sobota, 31 maja 2014

21. „Zmywała go z siebie nim samym.”

Chciała pomóc mu sprzątać, ale nie pozwolił jej niczego dotykać, tylko kazał iść do pokoju po potrzebne jej do porannej toalety rzeczy i zmykać do łazienki. Dosłownie tak, zmykać. Naprawdę aż tak źle wyglądała? Do tej na górze, bo tam trzymali w szafce świeże ręczniki. Nie powiedział jej nawet, jaki mają plan na dzisiaj, chociaż domyślała się, że cały dzień spędzą w studiu i była pewna, że ją też tam zabiorą. Szaleńczo się o nią troszczyli i choć czuła się z tym co najmniej dziwnie, musiała chyba zacząć się do tego przyzwyczajać. Nie spotkała nigdy tak ekstremalnie opiekuńczych osób jak oni. Dbali o nią dosłownie jak o jajko, ale wynikało to chyba z ich braku bliższego kontaktu z dziewczyną nie będącą fanką. Z tego, czego się wczoraj dowiedziała, jedynie Georg od niedawna się z kimś spotykał, ale na razie nie było to nic poważnego. Dziewczyna miała na imię Emilia, była w jego wieku, a poznali się zupełnie przypadkowo – w urzędzie miasta, gdy Georg musiał miesiąc temu wyrobić nowy dowód osobisty, bo poprzedni zgubił. Więcej jej nie powiedzieli, bo zaczęli dokuczać basiście w typowy dla młodych mężczyzn sposób. Annalise siedziała wtedy z wyjątkowo zniesmaczoną miną i – co dziwne – nie komentowała tego nawet słowem, bo jej twarz wyrażała wtedy wszystko, co chciałaby powiedzieć. Ashley natomiast nie przysłuchiwała się tym docinkom zbyt dokładnie, ponieważ jej głowa wypełniona była myślami o zamieszkaniu z Kaulitzami. Od samego początku wiedziała, że to zły pomysł i nie wyniknie z tego nic dobrego. Jej przypuszczenia okazały się jak najbardziej słuszne, bo wystarczyło kilka godzin w tym domu, a już stało się coś niewłaściwego. Miała ogromne szczęście, że Bill obrócił wszystko w przyjacielski gest, choć może dla niego właśnie tyle to przytulenie oznaczało? Dla niej zdecydowanie było czymś niesamowitym. Ten chłopak oddziaływał na nią w jakiś tajemniczy sposób i ta tajemniczość pociągała ją w nim najbardziej. I do tego był tak piekielnie idealny…

Zmywała go z siebie nim samym. Zmywała z siebie jeden jego zapach, wcierając drugi jeszcze bardziej. Myła pachnącą nim skórę zapachem jego skóry. Myła pachnące nim włosy zapachem jego włosów. Już wiedziała, że mimo zdrowego rozsądku podpowiadającego jej, by tego nie robiła, kupi dokładnie ten sam męski żel pod prysznic i dokładnie ten sam szampon, żeby czuć w nowym domu jego bliskość. Zaczynała owijać się nim tak szczelnie, jak szczelnie owijała się jego miękkim ręcznikiem. Znów nie wiedziała, jak długo stała tak, opierając się plecami o zimne, białe kafelki, myśląc o nim, o jego ciepłym oddechu i o uspokajającym dotyku.
Gdy wyszła odświeżona z łazienki, już z góry widziała urzędującego w kuchni Toma. Zeszła na dół i pobiegła do swojego pokoju, by zanieść wczorajsze ubrania. Bill mówił jej, że może wrzucić je do ich kosza na pranie, ale jak mogła to zrobić, gdy wszystko nim pachniało? Czajnik elektryczny szumiał w charakterystyczny dla siebie sposób i zagłuszał muzykę, którą gitarzysta włączył, by umilić sobie szykowanie śniadania. Przy stole przygotowane były już trzy miejsca, a dredowłosy widząc blondynkę, zastygł z pudełkiem margaryny w ręku.
- Cześć, śpiochu! – Przywitał ją ciepłym uśmiechem i odstawił trzymane w dłoni pudełko na stół, po czym dostawił obok talerz z pokrojoną wędliną i serem. – Chodź jeść, już prawie gotowe.
- Już idę, tylko to odniosę – rzuciła w pośpiechu i zniknęła w korytarzu.
Czy Tom wiedział, jak dzisiaj spała ona i jego brat? Może widział to na własne oczy w nocy lub Bill mu powiedział? Mogła się jedynie domyślać, a że myślenie było ostatnio jedną z jej ulubionych rozrywek, niespecjalnie przejęła się tym, że nie mogła go o to zapytać. Najprawdopodobniej nawet gdyby mogła, i tak by tego nie zrobiła.
Wróciła do kuchni i otworzyła ze zdumienia oczy, gdy podeszła do stołu. Po tym, co wczoraj opowiedziała jej Linda, spodziewała się na śniadanie co najwyżej płatków, podczas gdy Tom rozstawił trzy talerze i równiutko poukładał przy nich sztućce, wystawił chleb oraz bułki, kilka rodzajów szynki, ser żółty, pomidory, ogórki, sałatę, przeróżne serki kanapkowe, dżemy i nutellę.
- A ty spodziewasz się plutonu wojska? – Zamrugała kilka razy, nie mogąc uwierzyć w to, co widziała. Położył nawet serwetki i nie zapomniał o cukierniczce ani o przyprawach.
- Dlaczego? – Zaśmiał się i odwrócił do niej tyłem, by zalać herbatę w dzbanku. – Nie wiedziałem, na co będziesz miała ochotę, więc wyjąłem wszystko – wytłumaczył takim tonem głosu, jakby to było oczywiste. Jakby mówił: „W stu stopniach Celsjusza woda wrze”. – Siadaj gdzie chcesz.
- Jesteś szalony – skwitowała, śmiejąc się i po chwili namysłu zajęła miejsce tyłem do schodów, a przodem do rozstawiającego kubki na stole Toma. Uwijał się w kuchni jakby się w niej urodził.
- Niezbyt często miewamy w domu poważniejszych gości, niż nasi starzy, dobrzy przyjaciele i rodzina, więc to taka miła odmiana. Jak ci się spało na tej sofie? - Tom sprytnie prześlizgnął się z tematu na temat, najprawdopodobniej by nie analizować zbytnio przyczyn jego chęci przygotowania śniadania.
Z piętra dobiegł ich odgłos otwieranych drzwi, a po kilku sekundach na dół zbiegł Bill, już odświeżony i ubrany w czyste rzeczy. Z jednej strony odetchnęła, bo nie musiała odpowiadać na pytanie gitarzysty, z drugiej strony spięła się pod wpływem pojawienia się wokalisty.
- Zajęłaś moje miejsce – zagadnął przelotem, nachylając się nad nią i obszedł stół, po czym usiadł naprzeciwko niej. Zesztywniała, słysząc jego głos nad swoim uchem i nie odpowiedziała. Gdy ostatnio u nich była, siedzieli przy tym ośmioosobowym stole w zupełnie innych miejscach. Tom nakrył teraz całkowicie na jego drugiej połowie.
Bill nie wyglądał na zaskoczonego tym, co przygotował jego brat, co oznaczało, że musieli to ustalić, gdy poszła się kąpać. Rzucił pod nosem ledwo słyszalne „smacznego” i zabrał się za jedzenie, nie czekając na swojego bliźniaka.
- To jak, wyspałaś się? Sofa wygodna? Nic cię nie boli? – Tom śmiejąc się, postawił dzbanek z gorącą herbatą na stole i zajął ostatnie wolne miejsce, w szczycie stołu po jej lewej stronie. – Powiem ci, że nawet ja jeszcze na niej nie spałem.
Zerknęła ukradkiem, dosłownie na sekundę, na Billa, który jak gdyby nigdy nic, ze stoickim spokojem i obojętną miną, smarował połówkę bułki margaryną. Na język cisnęło jej się: „sto razy wygodniejsza niż moje własne łóżko”, ale wiedziała, że musi odpowiedzieć inaczej.
- Nie, nic mnie nie boli – odparła, posyłając dredowłosemu delikatny uśmiech i ponownie spojrzała na wokalistę dokładnie w tym momencie, w którym on podniósł na nią swój wzrok znad swojej kanapki. Już więcej podczas tego śniadania nie odważyła się na niego popatrzeć.

Z zachowania Toma podczas całego poranka wynikało, że o niczym nie wiedział, co dało jej kolejny powód do myślenia. Dlaczego Bill się z nim tym nie podzielił? Wydawało jej się, że mówili sobie o wszystkim. Chciał to przed nim ukryć? Czemu miałby ukrywać przyjacielski gest? A co, jeśli to nie był tylko przyjacielski gest? Co, jeśli dla niego również było to coś więcej? Jeśli tak, to czemu nie zrobił kolejnego kroku? Czemu nie dał jej jednoznacznego sygnału, tylko znów mówił o jakiejś jej przynależności do rodziny? Ale czy takie rzeczy dzieją się w rodzinie? Czy to w ogóle było możliwe, by spanie z nią w objęciach miało dla Billa jakieś znaczenie? Może nie miało żadnego i właśnie dlatego nie wspomniał o tym bratu? Bo było nieistotne? Miała w głowie taki natłok myśli i pytań, że zupełnie nie zwracała uwagi na to, że bliźniacy mieli zamiar zabrać ją do studia, a przecież jeszcze wczoraj bardzo nie chciała tam jechać, by nie przeszkadzać im w pracy. Dzisiaj było jej obojętne, dokąd się wybiorą i co będą robić. Była zbyt pochłonięta rozwiązywaniem swojego problemu.

W studiu był już Gustav, który jadł drugie śniadanie, pracująca w biurze Silke i mężczyźni zajmujący się sprzętem, których imion wczoraj niestety nie zapamiętała, bo była w zbyt dużym szoku. David miał pojawić się w Magdeburgu dopiero jutro w nocy, ale Georg podobno był już w drodze. Wiedziała, że jako zespół w tej chwili mieli ogrom pracy. Gdy basista nie pojawił się po piętnastu minutach, ale przez telefon zapewniał kolegów, że już dojeżdża, już za chwilę będzie, zaczęli bez niego. Dla niej im mniej było instrumentów, tym lepiej, bo mogła wsłuchiwać się w głos Billa nie zakłócany innymi dźwiękami. Gdy momentami śpiewał niemalże bez podkładu muzycznego, przez jej ciało przebiegały elektryzujące dreszcze. Przymykała wtedy oczy i rozkoszowała się każdą taką chwilą. Nie istniał dla niej w tym momencie piękniejszy dźwięk. Bill nie śpiewał idealnie, bo w jego wokalu można było usłyszeć wiele niedociągnięć, zwłaszcza w akustycznych wersjach utworów, ale samo brzmienie jego głosu wprawiało ją w błogi stan. Mogłaby zostać na takiej próbie do końca dnia, ale chłopakom źle grało się bez basisty, który wciąż nie przyjeżdżał, więc przerwali. Opadły im ręce, gdy pół godziny po pierwszym wykonanym do niego telefonie oznajmił, że dopiero wyjeżdża, mimo że trzydzieści minut wcześniej był już rzekomo pod studiem. Skwitowali to jedynie ciężkim westchnięciem i sugestywnym wypowiedzeniem jego imienia. Musiał zrobić coś takiego nie po raz pierwszy.

Do pomieszczenia wchodziły zawsze najpierw włosy Georga, a dopiero później on sam, więc gdy tylko pojawiły się w wejściu, momentalnie zrobiło się głośno. Bill, Tom i Gustav od razu na niego naskoczyli, ale ten uśmiechał się tylko pod nosem i nie chciał się tłumaczyć. Oni doszli do wniosku, że zatrzymała go Emilia i zaczęli dokuczać mu w ten charakterystyczny sposób, w którym dało się wyczuć ukłucie zazdrości, że Georg kogoś sobie znalazł. Jej wydawało się, że po prostu zaspał, choć tak naprawdę jedno nie wykluczało drugiego.

