz z każdym kolejnym pocałunkiem rozluźniał się i przyzwyczajał do jej bliskości. Oddychała miarowo, wdychając jego zapach, który znała niby tak dobrze, a który teraz wydawał jej się tak nowy. On cały wydawał jej się nowy, tak nieprawdopodobnie bliski. Niezaprzeczalnie jednak leżał tuż przy jej boku i delikatnie gładził jej ramię, a ona czuła rozpierające, niemal duszące szczęście.
- Nie oddam cię już za żadne skarby – wyszeptał, przyciskając jej czoło do swoich ust i upewniając ją w tym, że był tu tylko dla niej i nie miał zamiaru odchodzić. – Nikomu.

~*~

Ashley nie chciała puścić Billa do jego pokoju po świeże ubrania czy jakiekolwiek kosmetyki.
- Teraz to ty użyjesz moich – oznajmiła, prowadząc go do łazienki.
Po prostu nieustannie bała się, że gdy pozwoli mu wyjść, on już nigdy do niej nie wróci. Złapała szczęście i przerażało ją to, że mogłaby je utracić, dobrowolnie wypuszczając je ze swoich rąk. Nie mogła do tego dopuścić, bo znaczył dla niej zbyt wiele.

~*~

Pragnęła spędzić z nim sam na sam jak najwięcej czasu, ale ktoś był wyjątkowo niedomyślny, bo chwilę po dwunastej usłyszeli pukanie do drzwi. Czy naprawdę ich wspólna nieobecność na śniadaniu nie była oczywista?
Nie dla Toma, który patrząc na Billa w głębi pokoju Ashley, wyglądał, jakby zobaczył ducha.
- O cholera – zaklął dredowłosy pod nosem. – Tak myślałem, chociaż miałem głupią nadzieję, że zrezygnował z tego pomysłu.
Ashley zmarszczyła brwi, popadając w lekką dezorientację.
- Co masz na myśli? – dopytała, gdy twarz Toma ukazywała coraz większe przerażenie i zażenowanie.
- Nie słuchaj go, proszę cię. On… On nagadał ci jakichś głupot. To tylko chwilowe, zaraz mu przejdzie – wybełkotał gitarzysta, patrząc z paniką w przestrzeń za jej plecami.
Poczuła się absurdalnie. Jak to głupot? Jak to chwilowe? Jak to przejdzie? Przez moment wydawało jej się, że dredowłosy wylał na nią właśnie kubeł zimnej wody.
- Ale ja… O czym ty mówisz, Tom?
- No właśnie, o czym ty mówisz? – Usłyszała za plecami głos czarnowłosego i poczuła, jak obejmuje ją od tyłu, kładąc brodę na jej ramieniu. Choć nie widziała jego twarzy, wyczuła kontrolowany uśmiech, jaki się na niej pojawił. Znała przecież Billa tak dobrze, mimo że stosunkowo krótko. Dokładnie pamiętała, jaki był radosny zanim… zanim między nimi wynikło to głupie nieporozumienie. Od samego początku uwielbiała obserwować, jak próbował powstrzymać wędrujące w górę kąciki ust i wydymał górną wargę, minimalnie odsłaniając rządek białych, niekoniecznie prostych zębów. Unosił wtedy charakterystycznie brwi i mrużył oczy, w których dostrzegała coś, czego wtedy nie rozumiała. Wiedziała, że teraz dokładnie tak wyglądał i dokładnie taki podobał jej się najbardziej; z tym zadziornym półuśmiechem błąkającym się po jego twarzy i z tą tajemnicą kryjącą się w jego brązowych oczach. Dziś już rozumiała, że od początku była to miłość, jaką ją obdarzył i w jaką ciężko było jej uwierzyć.