Nie dane jej było słuchać brzmienia całego zespołu zbyt długo, bo przyszła po nią Silke i zabrała ją do pomieszczenia biurowego, chcąc omówić z nią kilka spraw związanych z mieszkaniem, które miała jej znaleźć. Ashley z jednej strony nie chciała wychodzić z sali prób, ale z drugiej może i tak było lepiej. Gdyby posiedziała tam jeszcze trochę, bardzo prawdopodobne było, że ktokolwiek zauważyłby jej reakcję na głos wokalisty, a tego przecież nie chciała.
Gdy kobieta wyszła do kuchni w celu zrobienia im czegoś do picia, Ashley miała chwilę, by wykonać telefony.
Nawet przy zamkniętych drzwiach dosyć wyraźnie słyszała dźwięki melodii „Totgeliebt” i głos Billa, śpiewającego: „Twoje drżenie za bardzo mi nie pomaga. To mnie zabije.”. Usilnie i bezcelowo próbowała odnaleźć w jego tekstach chociaż najmniejszy fragment, który pasowałby jej do całej tej dziwnej sytuacji między nimi. Szukała w nich momentów, w których wydawało jej się, że on mógłby pomyśleć o niej. Chciała, by o niej myślał, bo on zaprzątał jej głowę nieustannie.
- Uaaa, to jednak żyjesz? Już myślałam, że albo umarłaś z wrażenia, albo załatwiły cię te fanki! – Wsłuchiwanie się w tekst przerwał jej głos przyjaciółki wydobywający się z telefonu.
- Żyję. Ledwo co prawda, ale żyję! – Zaśmiała się i zakręciła na obrotowym krześle. Tak dawno na takim nie siedziała. Pamiętała, że w dzieciństwie kręciły się na jej fotelu z Ann na zmianę, odliczając, która z nich wytrzyma dłużej. W obecnym mieszkaniu nie miała nawet biurka, bo ani nie było jej potrzebne, ani nie było na nie miejsca, a co dopiero mówić o obrotowym krześle. A raczej mogła już powiedzieć: w poprzednim mieszkaniu. – Jak wygląda sytuacja w Gröningen?
- Wiesz, nawet lepiej, niż bym się tego spodziewała. Względna cisza i spokój, a już na pewno nie ma takich akcji jak u ciebie.
- Nikt się pod twoim domem nie pałęta? – Nie były w miasteczku jakoś specjalnie znane, ale na pewno wiele osób je kojarzyło. Wiedziała, że ludzie od razu skojarzyliby „tą drugą”, bo przez większość czasu można było zobaczyć je właśnie we dwie. We dwie w szkolnej ławce, we dwie na zakupach, we dwie na spacerach, we dwie na plaży nad jeziorem. Miały niewielką grupkę dobrych znajomych, ale nie na tyle, by spędzać z nimi większość czasu; widywały się z nimi tylko przy okazji jakichś bardziej zorganizowanych spotkań. Na co dzień czuły się najlepiej w swoim towarzystwie, przez co niektórzy mogli uznać je za samolubne, a może nawet wywyższające się, co zdecydowanie było nieprawdą.
- Tylko by ktoś spróbował! Dzwonił do mnie tylko Martin z wielkim znakiem zapytania. – Wspomniany przez Ann Martin był właśnie jednym z tych znajomych „bliższych, ale nie na tyle”. – Powiedziałam mu, że nic się nie dzieje, załapałaś się po prostu do dobrej pracy, ale jeszcze ci na głowę nie padło, żeby być z szurniętym Billem.
Ukłuło ją nieco to, co usłyszała od przyjaciółki. Czy trzeba upaść na głowę, by być z Billem? Czy był szurnięty? Według niej nie. I nie. Ale Annie przecież nie miała pojęcia o tym, jakie zauroczenie wokalistą rodzi się wgłębi serca Ashley. Ona sama jeszcze nie do końca była tego świadoma, po prostu czuła się przy nim inaczej i myślała o nim znacznie częściej niż o pozostałych.
- Dzięki, świetnie wybrnęłaś. – Zamilkła na moment, by przeanalizować zdanie, które właśnie wypowiedziała. – Muszę kończyć, bo chcę zadzwonić jeszcze do mamy, a mam tylko chwilę. Trzymaj się, do usłyszenia. – Rozłączyła się szybko, by przyjaciółka nie zaczęła wnikać w jej słowa, tak jak zrobiła to ona sama. Z czego niby Ann świetnie wybrnęła? Powiedziała po prostu prawdę, którą znała. Mogłaby wybrnąć, gdyby wiedziała o uczuciach Ashley i miałaby je ukrywać. Ale nie wiedziała i w najbliższym czasie nie miała się o nich dowiedzieć. A przynajmniej do czasu, gdy Ashley nie uporządkowałaby sobie wszystkiego sama.
Obróciła się przodem do biurka i do leżących na nim papierów i czekała, aż mama odbierze. Mogła być w tej chwili w pracy, ale może akurat nie miała klientów…
- Halo? HALO?! – Usłyszała głos, który na pewno nie należał do dorosłej kobiety.
- Gdzie ty jesteś? Daj mi mamę – rzuciła, nie kryjąc poirytowania, gdy po drugiej stronie rozpoznała swojego młodszego brata. Miała już niby te osiemnaście lat, niby była dorosła i powinna była zachowywać się poważnie, powinna była być tą starszą i mądrzejszą, ale dokuczała Konradowi na każdym możliwym kroku. Rozmowa w przyjaznym tonie bez żadnych uszczypliwości z którejkolwiek ze stron była między nimi rzadkością.
- Nie ma mamy – odparł charakterystycznym, zaczepnym głosem, celowo, by ją zdenerwować.
- To dlaczego odbierasz jej telefon? Daj tatę. – Nie wiedziała czemu jej mama nie wzięła ze sobą telefonu, ale nie chciała pytać o to nierozgarniętego dziesięciolatka, którego na pewno to nie interesowało.
- Taty też nie ma, są w pracy.
- A ty nie powinieneś być przypadkiem o tej porze w szkole?
- Eee? Głupia jesteś? Są wakacje!
Zaśmiała się zarówno ze swojego chwilowego braku orientacji w kalendarzu, ale i z kąśliwego tonu głosu Konrada. Był dzieckiem przechodzącym właśnie etap pokazywania wszystkim naokoło, jaki jest „fajny” i „dorosły”, co w niej wzbudzało tylko uśmiech politowania.
- Co z tego? Ty akurat powinieneś mieć szkołę przez cały rok, to może w końcu coś by ci weszło do tej pustej głowy. – Tak dawno nie rozmawiała z bratem, który na co dzień doprowadzał ją do szału, że aż zatęskniła za ich wzajemnymi docinkami.
- To ty jesteś taka głupia, że nie poszłaś na studia, bo nigdzie by cię nie przyjęli.
- Dziecko, ty nawet nie wiesz co to są studia, a usłyszałeś gdzieś i powtarzasz.
- No chyba wiem? Ej, Ash, co mi kupisz na urodziny? Chcę Xboxa!
Parsknęła ironicznym śmiechem, gdy usłyszała takie żądanie. Dobrze wiedziała, ile kosztuje taki sprzęt.
- Chyba cię pogięło. Na taki prezent trzeba sobie zasłużyć, a nie spędzać całe dnie przed komputerem i pyskować. Mogę kupić ci co najwyżej pada.
- No Ashley! Mam twój numer! Jak mi nie kupisz, to podam go wszystkim dziewczynom!
- Czy ty zdurniałeś? To poważna sprawa, a nie jakaś zabawa. – Rzuciła okiem na kartkę leżącą przed nią. Była to – zgodnie z tytułem – kolejność utworów na Zimmer 483 Live Tour, a na samej górze widniał dopisek „wyślij do Davida”. Spojrzała przelotnie na odręcznie wypisane tytuły. Pomiędzy piosenkami z najnowszej płyty wplecione były także te z poprzedniego albumu. Uśmiechnęła się do siebie, widząc oprócz „Durch den Monsun” i „Schrei” także „Der letzte Tag” i jej miłość od pierwszego usłyszenia – „Ich bin nicht ich”.
- No to kup mi. – Uparty Konrad nie dawał za wygraną, a dyskusja z nim zaczynała ją denerwować. – Przecież teraz będziesz bogata, jak pracujesz z Tokio Hotel. Myślałaś że się nie dowiem?
- Choćbym była najbogatsza na świecie, to nie kupię ci tego, czego chcesz. Do książek usiądź, a nie tylko gry. Albo na dwór wyjdź. Ostatnie dni wakacji, a ty w domu. Dotleń mózg, to może przejdzie ci ten głupi pomysł z konsolą.
- No ale Ash! Jak nie kupisz mi Xboxa to naprawdę wstawię ten numer do Internetu!
- Dobra, nie mam czasu teraz z tobą gadać. Powiedz mamie, że dzwoniłam.
- Ash!
- Nie „ashuj” mi tu! Spadaj, zastanowię się, jak będzie mi się strasznie nudziło. Żegnam.
- Ale jesteś świnią!... – Usłyszała na pożegnanie i zakończyła połączenie, nie przestając się śmiać. Po minucie rozmowy zmieniła zdanie – wcale nie brakowało jej tego dziecka.
Wzięła kartkę z utworami do ręki, by przeczytać ją dokładnie i znów zakręciła się na krześle. O mało z niego nie spadła, gdy przelotem zauważyła w drzwiach Billa i od razu zatrzymała wprawiony w ruch fotel na wysokości wokalisty. Momentalnie cała się spięła. Jak długo tutaj stał? Słyszał tę głupią telefoniczną rozmowę z jej bratem?
Jej twarz zapłonęła. Zapłonęło całe jej ciało, gdy wszedł do pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. 

20. „Uratowałeś mnie.”

- Zjadłaś coś? – Nie spodziewała się, że pierwszymi słowami, jakie skieruje do niej Bill będzie pytanie o jedzenie. Spojrzała na stojący przed nią talerz z herbatnikami przekładanymi czekoladowym kremem, zagryzając nerwowo wargę. Od jakiegoś czasu nie miała w ustach nic konkretnego poza trzema takimi ciastkami. Ponad cztery godziny temu Ann próbowała wcisnąć w nią zamówiony obiad, ale ledwo dała radę zjeść pół porcji. Drugie pół dokończyła Annalise, bo - jak mówiła - nie mogło się zmarnować, a dla niej kurczaka po chińsku nigdy nie było za wiele.
- To milczenie chyba oznacza, że nie – odpowiedział mu brat. Obydwaj zdejmowali buty, ściągali z siebie bluzy i wyjmowali z ich kieszeni potrzebne im rzeczy. Nie chciała, żeby ją teraz karmili. Przy Lindzie skubała ciasteczka odruchowo i była przy niej rozluźniona, a ich obecność ponownie ją zestresowała i spowodowała zaciśnięcie się jej żołądka. W przeciągu tych kilku godzin przeżyła za dużo, by teraz normalnie funkcjonować. Zresztą wcale nie czuła się specjalnie głodna. W końcu cztery godziny od obiadu to znowu nie tak długo. No, od połowy obiadu. Martwili się o nią, jakby sami wyglądali co najmniej jak okazy prawidłowego odżywiania, podczas gdy bez koszulek mogliby najprawdopodobniej robić za przykład niedożywienia. Właściwie mogliby nawet i w koszulkach.
Bill skierował się do salonu i włączył pilotem ogromny telewizor, po czym od razu wrócił do niej i do Toma, który tłumaczył jej, że powinna coś zjeść. Dom w przeciągu minuty przestał być cichy; teraz wypełniony był ich głosami oraz dźwiękami programu na Discovery Channel w tle.
- Tom, naprawdę nie mam ochoty. Ani na kanapki, ani na jogurty, ani nawet na pizzę.
- No to na co? – Czarnowłosy wtrącił się do ich rozmowy.
- Najchętniej położyłabym się spać. – Jej organizm zaczął wysyłać jej sygnały i mówić, że wystarczyłoby, by poczuła pod głową poduszkę, a zasnęłaby w przeciągu minuty. Zmęczenie po nieprzespanej nocy nachodziło ją i odchodziło falami i właśnie zbliżał się przypływ. Wraz z przerwaniem rozmowy z Lindą uleciały z niej wszystkie siły. Pozytywne usposobienie tej kobiety i jej radosny głos dodawały jej energii, a gdy tylko wyszła, Ashley od razu poczuła się senna.
- Już? Jest dziewiętnasta. – Gitarzysta spojrzał na nią zdziwiony.
- Wiem, ale jestem zmęczona. Ostatnia noc była dla mnie… Powiedzmy, że ciężka – odrzekła, podpierając się na łokciu i przymknęła na chwilę oczy. Musiała je jednak szybko otworzyć, bo już czuła charakterystyczny dla przemęczenia zawrót głowy.
- A my urwaliśmy się ze studia specjalnie z myślą o tobie. – Bill usiadł przy stole naprzeciwko niej i sięgnął po ciasteczko. Specjalnie z myślą o niej… Co on niby chciał przez to powiedzieć? Zabrzmiało, jakby…
- Nie chcieliśmy, żebyś siedziała tutaj sama – dodał Tom, który ze stojącego na parapecie koszyka na owoce wybierał najładniejsze jabłko, a gdy udało mu się znaleźć odpowiednie, zasłonił okno ciemnobrązową roletą i zapalił światło, wgryzając się w dojrzały owoc.
No przecież. Chyba zwariowała, jeśli przebiegło jej przez myśl, że po prostu chcieli spędzić z nią wieczór. Była ich przymusowym gościem, ale według zasad kulturalnego zachowania ich obowiązkiem było się nią zająć, chociaż ona wcale tego od nich nie wymagała. Nie chciała im w niczym przeszkadzać. Mieli swoje sprawy, a nawet jeśli nie, to na pewno chcieli odpocząć, a nie mieć na głowie opiekę nad swoją makijażystką.
- Na pewno chcesz już iść?
- Nie dasz rady wysiedzieć z nami nawet na jednym filmie? – Mówili na zmianę, jakby uzupełniali nawzajem swoje myśli.
- Trochę się rozluźnisz, nie będziesz o tym wszystkim myślała.
- No zostań…
Zawahała się. Właściwie już chciała odmówić i zaszyć się w przydzielonym jej pokoju, ale może nie należało tak się od nich odcinać? Miała mętlik w głowie. Niby przyjechali ze studia, bo po prostu tak wypadało – sami to przyznali, choć może nie aż tak dosłownie - ale w takim razie czemu tak nalegali, żeby została z nimi jeszcze trochę? Wyolbrzymiła chyba ich słowa. Pomyślała, że powinna się nieco otworzyć i dać się poznać, zamiast przez cały czas stać oddalona gdzieś z boku. Zawsze gdy była z nimi, robili wszystko, żeby czuła się przy nich swobodnie i sami mówili, że jest teraz w ich rodzinie. Musiała wziąć się w garść. Nie mogła przecież przez cały czas się od nich odsuwać, gdy chcieli dla niej dobrze.
- Zgoda – zaczęła, na co odpowiedzieli jej szerokimi uśmiechami – ale jak zasnę w połowie, to osobiście zaniesiecie mnie do łóżka!


Flesz. Pisk. Kolejny flesz. Tłum ludzi. Setki głosów, krzyczących jej imię. Ktoś ciągnie ją za rękę. Mówi, że to za chwilę się skończy. Znowu flesz. Wrzaski. Setki dotykających ją dłoni i ta jedna, która ciągnie ją za sobą. Do kogo należy? Dokąd ją zabiera? Wydaje się być bezpieczna. Ciepła. Szarpnięcie. Obca dłoń wyślizguje jej się i znika. Zostaje sama. Wrzaski i błyski fleszy nie słabną. Nie wie, gdzie jest. Ktoś ją popycha. Upada. Jest otoczona. Okrążają ją obce twarze. Krzyczą. Nie może ich zrozumieć. Zaczyna płakać. Docierają do niej tylko pojedyncze słowa. Zostaw. Jest. Pożałujesz. Nasz. Zniknij. Nie żyjesz. Flesze nagle gasną.

Zadrżała i otworzyła oczy, łapczywie nabierając powietrza do płuc. Chwilę zajęło jej, zanim obraz przestał wirować i stanął w miejscu, a jej wzrok rozeznał się w panującym w pomieszczeniu półmroku. Obce twarze i krzyki zniknęły. Była sama i nie dochodził do niej żaden dźwięk. A więc to tylko sen. Tylko sen, chociaż wydawało jej się, że wciąż na swojej skórze czuła ciepło chcącej ją uratować dłoni. Odetchnęła głęboko kilka razy i wciąż leżąc przycisnęła ręce do piersi, by uspokoić szaleńczo bijące serce. Czuła, że w kącikach oczu zebrały jej się łzy, ale szybko je przetarła, choć nadal się nie uspokoiła. Powoli przypominała sobie, gdzie się znajdowała i co się działo. Była u bliźniaków w salonie. Oglądali film, jednak za nic nie mogła skojarzyć jaki. Musiała zasnąć już na samym początku. Czekała na nich godzinę, zanim przebrali się w coś wygodnego, przygotowali jedzenie na seans i w końcu wybrali interesujący ich tytuł. Ona w tym czasie zdążyła zadzwonić do rodziców i opowiedzieć im wszystko, by ich uspokoić, a po skończeniu rozmowy i tak jeszcze się wynudziła, bo pilnowanie się, by nie zamknąć oczu na dłużej niż pięć sekund, nie było zbyt zajmujące. Gdy w końcu zasiedli w trójkę przed telewizorem, nie wytrzymała i odpłynęła, wykończona nadmiarem przeżyć. Nie pamiętała dokładnie tego momentu, lecz po chwili zastanowienia doszła do wniosku, że właśnie tak musiało być. Ale nie przypominała sobie, by była wtedy przykryta tym miękkim kocem. Ani by miała pod głową tę pachnącą poduszkę. Powoli podniosła się do pozycji siedzącej i przetarła twarz, chcąc się nieco rozbudzić, lecz nic to nie dało. Nadal wkładała ogromny wysiłek, by ponownie otworzyć powieki podczas każdego mrugnięcia i by opanować przy tym wciąż cisnące się do oczu z powodu snu łzy. Niewielka lampka stojąca na szafce w lewym rogu przestronnego salonu rzucała na całe pomieszczenie jedynie delikatne światło. Na stoliku znajdującym się przed nią zauważyła trzy szklanki z niedopitą colą i miskę z resztkami chipsów na dnie, lecz nie kojarzyła, by miała coś w ustach po ciasteczkach. W tym otaczającym ją mroku ledwo udało jej się rozszyfrować godzinę, jaką wskazywał wiszący na ścianie zegar. Zbliżała się północ. Musiała przemieścić się do pokoju, ale nie miała siły, by się podnieść. Może nic by się nie stało, jeśli…
- Obudziłem cię, przepraszam. – Wzdrygnęła się, gdy usłyszała ściszony głos dochodzący z ciemności po prawej stronie. Po chwili wyłoniła się z nich zbliżająca się do niej sylwetka Billa. – Przyszedłem tylko zgasić światło w kuchni. – Wyjaśnił i zajął miejsce po jej prawej stronie. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą leżała, czyli znalazł się tak blisko, że niemal jej dotykał. Wciąż była półprzytomna i oszołomiona zarówno swoim snem, jak i jego nagłą bliskością. Oddychała ciężko i patrzyła na niego spod ociężałych powiek. Nie układał dzisiaj fryzury, a oczy miał jedynie lekko podkreślone.
- Nie obudziłeś mnie – odparła. – Przestraszyłeś mnie. I… Uratowałeś mnie. – Dodała szeptem, spuszczając wzrok na jego kolana i na jego spoczywające na nich splecione dłonie.
- Hm? – mruknął zdziwiony. Gdy ponownie na niego spojrzała, unosił brew, oczekując odpowiedzi.
- Nie spodziewałam się, że tu jesteś, wystraszyłam się – wytłumaczyła.
- A ta druga część?
A ta druga część…
- To… To głupie… Śniło mi się… - zaczęła się nerwowo jąkać. Czy naprawdę chciała mu o tym mówić? - Wydaje mi się, że śniły mi się fanki. – Wydusiła z siebie i zacisnęła wargi, bo doszła do wniosku, że jednak wolała tego nie opowiadać. Najchętniej zapomniałaby o tym, ale jeśli zaczęła przy nim ten temat, musiała go dokończyć. Jego twarz oczekiwała pełnej, jasnej odpowiedzi.
- Spokojnie… Powiedz… - Musiał zauważyć jej zdenerwowanie. Ciężko byłoby go nie zauważyć, jeśli jej głos i podbródek drżały nienaturalnie, a zmęczone oczy zaszły mglistą zasłoną łez. Wzięła głęboki oddech, by powstrzymać płacz i by nabrać do płuc chociaż odrobinę powietrza, które wydychał i które miała nadzieję, że doda jej sił.
- To było okropne… - powiedziała półszeptem. - Był ich cały tłum… Popychały mnie, krzyczały, że mam cię zostawić, że pożałuję, że… - Głos załamywał jej się coraz bardziej, a mówienie sprawiało jej ogromną trudność. Nie dokończyła cytować gróźb, jakie padły w jej kierunku, bo w jej gardle stanęła dławiąca ją gula. – Chciałeś mnie stamtąd wyciągnąć, ale wyślizgnęła ci się moja dłoń. Zostałam z nimi sama i tak bardzo się bałam… - Mrugnięcie spowodowało, że spod jej powiek popłynęły nagromadzone łzy. - Nie wiedziałam, co się dzieje… Płakałam… To było takie realne… Otoczyły mnie i…
- Ciii… - przerwał jej, widząc jej łzy i bez uprzedzenia objął ją lewym ramieniem, przyciskając mocno do siebie. Powodując, że jej serce na moment przestało bić. Wznowiło swoją pracę dopiero, gdy jej ciało przyzwyczaiło się do jego ciepła. Zamknęła oczy i wstrzymała oddech, czując jego zapach. Nie wiedziała, czy aby na pewno już się obudziła, czy może nadal jeszcze śpi. Jego głos i dotyk były zbyt realne jak na sen, ale cała sytuacja nie mogła dziać się naprawdę. – Już dobrze, jestem przy tobie… Nic ci przy mnie nie grozi… Nie martw się, nie zrobią ci krzywdy. – Szeptał wprost do jej ucha. Drżała w jego objęciach, chociaż nie było jej zimno. Wręcz przeciwnie, jej ciało zalewała w tej chwili fala gorąca. Fala obezwładniających ją emocji. – Przepraszam, że musisz przez to przechodzić, powinienem był to przewidzieć. Ale obiecuję, że nic ci się nie stanie. – Jego ściszony głos był taki kojący. – Słyszysz? Obiecuję. - Jej spięte mięśnie powoli się rozluźniały, aż w końcu poddała się jego ramionom, ułożyła głowę na jego piersi, do której starał się ją przytulić i swobodnie oparła się o jego ciało. Rozpaczliwie przylgnęła do jego boku, potrzebując jego wsparcia. Dokładnie słyszała rytmiczne bicie jego serca pod skórą, której ciepło czuła nawet pomimo oddzielającego ją od jej policzka czarnego materiału koszulki. Wolną ręką naciągnął koc na jej drżące ciało, po czym delikatnie położył swoją dłoń na jej głowie, tak, że opierał prawe przedramię o jej lewy policzek. Gdy tylko jego skóra zetknęła się z jej wargami, odruchowo ją nimi musnęła. Nie otwierała oczu i nic już nie mówiła. Słuchała jedynie bicia jego serca i pragnęła, by nie przestawał głaskać jej włosów oraz by nie odrywał swoich gorących, wilgotnych ust od jej czoła. By ten sen nigdy się nie kończył.


Nie myślał o tym, co robi. Gdy tylko usłyszał jej łamiący się głos i zobaczył jej łzy, nie potrafił zapanować nad naturalnym odruchem. Widział, że była zmęczona i półprzytomna. Czuł, jaka była spięta i bał się, że go odtrąci, ale z każdym jego kolejnym szeptem stopniowo się uspokajała, aż w końcu całkowicie mu uległa. Trzymał ją w ramionach, nie mogąc w to uwierzyć. Nie spodziewał się, że stanie się to tak szybko. Nawet jeśli tylko starał się ją pocieszyć, to najważniejsze było dla niego to, że była tak blisko. Lewą ręką obejmował jej ramię i przyciskał ją do swojego boku, a prawą głaskał ją po włosach. Była taka drobna, niewinna i bezbronna… Bolało go serce na myśl, że przez niego musiała przez to przechodzić. Niczym nie zasłużyła sobie na takie przywitanie przez fanki. Wysnuły swoje podejrzenia nie mając żadnych dowodów. A gdyby teraz ich widziały! Przez jego ciało przeszedł przyjemny dreszcz, gdy na skórze swojego przedramienia poczuł muśnięcie jej ust. Miała zamknięte oczy i przytulała głowę do jego piersi. Widział, jak bardzo potrzebowała wsparcia, które on chciał jej dać. Ostrożnie zbliżył wargi do jej czoła i delikatnie złożył na nim lekki pocałunek. Z każdą sekundą jej oddech stawał się coraz spokojniejszy, a jej ciało drżało coraz słabiej. Nie wypuszczając jej z ramion, zsunął się nieco na sofie i ułożył się w rogu między bocznym a tylnym oparciem, by było jemu i jej wygodniej. Przez chwilę leżał niemalże w bezruchu, jedynie czule ją głaskał i mocno przyciskał do piersi. Nie był pewien, jaka będzie jej reakcja na jego prośbę, ale postanowił zaryzykować. Wydawało mu się, że już prawie spała i bał się, że gdy się wybudzi, odsunie się od niego, a tak bardzo chciał ją przy sobie zatrzymać na całą wieczność.
- Połóż się… - szepnął łagodnie. – Ciii… Spokojnie – dodał szybko, gdy nerwowo się poruszyła. - Połóż nogi na sofie.
Półsennie wykonała jego polecenie i ułożyła całe swoje ciało na sofie, a w połowie na jego klatce piersiowej. Miał ją w rękach i był pewien, że nie zmruży oka co najmniej przez pół nocy, by móc na nią patrzeć i całować jej czoło. Była piękna. Jej blond włosy rozsypały się wokół jej głowy na jego torsie. Miała delikatnie rozchylone usta, z których wydobywał się płytki oddech. Czuł jej ciepłe powietrze na swojej skórze i żałował tylko, że nie mógł patrzeć w jej ukryte pod zamkniętymi powiekami zielone oczy.


Nie chciała się budzić. Z niewiadomego powodu było jej tak dobrze, że już na wpół przytomna próbowała jeszcze zrobić wszystko, by jej umysł jak najdłużej pozostał w tym stanie. Chciała powstrzymać powrót do świadomości i nie otwierała jeszcze oczu. Może udałoby się jej jeszcze zasnąć i przyśniłoby się jej to samo? Starała się wypierać wdzierające się w jej sen bodźce ze świata zewnętrznego, ale coraz wyraźniej słyszała odgłos ćwierkających ptaków, a przez zamknięte powieki do jej oczu docierało światło dzienne. Śniło jej się, że leżała w jego objęciach i za żadne skarby nie chciała opuszczać jego bezpiecznych ramion. Niestety ćwierkanie ptaków i światło dnia stawało się coraz bardziej drażniące. W ułamku sekundy rozwarła powieki, gdy z przerażeniem zauważyła, że poduszka miarowo podnosi się i opada i z każdym jej zapadnięciem jej czoło owiewa gorące powietrze, a zapach ze snu jeszcze jej nie opuścił. Chciała się poruszyć, ale była ściśnięta w imadle czyichś rąk i udało jej się tylko unieść głowę do góry. Przez całe jej ciało przebiegł dreszcz, gdy uświadomiła sobie, że jej sen nie był wcale snem. Naprawdę leżała w objęciach Billa i nie miała pojęcia, jak do tego doszło. Ale czy to było ważne?
Gwałtowny ruch jej głowy spowodował zderzenie się jej czoła z jego podbródkiem, co wyrwało go ze snu. Otworzył oczy i spojrzał na nią łagodnym, brązowym wzrokiem, leniwie się uśmiechając. Przerażona podniosła się, wyplątując się z jego, jak się okazało, nie tak silnych ramion, jak jeszcze przed chwilą jej się wydawało. Co ona w nich właściwie robiła? Próbowała przypomnieć sobie, jak się w nich znalazła, ale miała w głowie kompletną pustkę. Wiedziała tylko jedno – nie powinno jej w nich być. Chociaż najchętniej zostałaby w nich na całą wieczność, cudem dotarło do niej, że dla niego pracowała. Może byłoby łatwiej, gdyby mogła o tym zapomnieć i dałaby ponieść się chwili. Ale nie mogła. Świadomość ich relacji była dla niej w tym momencie aż nazbyt jasna.
- Boże, przepraszam… - wymamrotała jednocześnie zażenowana i przerażona, będąc już w pozycji siedzącej i spojrzała na niego błagalnie. Podniósł się do jej poziomu, a jego twarz ukazywała zdziwienie. Serce tłukło jej się w piersi jak oszalałe. Kilka nieodpowiednich słów i mogłaby zostać za chwilę bez pracy. Czuła się zirytowana tym, że zupełnie nic nie pamiętała. – Nie mam pojęcia, co się stało – rzuciła, spuszczając wzrok i mając naiwną nadzieję, że takie wytłumaczenie wystarczy.
Chwila. Przecież to nie tylko ona się do niego przytulała, ale i on ją obejmował! Wina, jeśli w ogóle była jakaś wina, leżała po obydwu stronach. Ale to nie ona ustalała tutaj zasady…
- Nie pamiętasz? – spytał niepewnie, na co odpowiedziała kręceniem głowy. Więc on musiał pamiętać. Zaczęła zastanawiać się, czy na pewno niczego wczoraj nie wypiła, ale nie przypominała sobie, by miała jeszcze jakiś płyn w ustach poza herbatą o dziewiętnastej. – Nic?
- Zupełnie. Mieliśmy oglądać film.
Uśmiechnął się delikatnie, chociaż ona nie widziała tutaj żadnych powodów do uśmiechu. Była przerażona i zdezorientowana. Już prawie zdążyła zapomnieć, jak dobrze było jej w momencie przebudzenia. Nie, nie mogła pozwolić, by jej to uleciało. Skupiła się, przywołując w myślach oplatające ją mocno ramiona, odgłos bicia jego serca, ciepło jego ciała i jego oddech na swojej skórze. Starała się zapamiętać każdy szczegół jak najdokładniej, by móc odtwarzać ten moment w myślach przez resztę swojego życia.
- Zasnęłaś już na samym początku. – Nadal się uśmiechał, a ona już kompletnie zgubiła wątek. Przecież nie oglądali raczej filmu w takiej pozycji? – Nie mieliśmy serca, żeby cię budzić, więc podłożyliśmy ci poduszkę, przykryliśmy kocem i poszliśmy do siebie. Zszedłem przed przygotowywaniem się do spania na dół, żeby sprawdzić, czy nadal śpisz. – Słuchała go uważnie, ale to wszystko nadal nie wyjaśniało, jakim cudem obudziła się leżąc na jego klatce piersiowej. – Musiałem cię obudzić, jak gasiłem światło w kuchni, bo podniosłaś się chwilę po tym, jak to zrobiłem, a gdy usiadłem obok ciebie, powiedziałaś, że cię uratowałem. Miałaś zły sen. Opowiedziałaś mi, że przyśniły ci się dręczące cię fanki, byłaś roztrzęsiona. – Powoli zaczynała kojarzyć fakty. Rzeczywiście, miała coś wspólnego z krzyczącymi fankami tej nocy. Gdyby wytężyła umysł, najprawdopodobniej wszystko by się jej przypomniało, ale wolała wysłuchać jego wersji. I jego głosu. – Naprawdę nie było z tobą dobrze, ale jak tylko cię objąłem, uspokoiłaś się i prawie od razu zasnęłaś z powrotem. – Przeanalizowała jeszcze raz jego słowa i nagle dostała uderzającego olśnienia. Wszystko, o czym mówił, momentalnie stanęło jej przed oczami, ale nadal miała wrażenie, że był to tylko sen, z którego właśnie się wybudziła. Nigdy nie zdarzyło jej się coś podobnego, ale też nigdy nie była w takiej sytuacji. Jej organizm nie poradził sobie z poprzednią nieprzespaną nocą i wydarzeniami dnia, który po niej nastąpił. – Nie mogłem przecież tak siedzieć i patrzeć, jak cała drżysz i płaczesz.
Swoje łzy też już pamiętała. Pamiętała już każdą jedną emocję, jaka jej wtedy towarzyszyła. Była w tamtej chwili przerażona. Wyrwana ze snu i śmiertelnie przerażona. A on uspokoił ją, otaczając ją sobą i zapewniając jej tym samym poczucie bezpieczeństwa.
- Dziękuję. Ledwo sobie to wszystko przypominam
- Przecież nie musisz mi dziękować. Mówiłem ci, że należysz do rodziny, tak? Zawsze będziesz miała w nas wsparcie.
Sprawa wyglądała lepiej, niż w pierwszej chwili jej się wydawało. Nie przytulali się romantycznie, tylko przyjacielsko i wciąż miała pracę. Posłała mu wobec tego przyjacielski uśmiech i udała, że ich relacja pozostała na tym samym poziomie. Z jego strony być może, ale ona wciąż nie mogła uwierzyć, że leżała w jego objęciach. To nie było dla niej przyjacielskie wsparcie. To było najbardziej emocjonalne doznanie, jakie przeżyła w przeciągu… W przeciągu całych osiemnastu lat swojego życia. Nie mogła oswoić się z tym, że jeszcze przed chwilą jej ciało tak ściśle przylegało do jego ciała. Miała świadomość, że najbezpieczniej byłoby wyrzucić teraz ten obraz z pamięci, ale ani nie chciała, ani nie potrafiła tego zrobić.
- Już wszystko w porządku? – Dopytał, nie otrzymując odpowiedzi przez dłuższą chwilę.
- Tak, już dobrze. Nawet jeśli nie muszę, to i tak jeszcze raz dziękuję za wsparcie – odparła, delikatnie się uśmiechając, co on natychmiast odwzajemnił. - Powinnam się chyba odświeżyć – mruknęła, gdy nie odpowiedział jej przez moment, tylko przyglądał jej się uważnie. Nadal była we wczorajszym ubraniu, a jej twarz po nocy w makijażu musiała wyglądać okropnie.
Makijażystka, pomyślała, od siedmiu boleści.
- Ja też, przyszedłem tu jeszcze przed wieczorną toaletą.
No tak, on też spał w dresach i koszulce, ale nawet z włosami w kompletnym nieładzie i osypanym na policzkach tuszem wyglądał idealnie. I wciąż idealnie pachniał. Nie miała pojęcia, jak to robił, ale nieustannie rozsiewał wokół siebie tę niesamowitą woń. Tak bardzo skupiła się na tym dziwnym zjawisku, że zapomniała mu odpowiedzieć.
- To do roboty, którą mamy godzinę? – Uderzył otwartymi dłońmi w kolana i podniósł się z sofy. – Dopiero dziewiąta?! – Widocznie się zdziwił, ale i tak zaczął zbierać naczynia ze stolika i zabierając połowę, oddalił się do kuchni, a ona cały czas podążała za nim wzrokiem. Był cały wczorajszy i był przy tym tak do utraty zmysłów idealny… - Nie spodziewałbym się, że Tom wstanie szybciej niż za jakieś dwie godziny. Możemy w tym czasie na spokojnie się ogarnąć i zjeść śniadanie. – Mówił, wstawiając szklanki i miskę do zmywarki.

Ona wciąż siedziała na sofie, nie mogąc się z wrażenia poruszyć. Odszedł od niej na taką odległość, a ona wciąż miała wrażenie, że jest obok niej. Leżąc przez całą noc w jego objęciach, przeszła jego zapachem.

19. „Właściwie nie miała innego wyjścia.”