Spojrzała na Toma, którego mina wyrażała kompletne zagubienie. Bill musiał zrobić w tym momencie to samo, bo wybuchł dźwięcznym śmiechem tuż przy jej uchu. Śmiał się głośno, szczerze i pięknie. Tak, jak od dłuższego czasu jej tego brakowało. Przez kilka ostatnich tygodni znacznie się wyciszył, a zwłaszcza wtedy, gdy znajdowali się we dwoje w jednym pomieszczeniu. Nie kierował w jej stronę praktycznie żadnych słów i prawie na nią nie patrzył. Dopiero wczorajszego wieczoru zrozumiała, dlaczego tak się zachowywał. Cierpiał, nie mogąc mieć jej przy sobie, mimo że była tak blisko. Cierpiał tak samo, jak cierpiała ona.
- Wy chyba sobie ze mnie żartujecie – wydukał dredowłosy i złapał się za głowę, wplątując palce pomiędzy związane dredy, gdy jego brat złożył pocałunek na policzku blondynki. – Bill, do cholery, czy ty chcesz mi przez to powiedzieć, że…? – Urwał, szukając słów. Nadal krzywił się, nie mogąc wyjść ze zdumienia po tym, co zobaczył.
- Chcę ci przez to powiedzieć, że gdybym posłuchał ciebie, to nie miałbym jej teraz w ramionach – odparł Bill, przyciskając Ashley do siebie jeszcze mocniej. To oczywiste, że nie przyznałby się, iż to on źle odczytał jej intencje. Był osobą, która potrafiła wytknąć błędy wszystkim, tylko nie sobie samemu.
- No przepraszam bardzo – wzburzył się gitarzysta – ale to ty przedstawiłeś mi tak sytuację. Pamiętasz? Tu, w tym hotelu! Powiedziałeś mi, że Ashley się ciebie boi i nie chce, żebyś się do niej zbliżał. Pamiętasz?! To ty mi tak nagadałeś! – Poddenerwowany głos Toma stawał się coraz bardziej piskliwy, a on sam coraz szerzej otwierał oczy i robił się coraz bardziej czerwony.
Ashley widziała już zbyt dużo bliźniaczych sprzeczek, by nie wiedzieć, co za chwilę nastąpi. Przez kilka tygodni znajomości i przebywania z Kaulitzami niemal przez całe dnie, potrafiła wyczuć, że za moment w progu jej pokoju wybuchnie jedna z tych burzliwych awantur i chociaż wbrew logice lubiła się im przyglądać i przysłuchiwać, to teraz wolała takowej uniknąć.
- Tom, to nie tak – zaczęła, gdy Bill miał już odpowiadać bratu na ten podniesiony ton. Wyprostował się, a na swoich plecach poczuła, jak uniosła się jego klatka piersiowa, gdy nabrał powietrza, by się odezwać. Wypuścił je głębokim odetchnięciem, kiedy ona zrobiła to za niego. – Po prostu się z Billem… nie zrozumieliśmy – dokończyła niezręcznie, bo tak naprawdę nie wiedziała, jak mogłaby inaczej nazwać to, co stało się między nimi w przeciągu ostatnich dwóch miesięcy.
Dredowłosy zaśmiał się nerwowo.
- Chciałbym teraz powiedzieć ci – zwrócił się do brata – co sobie o tobie myślę, ale wyglądacie tak uroczo, że przełożę to na inny dzień. – Na jego twarzy nareszcie pojawił się półuśmiech. – Mam nadzieję, że już wszystko sobie wyjaśniliście i to koniec z jakimikolwiek niedopowiedzeniami między wami, bo przysięgam, że drugi raz takiego Billa po prostu nie zniosę. Zabiję go, jeśli jeszcze kiedykolwiek będzie mi tak jęczał, więc Ash, jeśli chcesz mieć go przy sobie żywego, to lepiej dopilnuj, żebyście się już zawsze dogadywali. – Powiedział, patrząc na blondynkę przesadnie poważnie, po czym roześmiał się serdecznie.

Czy mogła oczekiwać od życia czegoś więcej niż cudownego mężczyzny i wspaniałych przyjaciół u swojego boku?
Czy mogła oczekiwać od życia czegoś więcej niż spełnionych marzeń?