Pół godziny dłużyło mu się przez całą wieczność. Nie mógł nawet wyjrzeć przez okno, ponieważ na parking żadne nie wychodziły. Nie słyszał też nic z zewnątrz, bo budynek był wyciszony.  Siedział więc w swoim fotelu, nerwowo bawił się swoimi dłońmi i milczał, podczas gdy pozostali tkwiąc w szoku po cichu komentowali całe zajście i zastanawiali się po pierwsze - jak do tego doszło, a po drugie - dlaczego temu nie zapobiegli.
- Ile to będzie trwało? - Georg podenerwowanym głosem przerwał milczenie, które zapadło wśród nich na ostatnią minutę.
- Powinni już tu być. – Tom spojrzał na swój telefon, który obracał w dłoniach.
- Będą. – Zapewnił ich, chociaż sam nie do końca w to wierzył. Ona nie powiedziała mu nic więcej. Nawet gdyby chciała jeszcze coś mu wytłumaczyć, nie mogła tego zrobić, bo się rozłączył, a Saki też już więcej nie dzwonił, ale wydawało mu się, że gdyby miał jakieś problemy, dałby znać.
Nie wiedział, ile minęło czasu, odkąd się odezwał. Minuta? Dwie? Trzy? Może nawet pięć? W ogóle nie sprawdzał godziny, więc nawet nie wiedział, ile trwało to wszystko - odkąd zadzwonił do niej, do momentu, w którym w końcu ją zobaczył w asyście dwóch ochroniarzy i jej przyjaciółki. Ile trwał jego strach o nią i niepojęta jeszcze dla niego potrzeba zaopiekowania się nią. Chciał zerwać się i biec ją objąć, ale wiedział, że nie może tego robić, a już zwłaszcza przy wszystkich. Rozglądała się po korytarzu z nadzwyczajnym spokojem. Obserwował i nasłuchiwał, jak Silke proponuje im coś do picia i jak Ashley prosi o herbatę, a Annalise tylko o cokolwiek zimnego. Po wczoraj nie przepadał za jej czerwonowłosą koleżanką, ale ją akceptował, zwłaszcza w takiej chwili. Było mu wszystko jedno, z kim tutaj przyjedzie, oby tylko była bezpieczna i spokojna, oby nie zagrażało jej nic ze strony psychofanek, których gdzie jak gdzie, ale w Magdeburgu nie brakowało.
On miał ochroniarzy, miał ogrodzony dom pod monitoringiem i strzeżoną bramę. Nikt nie atakował go bezpośrednio w miejscu, w którym powinien czuć się bezpiecznie i swobodnie, ale i tak bardzo często przytłaczał go fakt fanek stojących pod jego bramą. On - przyzwyczajony do ich pisku i świadomy tego, do czego są zdolne. Silniejszy psychicznie, wytrzymujący to wszystko już dwa lata. Co musiała czuć ona, delikatna i bezbronna, nowa w jego świecie, gdy zaczęły dobijać się bezpośrednio do jej drzwi?
Poczuł spadający mu z serca kamień, gdy weszła do ich pokoju posiedzeń, w którym spędzili dzisiaj cały dzień, próbując zaplanować kolejność granych utworów. Była już blisko i nic już jej nie groziło. Dostrzegł przerażenie w jej oczach, chociaż spojrzała na niego tylko na sekundę, rzucając krótkie przywitanie. Jak dobrze było ją widzieć i mieć świadomość, że jest pod jego opieką…
- Annalise – jej przyjaciółka wydawała się dzisiaj nawet milsza, zapoznając się z Gustavem i Georgiem.
Zajęły miejsce na drugiej sofie, a w pomieszczeniu, w którym przed chwilą panowała zupełna cisza, nagle zrobiło się głośno. On jedynie siedział i obserwował. Nie musiał się odzywać, bo jego brat i koledzy zaczęli z pełnym przejęciem wypytywać ją i jej przyjaciółkę o wszystko, co go interesowało. Bał się też, że jeśli odezwałby się w takim momencie, powiedziałby za dużo, co zarówno jej, jak i wszystkim pozostałym przebywającym w pomieszczeniu mogłoby ujawnić jego uczucia, których sam jeszcze nie rozumiał. Wolał najpierw się z nimi uporać, a dopiero później je uzewnętrzniać, a nie odwrotnie.
Cieszył się, słysząc jej głos i jednocześnie bolało go to, co mówiła. Z sercem przepełnionym ogromem współczucia słuchał jej opowiadania o tym, jak Annalise przypadkowo otworzyła fankom drzwi, jak próbowała zataić jej obecność, ale rozpoznały jej ubrania i jak stały na klatce, nic nie mówiąc, a jedynie pilnując jej drzwi. Był pewien, że na tym psychopatycznym milczeniu się nie skończyło, ale ona była zbyt delikatna, by powtarzać, co powiedziały nachodzące ją dziewczyny. Dusiło go w środku, gdy słyszał, jak Annalise dokończyła mówić za nią. Jak wychodząc z domu, dwóch ochroniarzy musiało pilnować wyszarpujących się nastolatek, które krzyczały, że pożałuje, jeśli nie odsunie się od jego zespołu, a dopiero dwaj pozostali mogli bezpiecznie odeskortować Ashley i Ann do zaparkowanego przed samym wejściem do klatki busa.
Wyobrażał sobie to wszystko i zaczęły ogarniać go potężne wyrzuty sumienia, że nakrzyczał na nią w rozmowie przez telefon. Dręczyły go i zjadały od środka z każdym kolejnym jej słowem przepełnionym strachem. Jak mógł?! Powinien łagodnie wytłumaczyć jej, dlaczego nie może zostać w domu, zamiast używać takiego tonu. Próbował usprawiedliwiać się swoją dezorientacją i niewiedzą o jej stanie, ale i tak miał świadomość, że mógł załatwić to tak, by jeszcze bardziej jej nie dręczyć. Jedyne, czego teraz pragnął, to objąć ją i poczuć, jak uspakaja się, wtulając głowę w jego pierś. Jednak zamiast niego po plecach głaskała ją teraz Annalise, uświadamiająca mu tym, że to nie do niego należy rola pocieszyciela.
- Musimy coś z tym zrobić – odezwał się mało konkretnie, gdy czerwonowłosa skończyła opowiadać. Od razu spojrzała na niego i niemalże słyszał jej ironiczny głos, pytający „No co ty nie powiesz?”. Nie zapytała, bo od razu wtrącił się Tom.
- Co chcesz zrobić? Przecież nie zmienimy jej mieszkania od ręki.
Mogliby zmienić. Mogłaby zamieszkać u nich, dopóki nie znaleźliby czegoś innego. Mogłaby, ale wiedział, że z tej sytuacji jest inne wyjście. Nie wzbudzające w nikim podejrzeń, że chciałby mieć ją przy sobie tak blisko - musieli dać jej ochroniarza. Jednak od razu, gdy o tym pomyślał, wydało mu się to idiotyczne. Nie mogli tego zrobić. Tak, racja, on przecież też miał ochronę pod swoim domem, ale jego dom to zupełnie co innego. On żył w zamkniętej przestrzeni, oddalonej i od fanek, i od samych ochroniarzy. Jak miałaby funkcjonować ona, wiedząc, że za jej drzwiami, przez które słychać większość dźwięków, oddalonymi od jej łóżka nie dalej niż o pięć metrów ochroniarz właśnie przegania fankę, chcącą jej naubliżać?
- Ochrona. Musimy podstawić pod drzwi ochroniarza. – Georg pomyślał dokładnie o tym samym, o czym on w pierwszej chwili. Ale Georg nie wiedział, że mieszkanie Ashley to nie są warunki, w których mogłaby spokojnie żyć z ochroniarzem za drzwiami.
- Serio? – Rzucił basiście niedowierzające spojrzenie. – Chciałbyś, żeby pięć metrów od twojego łóżka Tobias próbował opanować jakąś fankę?
- Nie…
- Masz lepszy pomysł? – odezwał się Gustav. – Hotel?
- Bez sensu. – Bill odrzucił kolejną propozycję. – Chciałbyś zamieszkać sam w hotelu?
Perkusista już nie odpowiedział, a czarnowłosy zaczynał odczuwać narastające w nim zdenerwowanie. Musiał jakoś doprowadzić do sytuacji, by…
- Może przenocować u nas.
Tom, wybawicielu! Bill chciał zaproponować to już na początku, ale wydawało mu się, że z jego ust zabrzmiałoby to nietaktownie. Może nie jeśli chodzi o jego kolegów z zespołu, bo oni najprawdopodobniej by się nie zdziwili, ale o nią. On chciał się do niej zbliżyć, a ona za każdym razem uciekała. To było tak oczywiste, że nie chciała jego zaczepek! Jak odebrałaby wtedy propozycję przenocowania u niego? W wypowiedzi Toma zabrzmiało to bezpieczniej. Tom przecież… nie zbliża się do niej? Boże. Skąd on mógł wiedzieć, co się dzieje, gdy są sami? Gdy ona maluje jego brata? To oczywiste, że Tom niczego by mu nie powiedział, bo jeszcze tydzień temu rozmawiali dobitnie o tym, że nie wiążą się ze swoimi współpracownikami. Poczuł się całkowicie zdezorientowany. Co, jeśli unikała go, bo podobał jej się Tom?
- Ja po prostu pojadę do rodziców… - odezwała się cicho, najprawdopodobniej czując się niepewnie, gdy oni we czterech planowali jej nocleg.
- Chcesz mi powiedzieć, że fanki nie znają jeszcze adresu twojego rodzinnego domu? – zapytał kpiąco. Znów podniósł na nią głos i spojrzał na nią chłodno, po czym od razu spuścił wzrok i zacisnął wargi w cienką linię. Miał tego nigdy więcej nie robić. Ale przecież nie był głupi. Wiedział, że pod jej domem w Groningen działo się dokładnie to samo, co tutaj, a ona po prostu wypierała każdą pomoc, jaką chcieli jej zaoferować.
- Znają, mama już do mnie dzwoniła… Ale mój tata jest policjantem – odparła znacznie silniejszym głosem i zmusiła go nim do spojrzenia na nią. – Dom to zawsze co innego niż moje małe mieszkanie, a i ja przy rodzinie będę czuła się lepiej.
Tak, miała trochę racji, ale nie mógł odpuścić, gdy propozycja noclegu u niego już padła. Mieć ją tak blisko przez chociażby tych kilka dni? Niczego więcej by nie potrzebował i postanowił zrobić wszystko, by się udało.
Był mistrzem w wymyślaniu dosyć logicznych argumentów na poczekaniu.
- A co, jeśli będziesz nam potrzebna? Wiesz, że mamy czasem niezapowiedziane wcześniej spotkania.
- Tata mnie przywiezie.
- Twój tata może w tym czasie akurat pracować. – Odpowiadał już błyskawicznie. Spojrzał na nią bacznie i wiedział, że trafił w sedno, bo spuściła głowę w poszukiwaniu kolejnego pomysłu. Miał wrażenie, że zaczęli się sprzeczać. – Jeśli tata cię nie przywiezie, to może nie być czasu, by ktoś od nas po ciebie przyjechał. Może też być czas, ale może akurat brakować ludzi albo samochodu, by zniknąć na dwie godziny. Musisz być blisko, a gdzie będziesz w tej sytuacji bliżej niż u nas?
Wiedział, że przesadza. Wiedział też, że bardzo mało prawdopodobne jest, by jutro czy pojutrze mieli nagle jakieś spotkanie. David zamknął ich w studiu i kazał nie wychodzić, dopóki nie ustalą czegoś konkretnego, a sam wyjechał służbowo do Köln. Ale ona o tym nie wiedziała. Wiedzieli pozostali członkowie zespołu i miał nadzieję, że go nie wydadzą.
- Naprawdę nie ma innego wyjścia? Nie chcę wchodzić wam na głowę…
- Nie ma innych możliwości. U Gustava nie ma warunków, wciąż mieszka z rodzicami, a dziewczyna, z którą spotyka się Georg, nie byłaby zadowolona z tego, że nocuje u niego jego młoda makijażystka. – Chciał dodać też „ładna”, ale powstrzymał się w samą porę. – Davida nie ma. Chcesz zamieszkać u Sakiego lub Dirka? Tobiasa? Finna? - Zorientował się, że naprawdę zaczynają się sprzeczać. Pozostali przysłuchiwali się ich wymianie zdań, sami nie wtrącając ani słowa. – Nie? To jeśli chcesz ochroniarza i fanki nad głową, proszę bardzo, zaraz kogoś załatwimy i będziesz mogła wrócić do domu. – Powiedział stanowczo i ostentacyjnie chwycił telefon, który przez cały czas spoczywał na bocznym oparciu fotela. Zastygł z uniesioną ręką, oczekując jej reakcji. Milczała, miała spuszczoną głowę i nawet na niego nie patrzyła.
- Odłóż ten telefon i daj jej pomyśleć – warknęła na niego Annalise, a on wykonał jej polecenie, ciężko wzdychając. Był w stu procentach świadomy tego, że przesadza i zbyt się emocjonuje, a Ann ostudziła go nieco swoim karcącym głosem.
- Ashley, po prostu przyjmij naszą pomoc, dobrze? – Znów złagodniał, widząc, jaka była rozbita. Był na nią zły, że odmawiała jakiegokolwiek logicznego wsparcia, ale i jednocześnie nie potrafił być dla niej cały czas taki oschły i stanowczy. Ponownie przez tę złość przebijały się wyrzuty sumienia. Nie powinien był na nią krzyczeć! Przecież cierpiała, a on tylko potęgował wszystko swoim podniesionym głosem. Musiał się opanować, chociaż miał z tym problem, bo wiedział, że miał rację i denerwował się zawsze, gdy ktoś się mu sprzeciwiał lub coś szło nie po jego myśli.
- Nie martw się, damy ci pokój na dole i praktycznie nie będziesz Billa widziała – odezwał się Tom, przez co nieco rozluźnił atmosferę. Był w tym niezastąpiony. Nawet ona delikatnie się uśmiechnęła, powodując tym uśmiechem przyjemne uczucie ciepła w sercu czarnowłosego.
- Przygarnąłbym cię do siebie, też nie chciałbym z nimi mieszkać, ale u Kaulitzów będziesz miała lepsze warunki. - Gustav też był po jego stronie. - To tylko parę dni, powinnaś się zgodzić dla swojego dobra.
Bill wiedział, że nie powinna, lecz musiała się zgodzić. Właściwie nie miała innego wyjścia. Jego argumenty były silne i logiczne, a na żaden jej pomysł po prostu nie mógł przystać.
- W międzyczasie znajdziemy ci coś innego i załatwimy wszystkie papiery. Oddamy sprawę w ręce Silke i o nic nie będziesz musiała się martwić. – Georg także był po jego stronie. Mógł odetchnąć. Tak się wczuł w swoją argumentację, że nawet jego koledzy uznali ją za słuszną. Zdecydowanie był najlepszy w przekonywaniu innych do swoich racji. Uśmiechnął się satysfakcjonująco pod nosem, bo wiedział, że nie będzie miała wyjścia i zgodzi się na tę propozycję.
- Ashley może w tym czasie nocować u mnie – wtrąciła się Annalise swoim zadziornym głosem i od razu kontynuowała, niszcząc może nawet nieświadomie cały jego plan. -  Mnie wasze wspaniałe fanki raczej nie najdą. Mój brat siedzi teraz w domu, może ją w każdej chwili do was przywieźć. Możemy też pojechać do mnie, do Berlina, bo Ash wspominała, że jedziecie tam w sobotę.
Musiał szybko coś wymyślić, bo wiedział, że Ashley zgodzi się na to bez wahania. Na szczęście zazwyczaj słów mu nie brakowało i tak też było tym razem.
- A ty jaką masz pewność, że fanki do ciebie nie trafią? – Znalazł odpowiedni punkt zaczepienia. – Wystarczyło, że widziały cię te trzy. Informacja się rozejdzie. W sieci pojawiają się teraz różne zdjęcia Ashley i na pewno ktoś rozpozna na nich i ciebie. Dobrze wiem, że w takim miasteczku jak Groningen wszyscy wszystkich znają. A Berlin jest trzy razy dalej od Magdeburga niż Groningen, więc jak sobie wyobrażasz przyjazd po Ashley w nagłym wypadku? – Swoimi słowami spowodował zamilknięcie Ann, co z początku wydawało mu się niemożliwe. Spodziewał się odpowiedzi, że przecież ten jeden raz mógłby umalować się sam lub zrobiłby to ktoś inny. Teoretycznie tak, ale podchodząc do sprawy czysto zawodowo, a nie z powodu osobistej chęci posiadania jej przez kilka dni tak blisko siebie, nie płacili jej za nic. Z zewnątrz zgrywał chłodnego szefa, który chce mieć swojego pracownika przy sobie, gdy ten jest mu potrzebny i nie obchodzą go żadne sytuacje prywatne, a w środku po prostu pragnął mieć ją przy sobie i toczył wewnętrzną walkę między swoim obojętnym zachowaniem, a przejętym sercem. Annalise jednak już się nie odezwała, więc nie musiał wymieniać żadnych kolejnych uzasadnień konieczności zamieszkania Ashley u niego w domu.
- Naprawdę nie ma w tym momencie lepszego wyjścia, niż dom Kaulitzów. – Do rozmowy włączył się nawet Saki, przysłuchujący się do tej pory wszystkiemu z boku. – Będziesz na miejscu, pod dobrą opieką no i nie będziesz sama.
- Możecie przyjechać we dwie. – Tom bez wątpienia szukał sobie okazji, by zbliżyć się do czerwonowłosej, która przyciągnęła jego uwagę. Było widać, że mimo wczorajszej złości w stosunku do niej, był nią zaintrygowany, bo jako jedna z niewielu nie mdlała na jego widok. W przenośni i dosłownie.
- No chyba nie – odparowała automatycznie Ann. – Ja jadę do Groningen. A Ashley już jak uważa, przecież nie jesteśmy nierozłączne.
- W porządku, zostanę. – Zgodziła się. W końcu się zgodziła i nie było już odwrotu. Bardzo starał się nie uzewnętrzniać swojej ulgi i radości, ale nie potrafiłby trzymać tego w sobie.
- Saki, pozwól na chwilę – rzucił, podnosząc się z fotela i kierując się na górę, a ochroniarz bez zastrzeżeń podążył za nim. Zostawił ją z kolegami, cieszącymi się z jej decyzji i pytającymi, czy wszystko w porządku, czy nie jest głodna oraz z Silke, która na pewno zajęła się nią odpowiednio. Chyba nie chcieli nakarmić jej tą zimną pizzą?

Na piętrze byli tylko we dwóch. Bill oparł się o drewnianą balustradę, a Saki stanął przy ścianie w bliskiej odległości od niego.
- Dziękuję, że ją tu przywieźliście – zaczął czarnowłosy. - Wyrwałem was dwóch z domu, przepraszam. – Czuł, że zachował się trochę jak rozpieszczony dzieciak. Obiecał Sakiemu, że będzie miał wolne do czasu wyjazdu do Berlina, a tymczasem już pierwszego dnia zerwał go na nogi i kazał pracować, chociaż to przecież ona pierwsza zadzwoniła. Ale mógł oddać sprawę w ręce Tobiasa i Finna oraz jeszcze dwóch ochroniarzy przydzielonych już z VSD Hamburg, zamiast znów ganiać Sakiego i Dirka jako dowódców całej akcji. Nie mógł jednak nic poradzić na to, że miał do nich największe zaufanie, a w sprawie Ashley potrzebni byli najlepsi ludzie. Ona aż do dzisiaj nie poznała nawet żadnego innego ochroniarza poza tą dwójką. Mogłaby czuć się nieswojo przy nowych osobach, a on chciał, by w takiej chwili nie stresowała się już niczym więcej. Dopiero w wyniku tej sytuacji wzbogaciła się o dwie nowe twarze, których wcześniej znała jedynie imiona, bo podawał jej ich numery, ale do poznania wszystkich osób z ich otoczenia nadal jeszcze sporo brakowało – nie znała menagera Ebela, producentów i ludzi od sprzętu, którzy mieli jechać z nimi w trasę, nie wspominając już o rodzinach i przyjaciołach wszystkich członków zespołu. Czekała ją jeszcze długa droga do zadomowienia się w ekipie Tokio Hotel, choć już teraz wszyscy traktowali ją jak członka ich rodziny.
- Nie ma sprawy, Bill. Chociaż nie ukrywam, że ani trochę nie było mi to na rękę.
- Wiem, przepraszam jeszcze raz. Następnym razem wezmę jako pierwszych Tobiasa i Finna. – Miał jednak ogromną nadzieję, że taka sytuacja już się nie powtórzy. Kolejny jej adres nie będzie znany nikomu z zewnątrz. – Co tam dokładnie się działo?
Saki głośno westchnął. Był widocznie przejęty tą sytuacją tak samo jak wszyscy pozostali.
- Właściwie to, co powiedziała Ashley - Jej imię wypowiedziane na głos spowodowało, że poczuł ukłucie, gdzieś w środku. Przełknął ślinę i przymknął oczy, czekając na coś więcej. – Nie wspomniała tylko, że kilka minut po nas na miejsce przyjechała policja, którą wezwali zaniepokojeni sąsiedzi, bo fanki zaczynały zachowywać się agresywnie. Trochę się wystraszyły, widząc sześciu wielkich facetów, nas czterech i jeszcze ich dwóch. Tobias i Finn zostali jeszcze na miejscu, a chwilę później zadzwonili, mówiąc, że policjanci wyciągnęli od dziewczyn informacje o tym, skąd miały adres. – Zawiesił głos, czekając na reakcję Billa.
- No?
- Wyobraź sobie, że matka jednej z nich jest właścicielką salonu, do którego Ashley zanosiła CV. Dziewczyna znalazła je przypadkiem w papierach matki, z którymi robiła wczoraj porządek.
Pamiętał, jak Ashley mówiła mu, że zaczęła szukać pracy dopiero w maju. A on spotkał ją pierwszy raz na początku kwietnia. Gdyby wtedy się nią zainteresował, zamiast z jakiegoś niewiadomego powodu bronić się przed nią, problem wycieknięcia jej adresu nigdy by nie powstał, bo nikt by go nie znał. Ale w tamtej chwili, te ponad cztery miesiące temu, rozsądek podpowiadał mu, że tak młoda dziewczyna nie sprostałaby jego oczekiwaniom i nie zważał na już wtedy podpowiadające mu serce, że w tej nieśmiałej, uroczej blondynce jest coś wyjątkowego. Ponad cztery miesiące temu nie wiedział, co za uczucie do niego przylgnęło. Skąd się pojawiło. Nie znał go. I nie chciał, bo bał się tego, co było mu nieznane. Dlatego przez długi czas uważał, że świetnie wybrnął z sytuacji i w porę opanował swoje pragnienie zbliżenia się do niej. W tamtym momencie wiedział, że nie będzie mógł długo powstrzymywać tej dziwnej chęci poznania jej, która objawiła się w rozpoczęciu przez niego rozmowy. Z jednej strony pragnął, a z drugiej nie chciał się do niej odzywać. I bał się tego, co działo się z nim w tamtym momencie. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś podobnego przy zupełnie obcej mu osobie. Ani przy jakiejkolwiek osobie. W jego perfekcyjnie ułożony świat wkradło się nieplanowane zdanie „Ten będzie lepszy.”, które zachwiało całą jego równowagę emocjonalną. Gdyby wtedy się nie odezwał… ba! Gdyby w ogóle nie pojawił się w tej drogerii osobiście… Gdyby Saki dzień wcześniej nie pomylił podkładu do cery normalnej z wersją dla cery tłustej i gdyby przez to nie musiał załatwiać tych zakupów sam… Wtedy nawet by się nie znali i Ashley nie miałaby przez niego problemów ani traumatycznych przeżyć. Pracowałaby spokojnie w telewizji i wiodłaby normalne życie. Ale czy gdyby miał teraz możliwość cofnięcia się w czasie, cokolwiek by zmienił? Nie. Egoistycznie nie. Gdy już teraz ją znał, nie wyobrażał sobie, że miałby wtedy, w kwietniu do niej nie podejść i się nie odezwać. Nigdy nie rozpocząć z nią współpracy. Ale nie wyobrażał sobie też, że miałby dać jej wtedy od razu szansę. Gdyby to zrobił i zatrudniłby ją zanim zaczęła roznosić CV, uniknąłby poprzez to wycieknięcia jej adresu. Nie naszłyby ją fanki i kolejne noce miałaby przespać u siebie. Nie zmieniłby niczego. Sytuacja wbrew wszystkim ludzkim odruchom współczucia i chęci uchronienia niewinnej osoby przed takimi przeżyciami, była idealna. Wszystkie pojedyncze elementy złożyły się w całość i doprowadziły do tego, że miała u niego zamieszkać. Nawet jeśli miało być to tylko tymczasowo, tylko na kilka nocy.
Powrócił od swoich myśli do rozmowy z przyglądającym mu się od dłuższej chwili mężczyzną.
- Co dalej?
- Nic, to były tylko trzy nastolatki. Żadna z nich nie była nawet pełnoletnia. Wylegitymowali je, nieco nastraszyli i puścili. Nie chcieliśmy przecież, aby wszczynali postępowanie. – Ostatnie zdanie Saki wypowiedział z nutą niepewności w głosie.
- Nie, nie chcieliśmy. - Pomyślał, że to irracjonalne. Policja nie raz i nie dwa wypisywała fankom mandaty za naruszanie porządku pod ich domem, bo były po prostu za głośno, a gdy zaczęły nękać ich makijażystkę, on sam osobiście zadecydował, żeby nie wnosić żadnych oskarżeń. Nie mieli na to czasu. Przed nimi była trasa koncertowa, a nie przesłuchania i rozprawy sądowe. – W porządku, dziękuję za sprawną akcję, jesteś niezastąpiony. – Uśmiechnął się blado do ochroniarza, który zamiast tego uśmiechu i podziękowań wolałby raczej dostać premię za pracę w obiecane dni wolne. Musiał pamiętać, by powiedzieć Silke, żeby naliczyła Sakiemu i Dirkowi jakiś dodatek.


Gdy się uspokoiła i wypiła herbatę, oprowadzili ją i jej przyjaciółkę po całym studiu. Nieco ochłonęła, chociaż właściwie nie była szczególnie roztrzęsiona. Po prostu była jeszcze zszokowana oraz otępiała i chyba nie docierało do niej, co się działo. Zachowanie trzech dziewczyn sprzed jej mieszkania było dla niej niepojęte. W życiu nie przyszłoby jej do głowy, by zrobić coś podobnego. A już tym bardziej niepojęta była dla niej wizja mieszkania u nich, nawet jeśli miało to być tylko kilka dni, najprawdopodobniej tylko do soboty. Dwa dni i trzy noce. Nie miała pojęcia, jak oni sobie to w ogóle wyobrażali. Nie miała pojęcia, czy dobrze robi, zgadzając się na te kilka noclegów u bliźniaków, ale nie miała innego wyjścia. Nie potrafiła kłócić się z argumentami Billa, które wydawały jej się logiczne. Lecz nie była chyba gotowa na to, by widzieć go tak często. By spać w jego domu. By jeść z nim śniadania i kolacje w jego własnej kuchni. Czuła, że to kompletnie nierealne. Mieszkać z Kaulitzami? To było chyba na nią za dużo, bo miała wrażenie, że ogląda jakiś film na pograniczu gatunków romans, komedia i fantastyka.
Studio było duże i nie potrafiła się w nim w pierwszej chwili odnaleźć, ale wiedziała, że to tylko kwestia przyzwyczajenia, a niedługo zacznie poruszać się po nim swobodnie. O ile będzie gościła w nim częściej. Mieli tam wszystko: biuro, kuchnię, łazienki, sypialnie, pokoje do nagrywania instrumentów oraz wokalu, pokój, w którym po prostu przesiadywali i naradzali się, kabinę dla sprzętowców... Każde pomieszczenie było przestronne, a cały budynek miał dwa piętra, był wyciszony, ogrodzony i miał prywatny parking, a w większości pokojów nie było okien. Przez moment przeszło jej przez myśl, że mogłaby pomieszkać tutaj, ale nie chciała już się odzywać i wystawiać się na odrzucenie kolejnej propozycji przez Billa.
Nie chciały siedzieć tam zbyt długo, a już zwłaszcza Ann, która wciąż miała problemy w kontaktach z zespołem. Zdecydowanie bardziej polubiła Gustava i Georga niż bliźniaków, do których nieprzerwanie kąśliwie się odzywała.
Po opowiedzeniu tego, co jej się dzisiaj przytrafiło i obejrzeniu studia ustalili, a właściwie one same zarządziły, że odwiozą z ochroniarzami Ann na autobus do domu, a następnie już sama Ashley pojedzie z nimi do siebie po najpotrzebniejsze rzeczy. A potem wprost do domu bliźniaków, w którym miała spędzić kilka najbliższych dni. Chłopacy o dziwo nie protestowali, bo mieli sporo pracy.
Ani pod jej blokiem, ani pod samym mieszkaniem na szczęście nikogo nie było, ale woleli z Sakim uwijać się szybko, by nie natrafić na kolejne niebezpieczne i nieobliczalne fanki. Zapakowała na szybko najpotrzebniejsze rzeczy i czym prędzej opuścili jej mieszkanie. Miała coraz większą wprawę w przygotowywaniu sobie bagażu. A już na pewno pamiętała o wszystkich kosmetykach i piżamie.
Pod domem bliźniaków jak zwykle przywitała ją grupa krzyczących fanek, ale na tylnym siedzeniu busa z Sakim za kierownicą czuła się całkowicie bezpiecznie. Miała do tego człowieka największe zaufanie. Może to dlatego, że był najstarszy i wydawał się być najrozsądniejszy z nich wszystkich.
Tak jak za pierwszym razem, ich dom znów był tak samo duży, cichy i pusty. Z wyjątkiem krzątającej się po salonie około trzydziestopięcioletniej kobiety, która wystraszyła się, gdy pojawili się w przedpokoju. Ona spodziewała się, że ktoś jest w środku, bo na podjeździe stał nieznany jej samochód. Jedyne, co przychodziło jej do głowy, to rodzice bliźniaków.
- Och, Saki, to ty i… - zaczęła brunetka, przykładając dłoń do klatki piersiowej. Po jej wieku można było domyślić się, że to nie pani Kaulitz, a po ubiorze oraz porozstawianych gdzieniegdzie środkach czystości, że kobieta była ich pomocą domową. – Wystraszyłeś mnie. Spodziewałam się braci. – Spojrzała na Ash spod przymrużonych powiek.
- Spokojnie, Lindo, oni mają jeszcze dzisiaj dużo pracy – wyjaśnił jej z delikatnym uśmiechem. – To nawet lepiej, że jeszcze tutaj jesteś. Pokoje na dole są przygotowane, by można było tam przenocować?
- Tak, zmieniałam pościel w zeszłym tygodniu i od tej pory nikogo tam nie było. Tam w ogóle rzadko ktoś bywa. – Patrzyła na Ashley ciekawskim, badawczym wzrokiem, ale o nic nie pytała, dopóki Saki sam jej wszystkiego nie powiedział.
- To jest Ashley, makijażystka chłopaków. Musi spędzić tu kilka nocy, bo fanki obległy jej mieszkanie.
Kobieta zaśmiała się słysząc wytłumaczenie Sakiego.
- No tak! A już myślałam, że któryś z nich znalazł sobie w końcu dziewczynę.
- Niestety wciąż są zbyt zajęci na miłość. – Ochroniarz również się roześmiał, chociaż Ashley osobiście nie widziała w tym nic zabawnego, a wręcz przeciwnie, uważała, że nieco krzywdząco odebrano im najlepsze lata. Choć może to oni sami je sobie odebrali? W końcu marzyli o takiej karierze od dawna, więc do kogo mieliby teraz mieć pretensje?
Mężczyzna zaprowadził ją w głąb korytarza po prawej stronie domu. Było tam troje drzwi. Pierwsze była to łazienka, w której szykował się Tom tydzień temu. Za drugimi i trzecimi nie wiedziała jeszcze, co się znajdowało. Saki otworzył drugie, a jej oczom ukazał się kolejny niedługi korytarz, z którego prowadziły dokądś następne trzy pary drzwi. Domyśliła się, że były to pokoje awaryjne, chociaż zdziwiła się, że aż trzy. Przyjmowali aż tylu gości?
Ona dostała pierwszy pokój, zamykany na klucz. Niewielki, jedynie z dwuosobowym, średniej wielkości łóżkiem po prawej stronie, naprzeciwko którego wisiał nie za duży telewizor. Znajdowała się tam jeszcze szafa oraz komoda. Wystrój pokoju utrzymany był w ciepłych, pomarańczowych i żółtych kolorach, co bardzo jej odpowiadało. Saki przyniósł jej ciężką torbę z rzeczami i postawił na podłodze.
- Dom nie jest mój, ale w imieniu chłopaków: czuj się jak u siebie. Silke przegląda już oferty wynajmu mieszkań i jak tylko znajdzie coś odpowiedniego, damy ci znać.
Wiedziała o tym, bo sama podawała Silke – kobiecie zajmującej się wszystkimi dokumentami Tokio Hotel - numer telefonu do starszej pani, od której wynajmowała mieszkanie, by rozwiązać umowę. Silke zapewniała, że wszystkim się zajmie, a ona będzie musiała tylko podpisać niezbędne papiery.
- W porządku. O której będą bliźniacy? – Właściwie interesowało ją tylko to. Czy zobaczy ich jeszcze dzisiaj, czy będzie już dawno spała? Była śpiąca już teraz, zarówno z powodu ciężkiej nocy, jak i po wydarzeniach dzisiejszego popołudnia. Była też głodna, ale wiedziała, że nie przełknęłaby w tej chwili niczego. Jej żołądek wciąż był ściśnięty ze stresu, który właściwie dopiero teraz zaczynał ją dopadać. Albo przechodził jej szok, albo już brakowało jej wsparcia przyjaciółki.
- Nikt tego nie wie, pewnie nawet oni sami.
Saki wyszedł, a ona rozpakowała się powoli. Powiesiła w szafie swoje ubrania i zajęła dwie pierwsze szuflady komody. Nie miała z okna zbyt dużego pola widzenia. Wychodziło na ogród, który raczej nie był jakoś szczególnie zagospodarowany. Przed sobą miała widok na niewysokie drzewka i bujne krzewy. Cieszyło ją jednak to, że miała taki sam szeroki parapet jak Bill. Mogła usiąść na nim z kubkiem herbaty i obserwować nocą gwiazdy. Do nocy co prawda było jeszcze daleko, ale na herbatę miała znów ochotę.
Wzięła ze sobą telefon i wyszła z pokoju, kierując się do kuchni. Zastała tam uśmiechniętą Lindę, która zaglądała do lodówki.
- Zrobić ci coś do jedzenia? – zaproponowała kobieta, gdy tylko ją zobaczyła. – Chociaż nie wiem, czy cokolwiek tu zostanie, jak wyrzucę wszystkie napoczęte, niedojedzone i przeterminowane produkty. – Zaśmiała się, wrzucając dwa jogurty do worka na śmieci i zamknęła lodówkę. – A mówiłam im ostatnio, żeby je zjedli… Co za… - Celowo nie dokończyła, biorąc się pod boki i teatralnie kręcąc głową. Gdyby gdzieś przez ten tydzień nie przemknęło jej w rozmowach z chłopakami, że mama bliźniaków ma na imię Simone, i gdyby Linda była nieco starsza, pomyślałaby, że to ona jest ich matką.
- Nie, dziękuję, zrobię sobie tylko herbatę – odparła, uśmiechając się do szczupłej brunetki i chwyciła czajnik elektryczny, który Linda od razu jej wyrwała.
- Siedź, dzieciaku. Saki mi powiedział, przez co dzisiaj przeszłaś. A ja myślałam, że te tutaj są stuknięte.
Posłusznie usiadła przy stole, odwracając się w stronę swojej rozmówczyni.
- Niestety… - mruknęła niezadowolona. – Mam nadzieję, że długo nie będę tutaj gościła. Chyba pani rozumie, że to dla mnie mało komfortowe rozwiązanie…
- Żadna ze mnie pani, ale rozumiem, rozumiem. Też bym nie chciała z nimi mieszkać. - Ponownie zachichotała. Ashley także delikatnie się uśmiechnęła, chociaż nie o to jej chodziło. – Są okropni i zostawiają po sobie zawsze straszny bałagan. Ale można im to wybaczyć, w końcu są tak zabiegani, że nie mają czasu spokojnie zjeść, a co dopiero mówić o odnoszeniu rzeczy na miejsce.
Jej bynajmniej nie martwiło bałaganiarstwo chłopaków, którego swoją drogą do tej pory nie zauważyła. Ona po pierwsze nie chciała robić bliźniakom kłopotu swoją obecnością, a po drugie bała się tego, że będąc tak blisko Billa, może zdarzyć się tutaj coś niewłaściwego. Na jego terenie, na tak małej, zamkniętej przestrzeni. On najwyraźniej grał w jakąś dziwną grę, której ona zasad nie znała. Obawiała się tylko, że ona w którymś momencie może nie wytrzymać i zrobić coś nieodpowiedniego. Coś, co będzie podpowiadał jej wewnętrzny głos jej serca, którego z całych sił starała się nie słuchać. Przez cały czas próbowała myśleć rozsądnie i uważać, by nie zbliżyć się za bardzo, bo miała świadomość, że mogłaby stracić pracę, gdyby tylko on zauważył jej rosnące zaangażowanie w bliższą relację. Ale nie mogła się od niego uwolnić, przyciągał ją do siebie czymś, czego nie potrafiła określić, ani nie mogła nad tym zapanować. Był zagadką, której rozwiązanie chciała poznać, ale nie potrafiła jeszcze do niego dojść.
Ożywiła się nieco przy Lindzie, z którą rozmawiała, podczas gdy ta kończyła sprzątanie kuchni. Ashley zaproponowała nawet pomoc, ale kobieta nie chciała jej przyjąć, choć jej wydawało się, że gdyby się czymś zajęła, nie myślałaby tyle o nim i o jego zachowaniu, zarówno dzisiejszym, jak i  wczorajszym, gdy w hotelowej łazience stanął tak blisko niej, że tylko centymetry dzieliły jej plecy od jego klatki piersiowej…
Co tam psychofanki! Co tam, że nie miała gdzie mieszkać! Jej głowę zaprzątał on i tylko on. Nie mogła myśleć o niczym innym, siedząc w jego kuchni, popijając herbatę z kubka, z którego najprawdopodobniej czasami pijał i on.
Znalazła sobie nowe zajęcie na wszystkie dni jej pracy u jego boku. Doszukiwanie się znaczenia każdego jego gestu, słowa i spojrzenia. Zagłębianie się we wszystko, co było z nim związane. Analizowanie go.

Ich rozmowę przy herbacie i ciastkach przerwały piszczące dziewczyny, co oznaczało, że ktoś przyjechał. Właściwie były niezłym powiadomieniem, chociaż przy zamkniętych oknach byłoby słychać je znacznie słabiej.
- O matko, ale się z tobą zasiedziałam! – Kobieta poderwała się z miejsca i w biegu dopijając już prawie zimną herbatę, wstawiła kubek do zmywarki. Wykonała całą swoją pracę już ponad godzinę temu, ale została jeszcze chwilę na babskie pogaduszki. Skarżyła się, że jej córka przechodzi teraz nastoletni bunt i nie da się zamienić z nią słowa bez podnoszenia głosu. One na szczęście złapały dobry kontakt i polubiły się od początku. Linda mimo zbliżania się do czterdziestki była bardzo wesołą, nadal młodą duchem kobietą, z którą porozmawiać można było na wiele różnych tematów. Przychodziła do bliźniaków dwa-trzy razy w tygodniu, w różne dni i sprzątała cały dom, robiła pranie, a czasami nawet jeździła po zakupy z Sakim. Z jej opowiadań wynikało, że bliźniacy nie robili sami prawie niczego. Ostatnio tylko ciężko pracowali i brakowało im czasu nawet na prywatne spotkania.
- Kiedy teraz przychodzisz? – zapytała, mając nadzieję, że zdąży jeszcze raz porozmawiać z Lindą, zanim się stąd wyprowadzi.
- Będę w sobotę, a wy w sobotę wyjeżdżacie do Berlina. Ale nie bój się, na pewno jeszcze nie raz się tutaj spotkamy.
Nie zdążyły się jeszcze pożegnać, a przez garaż weszli już bliźniacy, których głosy było słychać z daleka. Zawzięcie o czymś dyskutowali, ale nie dało się nic wyłapać spośród ich podniesionych głosów, dopóki nieco się nie uspokoili na widok Ashley i Lindy. Ashley siedzącej przy stole z kubkiem oraz talerzykiem z ciasteczkami przed sobą i Lindy stojącej obok.
Chyba jednak wolałaby już spać, niż znowu spotykać się z nim twarzą w twarz. Była w jego domu. Nawet nie miała tutaj dokąd uciec, a z chęcią zniknęłaby gdzieś chociażby już w tej chwili. Spoglądał na nią z uśmiechem, wciąż tłumacząc bratu, że jego wybór piosenek jest lepszy. Linda słysząc to, przewróciła jedynie oczami i posłała Ashley porozumiewawczy uśmiech, po czym skierowała się do przedpokoju.
- Jak dawno się nie widzieliśmy! – Tom przerwał argumentować słuszność swojej listy i przywitał się tym radosnym stwierdzeniem ze swoją gosposią, choć bardziej trafne mogłoby tu być określenie „drugą matką”.
- Cześć, Lindo – Jego brat zrobił to już normalnie. – Widzę, że się za nami stęskniłaś! Specjalnie na nas czekałaś?
- Wcale za wami nie tęskniłam, to wasza nowa makijażystka jest taka cudowna, że się z nią zagadałam. Wszystko macie zrobione, pranie też, nawet jest wywieszone. Będę w sobotę, ale popołudniu, więc na szczęście się miniemy – mówiła uszczypliwie i jednocześnie uśmiechała się podczas zakładania butów i lekkiej kurtki. – Więc do nie-zobaczenia! Oczywiście oprócz uroczej Ashley, z którą mam nadzieję, że niedługo znów się tutaj spotkam. Przetrzymajcie ją tu trochę. – Puściła im oczko. – Na razie, trzymajcie się i zachowujcie się przy niej!
Linda pomachała jej na pożegnanie i wyszła, o dziwo normalnymi drzwiami. Widocznie nie wzbudzała takiego zainteresowania jak oni, czy ich makijażystka. Samochód, który stał na podjeździe, musiał należeć do niej.
Ochroniarz, który przywiózł bliźniaków, nawet nie wchodził do środka.

Została więc z nimi całkowicie sama i bała się tego, co może się tutaj wydarzyć.

18. „Jego świat był pełen nieuzasadnionej nienawiści.”

Nie przygotowywała się zbytnio do przyjazdu przyjaciółki. Do domu wróciła późnym popołudniem i po telefonie do Annalise nie miała ochoty już nigdzie wychodzić, choć wiedziała, że powinna mieć dla niej jakieś słodycze oraz najlepiej białe wino i gazowany napój limonkowy. Stwierdziła, że pójdzie do sklepu jutro rano. Zresztą, podobno pojawianie się samej na mieście według chłopaków mogło być już niebezpieczne, chociaż ona na dłuższą metę wcale nie miała zamiaru się ukrywać. Wydawało jej się, że przesadzają, bo dlaczego ich fanki miałaby obchodzić ich makijażystka? Przecież wszystko po wstępnym żarciku Billa zostało w wywiadzie wyjaśnione. Nie była jego dziewczyną, jak to całe Niemcy podejrzewały.
Zrozumiała punkt widzenia chłopaków, dopiero gdy zagłębiła się w Internet, a konkretnie, gdy skupiła się na komentarzach fanów pod jej zdjęciami, a nie jak to robiła w piątek, na samych informacjach na temat zespołu, omijając temat samej siebie. Okazało się, że chyba jednak lepiej było żyć w niewiedzy, bo przynajmniej spałaby spokojnie… Teraz oprócz dziwacznego zachowania Billa miała też na głowie problem fanek, które zarzekały się, że „zabiją ją, jak tylko ją zobaczą, bo zabrała im Billa”. Z przerażeniem i niedowierzaniem czytała kolejne komentarze i wpisy na różnych stronach poświęconych zespołowi. Poza nowymi zdjęciami spod studia w Berlinie w sieci pojawiło się także jej imię, nazwisko i inne podstawowe informacje oraz kilka prywatnych zdjęć, które „życzliwi przyjaciele” udostępnili z prędkością światła. Łapała się na tym, że prawie obgryzała paznokcie, gdy ze strachem w oczach czytała jej rzekome adresy zamieszkania. Na szczęście żaden oprócz jej rodzinnego domu nie był prawdziwy. Swój nowy adres podała tylko Annalise. No i znał go jeszcze jej były szef, ale nie podejrzewałaby go o rozpowszechnianie takich informacji. Oraz znały go wszystkie zakłady kosmetyczne i salony, do których zaniosła swoje CV… Nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Nastoletnie fanki tak obsesyjnie uwielbiały chłopaków, że ich zachowania były aż patologiczne. Siedziała w szoku przed komputerem przez cały wieczór, nie mogąc pojąć tego, co się działo. Dla niej było to kompletnie nielogiczne i chociaż wszyscy ostrzegali ją już od samego początku, ona zawsze myślała, że wyolbrzymiają całą sytuację. Nie sądziła po prostu, że ktoś naprawdę byłby zdolny do takich gróźb.
Czy zwariowała, zapisując sobie zrobione im przez fanki zdjęcia na dysku?

Ostatni raz spędziły z Ann więcej czasu na początku lipca, zanim Ashley znalazła pracę i gdy Annalise mieszkała jeszcze w ich rodzinnym miasteczku, a nie w Berlinie i mogły się częściej widywać. Od tej pory miały kontakt jedynie telefoniczny, raz na kilka dni. Przez ponad dziesięć lat były praktycznie nierozłączne, aż nadszedł moment, w którym każda z nich poszła własną ścieżką. Annalise miała studiować ekonomię, by za kilka lat poprowadzić biuro rachunkowe mamy, a Ashley została makijażystką Tokio Hotel, by za kilka lat…
Jej przyszłość nie była już taka jasna.

Annalise nie należała do rannych ptaszków, ale natarczywy dźwięk domofonu rozległ się w mieszkaniu Ashley już chwilę po dziewiątej rano. Ona sama wstała przed kilkoma minutami i przyjazd przyjaciółki był jedynym powodem, dla którego zwlokła się z łóżka. Gdyby nie to, spałaby do późnego popołudnia, bo zasnęła spokojnie dopiero nad ranem. Wszystkie groźby, jakie wyczytała pod swoim adresem na stronach poświęconych Tokio Hotel szumiały jej przez całą noc w głowie. Gdy tylko zamykała oczy i powoli zapadała w sen, od razu przed oczami stawały jej obrazy fanek atakujących ją przede wszystkim słownie, ale też i fizycznie. Te okropne wizje dały jej spokój dopiero, gdy na dworze zrobiło się zupełnie jasno. Spała może trzy godziny i była nieprzytomna.
- Uduszę ją… - mruknęła sama do siebie, przechodząc przez pokój. Gdy usłyszała dźwięk domofonu,  właśnie zalewała sobie herbatę, a Annalise nie przestawała naciskać małego srebrnego guzika, dopóki Ashley nie odstawiła czajnika na miejsce i nie przeszła przez całe mieszkanie, by odebrać. Już miała automatycznie nacisnąć przycisk otwierania drzwi od klatki, gdy w głowie zapaliło jej się światełko. A co, jeśli to nie Annalise? – Tak? – odezwała się do słuchawki.
- Co się głupio pytasz?! – Odetchnęła z ulgą słysząc znany głos i wpuściła Ann do środka.
Wróciła do kuchni i wyciągnęła z szafki drugi kubek, do którego nasypała dwie łyżeczki kawy, po czym dokończyła zalewanie obydwu kubków gorącą wodą. Annalise nie miała w zwyczaju pukać do jej domowych drzwi i dokładnie tak też było tym razem. Weszła do mieszkania robiąc wielki hałas i obijając ściany wąskiego przedpokoju dużą walizką, którą następnie postawiła zaraz przy wejściu do pokoju.
- Proszę cię, zamknij drzwi – powiedziała do czerwonowłosej, stawiając kubki na małym stoliku przed kanapą. Uśmiechnęła się, gdy przypomniała sobie wizytę Billa w jej mieszkaniu. Jego powagę, gdy tłumaczył jej zasady współpracy z papierami rozłożonymi na tym właśnie stoliku i jego zadowoloną minę, gdy tylko odbiegał od tego tematu.
- Przecież zamknęłam… - Zdziwiona Annie przerwała zdejmowanie butów i na jednej nodze odkręciła się do tyłu, by spojrzeć na drzwi. O mało co nie upadła wykonując dziwne akrobacje, ale w ostatniej chwili złapała się ściany.
-  Na zamek. – Przełknęła głośno ślinę i wzięła z komody swój telefon, którego jeszcze dzisiaj nie sprawdzała. Miała kilka smsów od Ann z informacjami, że właśnie wyszła w domu, wsiada do autobusu, wyjeżdża z Berlina, pogoda nadal kiepska, droga strasznie się dłuży… Oraz nieodebrane połączenia od mamy. Musiała zasnąć tak mocno, że nie usłyszała dzwonka. Całe szczęście, że chłopacy jej przez całą noc i wczesny poranek nie potrzebowali, bo też by się do niej nie dodzwonili.
- A ty od kiedy taka ostrożna? – zaśmiała się Annalise, ale wykonała jej polecenie i dokończyła się rozbierać.
- Odkąd fanki Tokio Hotel próbują mnie namierzyć i zabić – odpowiedziała z wyraźnie słyszalną ironią w głosie. Westchnęła głośno i usiadła na jeszcze nie zaścielonej kanapie, nadal trzymając telefon w ręku. Nadal nie miała pojęcia, co i czy w ogóle ma coś robić.
- Żartujesz? Normalnie opieprzyłabym cię, że ja przyjeżdżam, a ty jesteś w piżamie, ale gadaj szybko, co się dzieje. – Ann usiadła na dywanie przy niskim stoliku i próbowała napić się gorącej kawy, nie odrywając od blatu kubka, tylko prawie wsadzając do niego nos. -  Gorąca! – syknęła, odskakując do tyłu, by po chwili znów się przybliżyć i za drugim razem dmuchać, zanim wzięła pierwszy łyk.
 - Zawsze jest gorąca, a ty zawsze moczysz w niej włosy… - powiedziała spokojnie, na co przyjaciółka od razu odgarnęła zamoczone w kawie kosmyki za uszy i przytrzymała je dłońmi, nie przestając dmuchać w swój kubek. – Ktoś z naszych znajomych podał już moje imię i nazwisko fankom. Razem z adresem rodzinnego domu, szkołami, do jakich uczęszczałam i starym numerem telefonu. I kilkoma zdjęciami na których przypadkiem się u kogoś znalazłam – wyrzuciła z siebie, choć jak na taką sytuację mówiła nadzwyczaj spokojnie.
- No co ty gadasz? Kogo podejrzewasz? – zapytała czerwonowłosa mrużąc oczy i w końcu napiła się po raz pierwszy.
- Podejrzewam wszystkich, ale to tak naprawdę jest teraz najmniej ważne – odparła i także wzięła łyk ze swojego białego kubka. – Nie miałam pojęcia, że ich fanki są tak… - urwała, szukając odpowiedniego słowa. – Tak…
- Porąbane?
- Coś w tym stylu… Widziałam, że stoją pod domem chłopaków, a Bill mówił mi, żebym na siebie uważała, że jak mnie poznają, to dostanę ochronę… Ale nie spodziewałam się, że będą chciały mnie zabić i będą szukały mojego adresu. Na cholerę im mój pieprzony adres?! Nie przespałam nocy, bo się, kurwa, boję! – Rzadko kiedy zdarzało jej się przekląć, ale gdy już to zrobiła, oznaczało to, że musiała być albo porządnie wściekła, albo zupełnie bezradna, albo do granic przestraszona. W tym momencie było to wszystko naraz.
- No już, już. Dopóki z tobą jestem, nic ci nie zrobią. Wiesz, że jeśli tylko coś będzie ci groziło, ja będę cię bronić jak lwica! Ale myślę, że teraz trochę przesadzasz. Wystraszyłaś się tego, co powypisywały i wiem, że strasznie to przeżywasz, chociaż nie masz jeszcze powodów. Usiądź, wypij swoją herbatę, odetchnij i uspokój się.
- Nie wiem, Annie… - Odetchnęła cicho i zamyśliła się na  chwilę. - Chyba muszę zadzwonić do… - znów urwała. Do kogo chciała zadzwonić? Do Sakiego? Do Dirka? Do Davida? Czy do samego Billa? – Sama nie wiem, do kogo…
- Ale gdzie i po co ty chcesz dzwonić? Odłóż ten telefon. Nie przesadzaj i nie histeryzuj, dopóki nic się nie dzieje. Wiem, że jesteś zdezorientowana i przestraszona, ale twoja panika tutaj nie pomoże. Zobaczymy, jak rozwinie się sytuacja. Zostaniemy dzisiaj w domu, skoczę najwyżej tylko po zakupy i obczaję okolicę. Jak nie będzie żadnych obłąkanych piętnastolatek, to będziemy mogły spokojnie jutro wybrać się na miasto.
- Nie byłabym taka pewna tego „spokojnie” – mruknęła ironicznie. – Ann, dla mnie to jest jakieś niepojęte! Przecież Bill wszystko wyjaśnił w tym durnym wywiadzie! Fakt, zażartował sobie na początku, a później powiedział o mnie same dobre rzeczy, no ale… Na koniec przecież wytłumaczył, że tylko razem pracujemy! - Wzburzyła się, bo zupełnie nie rozumiała poruszenia, jakie wywołała swoją osobą. To wszystko, co wczoraj zobaczyła, nie mieściło jej się w głowie.
- Boże, Ashley, nie znasz fanek Tokio Hotel? – Ann przewróciła oczami i głośno westchnęła. - Przecież one wszystkie są święcie przekonane, że kiedyś zostaną żonami któregoś z nich. Wszystkie. To normalne, że teraz jest drama w fandomie, bo obok ich ukochanych zakręciła się niezła laska i wszystkie trzęsą portkami, że im ich pozabierasz. Ty sama jedna ich wszystkich czterech. Musisz to przeczekać. Przejdzie im za jakiś czas, jak zobaczą, że ty tam tylko im buziaczki malujesz, a nie romansujesz. No, chyba że romansujesz? – Uniosła brwi w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Nie, nie romansuję – odparła automatycznie i modliła się, by Annalise nie zauważyła zdenerwowania, jakie wywołało w niej to pytanie. Zauważyła? Nie zauważyła? Zauważyła. Nie, nie zauważyła, od razu zajęła się oczyszczaniem końcówek włosów z kawy, w której je chwilę temu zamoczyła. – Ale to jest chore, przecież nic im nie zrobiłam!
- O matko, Ketch, przecież mówię ci, że im przejdzie! Przestań marudzić i zrób mi lepiej jakieś śniadanie.
- Jeszcze raz tak na mnie powiesz, a nic ci już nigdy nie zrobię.

Zjadły razem przyrządzone przez Ashley naleśniki i pierwszą połowę dnia spędziły siedząc na łóżku i rozmawiając przy utworach z najnowszej płyty Tokio Hotel. Nawet Annalise, która cały czas kąśliwie komentowała wszystko, co Ash opowiedziała jej o chłopakach, przyznała, że album jest dobry.
Chwilami gdyby nie muzyka, czułaby się jak dawniej, bo gdy odbiegały od tematu jej nowej pracy, wtedy tylko płyta, którą dostała od samego Billa i tylko jego głos przypominały jej o tym, że tydzień temu został jej szefem. Poza tym było jak dawniej. W przeciągu ostatnich kilku miesięcy spędziły razem w tym mieszkaniu wiele wspólnych poranków, popołudni, wieczorów i nocy, rozmawiając o wszystkim i o niczym, oglądając przeróżne filmy, śmiejąc się i płacząc, zajadając się tonami śmieciowego jedzenia i pijąc białe wino ze Spritem. Ostatni raz, nie licząc wczorajszego spotkania w Berlinie, widziały się około miesiąca temu i strasznie już im siebie brakowało. Poznały się w pierwszej klasie szkoły podstawowej i od tego czasu były nierozłączne. Aż do dnia, w którym Ashley opuściła rodzinne Gröningen i zamieszkała w Magdeburgu. Wtedy od marca widywały się tylko w weekendy. Annalise po piątkowych lekcjach wsiadała w autobus, przyjeżdżała do Ashley i rozstawały się dopiero w niedzielę popołudniu. Odrabiały wspólnie zadania domowe, pomagając sobie nawzajem i razem uczyły się do matury, którą obydwie bardzo dobrze napisały, ale póki co tylko Ann się ona przydała. Przez cały maj i czerwiec widywały się coraz rzadziej, bo Ashley nie było stać na utrzymywanie przez tyle dni w miesiącu dwóch osób, a rodzice Ann nie mieli zamiaru niemalże opłacać jej życia w innym mieście z powodu jej widzimisię. Od lipca spotykały się bardzo sporadycznie, bo Ashley zaczęła pracować w telewizji i przez miesiąc nie miała całkowicie wolnego dnia, bo druga makijażystka była na urlopie. Annalise wtedy przeprowadziła się do Berlina, gdzie rodzice wysłali ją na ekonomiczne studia. Podobno nawet nie wspominała im, że chciałaby studiować w Magdeburgu, bo doskonale znała ich oczekiwania i z góry założyła, że nie zgodzą się na coś takiego. Sami mieli ukończone najlepsze szkoły. Matka w kierunku ekonomicznym, ojciec z zakresu budownictwa. Ich córka także musiała skończyć dobrą szkołę, a nie uniwersytet w jakimś średniej wielkości mieście. Do rozpoczęcia roku akademickiego Ann miała jeszcze dużo czasu, ale Gröningen bez Ashley męczyło ją. Potrzebowała nowego miejsca i wmówiła rodzicom, że musi się zaaklimatyzować w Berlinie przed rozpoczęciem studiów – tym sposobem zamieszkała tam już w połowie lipca.

- Ash, zaczynam się robić poważnie głodna… - jęknęła Annalise, gdy nadawanie głupawego serialu w telewizji zostało przerwane przez reklamy. – Nie zapchasz mnie kanapkami. Gotujesz obiad?
Było popołudnie i po kilku godzinach rozmowy z przyjaciółką, teraz Ashley raczej przysypiała, niż oglądała przygody serialowej Laury.
- Nic nie kupiłam, przecież nie było mnie przez dwa dni… - mruknęła naciągając kołdrę na siebie jeszcze bardziej.
- Miałam przejść się do sklepu i zbadać teren w zakresie obecności fanek Tokio Hotel, ale ani trochę nie chce mi się teraz ruszać… Zamawiamy coś?
- Mhm…
- To co zawsze?
- Tak…
Odpowiadała półprzytomnie, z na wpół otwartą jedną powieką. Nie miała siły, była zmęczona nieprzespaną nocą. Annalise przewróciła oczami i sięgnęła ze stolika swój telefon, po czym wybrała numer niedrogiej knajpki, w której zdarzało im się stołować, gdy tak jak dzisiaj, spotykały się i nie miały ochoty na gotowanie.
- Będzie gotowe do pół godziny – powiedziała czerwonowłosa zakańczając połączenie. – Wstawaj i trochę się ogarnij. Chociaż ubierz się w coś normalnego zamiast tej różowej piżamy w misie i serduszka.
- Odwal się – burknęła Ashley i powoli wynurzyła się spod nagrzanej kołdry, pod którą spędziła pół dnia. – Sama masz taką samą.
- No ruszaj tyłek. Chyba nie chcesz tak otworzyć drzwi przystojnemu panu dostawcy?

Krótki dźwięk dzwonka do drzwi rozbrzmiał już po piętnastu minutach.
- Postarali się! – krzyknęła Ashley z łazienki, w której doprowadzała się do porządku. Skończyła właśnie związywać niesforne włosy. – Otwórz.
- Chyba wiedzieli, że jesteśmy bardzo głodne. – Ann śmiejąc się skierowała się do przedpokoju i otworzyła drzwi, po czym zapadła kompletna cisza. Annalise za każdym razem radośnie witała młodego dostawcę i zazwyczaj wdawała się z nim w jakąś krótką rozmowę o niczym. Teraz panowało kompletne milczenie.
- W czymś pomóc? – usłyszała w końcu głos przyjaciółki. Annie na pewno nie rozmawiała z dostawcą jedzenia, a jej od razu stanął przed oczami czarny scenariusz i poczuła, jak narasta w niej panika. Bała się wyjść, spodziewając się przed drzwiami szalonych, zdolnych do wszystkiego fanek. Próbowała wierzyć w słowa przyjaciółki i odgonić myśli, które nachodziły ją od wczorajszego wieczora. Oby to nie były one, oby to… oby to był którykolwiek z chłopaków. Tak! Może któryś z nich zechciał ją właśnie odwiedzić, ale zaniemówił, gdy zobaczył czerwone włosy zamiast blond? Miała ogromną nadzieję, że tak właśnie jest. - Czy mogę dowiedzieć się, o co chodzi? – Ann stanowczo przerwała milczenie. – Szukacie kogoś? Organizujecie jakąś zbiórkę? Sprzedajecie coś, chodząc od drzwi do drzwi? Porcelanowe aniołki, kalendarze?
- Przepraszam, coś nam się pomyliło… - usłyszała jeden damski głos.
- Wie pani, pod którym numerem mieszka taka niewysoka blondynka? – zapytał drugi, a jej mocniej zabiło serce. Właśnie zawitały do niej fanki. Oparła się o ścianę, czując, że zakręciło jej się w głowie. Ile ich przyszło? W jakim są wieku? Czego od niej chcą?! Nie miała nawet telefonu, bo został w pokoju. Tak mogłaby zadzwonić nawet wprost na policję i zgłosić, że ktoś ją nachodzi. Przywarła do drzwi od łazienki i nasłuchiwała. Błagała w myślach Ann, by ta zorientowała się, kim są stojące przed nią dziewczyny.
- Nie, nie widuję tu żadnej blondynki w waszym wieku, więc raczej wam nie pomogę. – Odetchnęła z ulgą, gdy jej przyjaciółka doskonale zagrała stałą lokatorkę tego mieszkania.
- Na pewno? To nasza… koleżanka, my… Byłyśmy przekonane, że mieszka tutaj, musiałyśmy dostać zły adres. Na pewno nie mieszka gdzieś obok?
- Niestety, same starsze pa… - Zaczęła, ale przerwała jej któraś z dziewczyn.
- Patrz, to ta sama kurtka! Buty! – Ann już nie odpowiedziała, tylko z impetem trzasnęła drzwiami, prawdopodobnie zamykając je kilka milimetrów od twarzy fanek.
Nie były przygotowane na wizytę fanek i rzeczy Ashley swobodnie wisiały na wieszakach w przedpokoju. Zresztą nawet nie wpadłoby im do głowy, że ktoś może zwracać uwagę na takie szczegóły jak elementy ubioru.
Wychyliła głowę z łazienki i wciąż otępiałym wzrokiem spojrzała na przyjaciółkę.
- Co to by…
- Bądź cicho! – Annie przerwała jej podniesionym szeptem przez zaciśnięte zęby. – Na bank jeszcze stoją pod drzwiami.
Przeszły do kuchni, pomieszczenia najbardziej oddalonego od wejścia, by móc porozmawiać. Ashley zwiększyła głośność telewizora pilotem oraz włączyła elektryczny czajnik, by jak najbardziej zagłuszyć ich rozmowę. Przy okazji mogła zaparzyć kolejną tego dnia herbatę, którą w stresie piła litrami. Trzęsły jej się ręce, gdy wyjmowała kubek z szafki i wkładała do niego malutką torebeczkę z zasuszonymi liśćmi.
- Boże, miałaś rację. – Ann patrzyła na nią z przerażeniem. – To już jest przesada, żeby ktoś nachodził cię we własnym domu. Nie wiadomo nawet, o co im chodzi.
- Annie, dla mnie to jest tak samo niepojęte, ale wiem, że nie odpuszczą, rozpoznały moją kurtkę.
- Przecież to są jakieś kompletne wariatki! Jak można zwracać uwagę na takie szczegóły jak kurtka i buty makijażystki twojego idola? Jak w ogóle można ją nachodzić w domu?!
- Ile ich było?
- Trzy. Na oko między szesnastką, a osiemnastką.
Rozmowę przerwał im ponowny dźwięk dzwonka. Spojrzały po sobie przerażone.
- Cholera, Ash, znowu one.
- Otwórz i spróbuj je spławić, a ja będę w razie czego dzwonić. Gdziekolwiek.
Annalise skierowała się do przedpokoju, biorąc po drodze pieniądze z komody, a Ashley została w kuchni, trzymając w ręku telefon z wybranym numerem do Sakiego. Dlaczego do niego? Nie miała pojęcia, ale za to miała do niego duże zaufanie.
- Dzień dobry, pani zam… - dobiegł ją męski głos, ale Ann nie dała mu dokończyć.
- Dziękuję, ile?! – wykrzyknęła, co pozwoliło Ashley myśleć, że psychofanki nadal stoją na klatce. Inaczej Ann nie przerywałaby dostawcy tak gwałtownie w takim momencie.
Annalise zapłaciła dostawcy nie czekając nawet na resztę i znów z taką samą siłą jak poprzednio trzasnęła drzwiami, po czym od razu zamknęła je na cztery spusty.
Były względnie bezpieczne.

Siedzieli w studiu nagraniowym, które było także ich salą prób i niejednokrotnie zastępowało im mieszkanie. Czasami siedzieli tu po prostu tak długo, że nie chciało im się jechać do domu, skoro przerwę w graniu robili tylko po to, by się przespać. Podejrzewali, że zarówno dzisiejszy dzień, jak i dwa kolejne spędzą właśnie w ten sposób. David zostawił ich tutaj, rozkazując im granie dzień i noc, oraz ogłosił, że w piątek wieczorem chce dostać od nich gotową listę utworów na koncerty i wiadome było od razu, że szybko im to nie pójdzie. Jeżeli chodziło o decyzje podejmowane przez nich wspólnie, nigdy nie potrafili w szybki i łatwy sposób dojść do kompromisu. Byli czterema różnymi osobami o różnych charakterach i upodobaniach, więc każdy z nich miał swoją własną wizję co do kolejności granych piosenek.
- Po „Reden” damy „Spring nicht”– powiedział Gustav, biorąc do ręki kawałek pizzy.
- Z chuja spadłeś? Przecież to kompletnie do siebie nie pasuje! – Georg spojrzał na niego krzywo i przeciągnął się na sofie. – Po „Reden” powinno być coś… - zamyślił się, patrząc w sufit.
- No co, geniuszu? – Pospieszył go perkusista.
Tom, nie przestawał brzdąkać na gitarze przypadkowych dźwięków i nie wyglądał na wielce zainteresowanego rozmową, a Bill siedział w fotelu i oglądał swoje paznokcie. Próba ustalenia kolejnej piosenki po „Reden” rozgrywała się między basistą, a perkusistą.
- No nie wiem jeszcze!
- No bo powinno być „Spring nicht”! – wykrzyknął znów Schäfer, jakby to było oczywiste, tylko Georg z jakiegoś powodu tego nie rozumiał. – „Reden” jest szybkie, „Spring nicht” wolne.
- No właśnie? – Basista uniósł brwi, rzeczywiście nie widząc logiki w takim ułożeniu utworów. – Powinniśmy zrobić jakieś łagodne przejście, a nie po czymś żywszym JEB!, wzruszająca nuta. Fanki tego nie ogarną.
- Przecież im jest wszystko jedno – wtrącił Tom, na moment odrywając się od gitary. - Myślisz, że którakolwiek wychodząc z hali pomyśli: „ale chujowo wybrali kolejność piosenek, więcej nie przyjdę na ich koncert”?
Georg spojrzał na Toma, wiedząc, że gitarzysta ma całkowitą rację, ale miał świadomość, że dobór piosenek nie może być przypadkowy.
- Nie, ale to powinno mieć jakiś sens, a nie taki kompletny chaos. No przecież nie damy po „Reden” „Spring Nicht”!
- No to w takim razie, co damy?! – Gustav zaczynał powoli denerwować się na basistę, który nie popierał jego zdania i na Kaulitzów, którzy lekceważyli tak ważny temat.
- „Ich bin nicht ich” – Bill odezwał się po raz pierwszy od kilku minut i podniósł na pozostałych swój zamyślony wzrok. Patrzyli na niego pytająco.
- Pojebały ci się trasy. – Georg zaśmiał się, nie do końca będąc pewnym, czy Bill żartuje, czy mówi poważnie.
- Już prawie zapomniałem, jak to leciało – odezwał się rozbawiony Tom, przerywając swoje dotychczasowe brzdąkanie i podjął próbę zagrania wymienionego przez brata utworu, śmiejąc się pod nosem.
- To sobie przypomnisz – warknął czarnowłosy, wstając z miejsca. – Zagramy „Ich bin nicht ich”. – powiedział głosem nie znającym sprzeciwu. Tak, jakby stawiał kropkę ostatniego zdania w opowieści. Koniec. I nikt nie ma prawa niczego już zmieniać, czy dopowiadać.
- No pewnie, od razu dajmy dwa koncerty! – zakpił Gustav i po raz pierwszy ugryzł swój kawałek pizzy. Nie spieszył się, bo i tak była zimna, leżała tam od rana.
- No, przynajmniej to nie „Spring nicht”. – Georg spojrzał na perkusistę z przekąsem. – A tak serio, Kaulitz, to co ci odjebało? Nie było w planach nic ze starej płyty poza „Durch den Monsun” i „Schrei”. Skąd ci do łba przyszło jakieś „Ich bin nicht ich”?
Bo ona chciała. Bo ta piosenka podobała jej się najbardziej i chciał, żeby mogła słyszeć ją na każdym koncercie na żywo. Chciał zaśpiewać ją dla niej, tylko dla niej, co będąc otoczonym tysiącami innych ludzi było czymś ciężkim do osiągnięcia. W końcu obiecał jej, że ją zagrają. Choćby wszyscy odrzucili jego pomysł i zeszli ze sceny, on zostałby sam i zaśpiewał acapella. Dla niej. Bo ona chciała.
Zajmowała jego myśli nieustannie od ponad tygodnia. Zupełnie nie rozumiał, co się z nim działo, gdy był przy niej, ale wiedział, że potrzebował jej obecności. Potrzebował jej słuchać i przy niej milczeć. Potrzebował na nią patrzeć i chciał, by ona patrzyła na niego. Chciał wszystko jej pokazać, opowiedzieć, wytłumaczyć i zaopiekować się nią. Chciał dać jej wszystko, o co tylko by go poprosiła. Wyzwalała w nim uczucia, których nie potrafił pojąć i jednocześnie też nie potrafił jej rozgryźć. Nie rozumiał jej zachowania. Zauważał jej reakcję, gdy tylko on próbował się do niej zbliżyć. Wstrzymywała wtedy oddech i albo patrzyła na niego śmiertelnie przestraszona, albo unikała jego wzroku, albo w ogóle zamykała oczy. I stała w bezruchu, a później po prostu uciekała. Wstydziła się go, to było pewne, bo zauważył to już na samym początku. Wiedział, że niektórzy dokładnie tak reagują na jego towarzystwo, będąc po prostu przytłoczeni jego charakterem. Ale w jej przypadku on z każdym kolejnym dniem miał wrażenie, że ona po prostu starała się go unikać, a pomagała mu i spędzała z nim czas wyłącznie z uprzejmości. Nie była osobą, która powiedziałaby mu wprost, że nie chce z nim przebywać, wiedział to.
Widział, w jak absurdalną sytuację sam się wpakował. Szukał kogoś, profesjonalnego, kto nie będzie nim zainteresowany, a teraz oczekiwał czegoś zupełnie odwrotnego. Na dodatek wiedział, że minął dopiero tydzień, odkąd spędzają ze sobą tak dużo czasu. Czego on mógł spodziewać się po tygodniu? Że rzuci mu się w ramiona? Bał się zrobić cokolwiek, by nie zaburzyć ich relacji. Wolał poczekać i rozwijać wszystko powoli, stopniowo przekonać ją do siebie, chociaż miał świadomość, że może być to niemożliwe. Nie był też pewien, czy da radę powstrzymywać się, by jej nie dotknąć.
- No? – Z zamyślenia wyrwał go upominający głos Toma, który po nieudanej próbie zagrania „Ich bin nicht ich” całkowicie odłożył gitarę na bok i na poważnie zainteresował się dziwną sugestią brata. – Dlaczego akurat to? I dlaczego w ogóle wspominasz coś ze „Schrei”? Jakbyś nie ogarnął, to przygotowujemy trasę ZIMMERA. Kumasz? ZIMMERA.
- Kumam – odparł tym razem spokojnie, ale zaraz podniósł nieco głos, by nadal brzmieć stanowczo i pokazać, że nie ma zamiaru odejść od swojego pomysłu. A właściwie od jej pomysłu. Musiał wymyślić jakieś sensowne argumenty dla tej decyzji, ale ani trochę nie było to dla niego trudne. Ruszył w stronę stolika stojącego przed kanapą, na której rozkładał się Georg. – Ale powinniśmy zagrać coś starego. To nasza pierwsza trasa po całej Europie. – Nachylił się i wziął kawałek pizzy, tej samej, którą jadł Gustav. Odwrócił się w drogę powrotną w stronę fotela. Kontynuował. - „Schrei Tour” obejmowała tylko Niemcy, wielu fanów jeszcze nas wtedy nie znało i nie było ich na koncertach. Myślę, że chcieliby usłyszeć swoje ulubione utwory na żywo – powiedział najbardziej poważnym tonem, na jaki mógł się zdobyć, po czym usiadł w fotelu i spojrzał na kolegów. – Dlatego powinniśmy… Co jest…? - Przerwał mu dźwięk jego własnego telefonu. Wyprostował nogi i wygiął się, by wydostać go z kieszeni ciasnych spodni. – Saki? – zdziwił się na głos i odebrał. W tle słyszał głosy chłopaków, dyskutujących już o jego pomyśle. Poderwał się z miejsca i pędem wybiegł do kuchni, by rozmowa pozostałych nie zagłuszała mu ochroniarza, gdy tylko usłyszał jej imię. – Powtórz, nie dosłyszałem – rzucił zdezorientowany do słuchawki.
- Dzwoniła do mnie przed sekundą Ashley. Nachodzą ją fanki – rzekł ponownie ochroniarz, a Bill poczuł jak serce podchodzi mu do gardła i nie pozwala nic odpowiedzieć. Doskonale znał swoje fanki i wiedział, do czego są zdolne. Słyszał od nich już chyba wszystko i pamiętał, jak kilka miesięcy temu prześladowały jego przyjaciela, bo miały podejrzenia co do ich związku. Nie szczędziły wtedy słów i obrażały go bez zastanowienia. Przejrzał dzisiaj rano kilka stron poświęconych zespołowi i czuł, że sytuacja może się powtórzyć. Przeszło mu nawet przez myśl, żeby zadzwonić do niej i zapytać, czy wszystko w porządku, ale nie chciał siać niepotrzebnie paniki, bo gdzieś wewnątrz miał nadzieję, że po jego wyjaśnieniach będzie w miarę spokojnie i najwyżej fanki zaczepią ją gdzieś na ulicy. Nie dopuszczał do siebie myśli, że znów dojdzie do takich gróźb z ich strony.
- Przywieź ją tu natychmiast – odrzekł po dłuższej chwili osłupienia. Nie miał innej odpowiedzi. Dlaczego nie wyciągnął żadnych wniosków z incydentu z Andreasem? Dlaczego dopuścił do tego, wiedząc, co może się stać? Dlaczego nie kazał jej zmienić mieszkania? Dlaczego pozwolił, by musiała przez to przechodzić? Chciał zapytać jeszcze, co dokładnie się działo, ale stwierdził, że nie ma na to czasu. Chciał jak najszybciej zabrać ją z miejsca, w którym nie była bezpieczna.
- Zapytała tylko, czy ma zgłosić nachodzenie na policję.
- Nie, nie ma tego nigdzie zgłaszać. Bierz tyle ludzi, ile ci potrzeba i macie przywieźć mi ją całą i zdrową w mniej niż pół godziny. – Kątem oka zauważył, że w wejściu pojawił się jego brat. – Jesteśmy w studiu. Mam nadzieję, że się zrozumieliśmy – rzucił szybko i rozłączył się. Wypuszczając ciężko powietrze z płuc, odłożył telefon na stół.
- Co jest? – Tom zmarszczył brwi i podszedł bliżej.
- Fanki nachodzą Ashley – odparł z powagą i przerażeniem w głosie, biorąc do ręki stojącą obok puszkę Red Bulla, po czym otworzył ją jednym, zdecydowanym ruchem.
- No co ty pieprzysz? – Jego bliźniak był w prawdziwym szoku. Bill doskonale potrafił rozpoznać, kiedy Tom bierze udział w rozmowie „z grzeczności”, podczas gdy tak naprawdę go to nie obchodzi, a kiedy reaguje szczerze. Teraz był w stu procentach szczery.
- Nie pieprzę. Wiedziałem, że tak będzie. Kurwa. – Zaklął wyraźnie, co oznaczało, że jest naprawdę wzburzony. Picie napoju energetycznego wcale nie miało mu pomóc się uspokoić, ale nie myślał o tym w tej chwili. Opadł ciężko na krzesło i opróżnił prawie całą puszkę za jednym razem, po czym schował twarz w dłoniach.
- Ale jak to nachodzą? Zrobiły jej coś? – Dredowłosy nadal potrząsał nerwowo głową i patrzył na brata z wytrzeszczonymi w szoku oczami.
- Nie wiem, nie pytałem. Kazałem Sakiemu ją tutaj przywieźć i tyle.
- Mam nadzieję, że nic poważnego się nie stało. – Tom mówił, że miał nadzieję? Bill się o to modlił.
Poczuł ogromną potrzebę zobaczenia jej i przytulenia, pogłaskania po włosach i uspokojenia, jeśli byłaby roztrzęsiona. Była taka delikatna i niewinna, a jego świat był pełen nieuzasadnionej nienawiści, przed którą chciał ją uchronić, ale nie zadbał o to z menadżerami, wmawiając sobie, że będzie dobrze. Wszystko przez cholerne zdjęcia pod jej parasolką, które były idealnym materiałem do rozpętania takiego szumu wokół makijażystki. Ale nikt nie spodziewał się takich zdjęć i takich nagłówków nad nimi zaledwie dwa dni po podpisaniu umowy. Nikt nie pomyślałby, że fani aż tak szybko zaczną łączyć ich w parę
Ani on sam nie pomyślałby, że i on będzie to robił, choć na razie tylko w myślach.
Jego telefon znów się odezwał.
- I jak? – zapytał bez zbędnych wstępów. Chciał jak najszybciej dowiedzieć się, co się z nią działo.
- Dzwoniłem do niej, ale powiedziała, że nigdzie nie chce jechać, a tym bardziej nie chce przeszkadzać wam w pracy. Mówiła, że sobie poradzi, bo jest z przyjaciółką, a fanki po prostu stoją na klatce, prawie nic nie mówią i patrzą w jej drzwi. Co teraz?
- Czekaj. Już ja to załatwię. – Rozłączył się i podenerwowanym krokiem wyszedł z kuchni, mijając zdezorientowanego Toma.

Z przerażeniem spojrzała na cztery literki, które wyświetliły się na ekranie jej telefonu i bynajmniej nie układały się w imię Saki. Dzwonił Bill. Pierwszy raz dzwonił do niej Bill we własnej osobie. Do tej pory wyobrażała sobie, że pewnego dnia ujrzy „numer zastrzeżony” i nie będąc pewna, kto to jest, usłyszy po prostu jego głos. Tymczasem jego imię wyświetlało się, czekając na to, by odebrała. Wolałaby już chyba usłyszeć go z zaskoczenia, niż mieć świadomość, że odezwie się do niej za trzy sekundy
Nagle zrozumiała, dlaczego podświadomie w pierwszej kolejności wybrała numer do Sakiego, a nie do Dirka czy Davida. Saki był bezpośrednim ochroniarzem Billa i wiedziała, że gdy do niego zadzwoni, Bill za chwilę będzie wiedział o wszystkim. Chciała, żeby wiedział, ale nie chciała mówić mu tego osobiście. A teraz właśnie do niej dzwonił i miał zamiar pytać ją, co się stało. Czy nie?
- No odbierz ten telefon! – krzyknęła na nią upominająco Annalise. Posłusznie wcisnęła zieloną słuchawkę i drżącą ręką przyłożyła niewielkie urządzenie do ucha. Niewielkie urządzenie, z którego wydobywał się już jego głos.
- Ashley, jesteś tam?
- Jestem. – Co więcej miała odpowiedzieć? O nic więcej jeszcze nie zapytał, a ona wcale nie chciała z nim osobiście rozmawiać. Słuchać go – tak. Ale nie rozmawiać.
- Saki będzie po ciebie za dziesięć minut. – Usłyszała zdecydowany ton jego głosu, któremu mimo wszystko odważyła się sprzeciwić.
- Ale… - Lecz nie zdążyła, bo natychmiast ostro jej przerwał.
- Nie dyskutuj, dobrze?! To nie jest zabawa, te dziewczyny są zdolne do wszystkiego i uwierz, że nie chciałabyś tego doświadczyć. Wsiądź po prostu do tego pieprzonego samochodu z Sakim i nie sprzeciwiaj mi się w takich sytuacjach! W każdych innych, tylko nie w takich, gdy chodzi o twoje bezpieczeństwo.
- Jestem z Annalise… - powiedziała cicho, przestraszona jego władczym obliczem. Musiał być na nią wściekły za to, że się nie zgodziła. Usłyszała jego głośne, ciężkie westchnięcie i niemalże poczuła ten oddech na sobie. Zadrżała i przymknęła oczy w oczekiwaniu na jego odpowiedź. Miała wrażenie, że do tego patrzy na nią teraz swoim wymownym wzrokiem i przeszywa ją nim na wylot. Wywoływał w niej takie emocje nawet przez telefon i nawet, gdy był na nią zły.
- Nieważne, weź ją ze sobą i po prostu przyjedź do mnie. Zastanowimy się, co dalej. – Znacznie złagodniał, ale znów nerwowo wypuścił z płuc powietrze, po czym zamilkł na chwilę. – I nie każ mi już nigdy więcej podnosić na ciebie głosu…