czwartek, 24 lipca 2014

27. „Może w ogóle nie powinno ją to interesować?”

- Wy to się chyba za dobrze bawicie, co? – zaczął gitarzysta z udawaną pretensją. Spojrzeli na niego jednocześnie; ona zmarszczyła brwi, on uniósł. – Ja specjalnie idę spać wcześniej, bo jestem zmęczony, a wy śmiechy i chichy w najlepsze. W środku nocy! – Przybrał nadętą, obrażoną minę i ostentacyjnie zabrał się do smarowania bułki Nutellą.
- Przepraszam, ale jakbyś słyszał jego francuski, to też byś umierał ze śmiechu – odpowiedziała, szczerząc się niewinnie do wokalisty. Tom parsknął śmiechem, na co ona od razu zareagowała: - No właśnie! Widzisz, jeszcze nic nie powiedział, a ty już się śmiejesz.
Przy śniadaniu udawała, że jego wczorajsze rozchwiane zachowanie na sam koniec ich przedłużającego się wieczoru w ogóle jej nie ruszyło. Że nawet go nie odnotowała, podczas gdy tak naprawdę przez całą noc i poranek nie mogła wyrzucić go z myśli, ale nie chciała tego w żaden sposób okazywać. Po co? Żeby widział, jak bardzo się tym przejmowała? Że przejmowała się o wiele bardziej, niż wskazywałaby na to umowa między nimi?
- Chyba chcesz zarobić, mała… - odburknął Bill.
- Nie jestem mała! – Dlaczego w ogóle ją tak nazwał? Tak, w porównaniu z nimi była mała, ale… Ale miała się przecież nad tym nie zastanawiać.
- Właśnie że jesteś naszym małym bąblem. – Tom siedzący tuż obok niej złapał ją niespodziewanie za nos, jak niesfornego urwisa, którym przecież wcale nie była, za co zdzieliła go po dłoniach.
Od niedawna ich kontakt zaczął wyglądać właśnie w ten sposób. Wszelkie granice, jakie kiedykolwiek były między nimi, powoli się zacierały i chociaż nadal na pierwszy plan wysuwała się jej praca, to mogła pozwolić sobie na traktowanie chłopaków jak przyjaciół. Dopiero po dwóch tygodniach poczuła się tak, jak Bill traktował ją od początku – jak jeden z członków ich zespołowej rodziny. Uwielbiała tych ludzi, bo zawsze na jej twarzy wywoływali szeroki, szczery uśmiech.
- Nie chcę mówić, kto tu jest starszy! – Fuknęła, udając urażoną. – A już nie wspomnę o tym, kto nie jest jeszcze pełnoletni! – Wyprostowała się dumnie i poprawiła się na krześle.
- A właśnie, co do naszej pełnoletności... – Tom wydawał się być niewzruszony wytknięciem mu, że należał razem z Billem do najmłodszych w ekipie. – Masz plany na weekend?
- Nie, żadnych. – Nie miała planów, bo doskonale wiedziała, że w sobotę czekają ją urodziny bliźniaków. I choć nikt nie wspomniał o tym, co będą robić, uznała to już za pewnik, że ona także będzie w tym uczestniczyć. I nawet się nie pomyliła.
- Padł pomysł, żebyśmy pojechali w sobotę do Hamburga do restauracji z lodowym barem. Co ty na to? – Znów zaczęli mówić na zmianę, tak jak praktycznie za każdym razem, gdy coś jej tłumaczyli.
- Dlaczego mnie o to pytacie? – Zaśmiała się, unosząc lewą brew do góry. – Czy jeśli powiem, że pomysł jest beznadziejny, to z niego zrezygnujecie? – Wcale nie uważała, by pomysł był beznadziejny, a wręcz przeciwnie. Mimo że określenie „lodowy” przyprawiało ją o gęsią skórkę, to była bardzo ciekawa tego miejsca, o którym nigdy wcześniej nie słyszała
- No… No wiesz… - Tom podrapał się po głowie i włożył do ust bułkę, by wyręczyć się w odpowiedzi bratem.
- Chcemy, żeby naszym gościom podobało się miejsce, a ty oczywiście jesteś naszym gościem, więc chcemy znać twoją opinię. – Bill zgrabnie wybrnął z tego niezręcznego pytania. – Rzecz jasna, o ile w ogóle chcesz uczestniczyć w naszych urodzinach.
- Pewnie, że chcę! Miałabym przegapić moment, gdy stajecie się NARESZCIE dorośli? – Po raz kolejny żartobliwie z nich zadrwiła, co od razu wywołało wybuch ich piskliwych głosów oburzenia, które zagłuszyły jej śmiech.

Cały wtorek spędziła czyszcząc dokładnie każdy kąt swoich - tymczasowo swoich - pięćdziesięciu pięciu metrów kwadratowych. Musiała to zrobić, ponieważ mieszkanie stało puste dosyć długo, a z racji ekspresowego tempa udostępnienia go, właściciel nie zdążył zrobić tego sam. Teraz uważała, że w sumie mogłaby poczekać i dłużej i tym samym dłużej pomieszkać u bliźniaków, ale gdy pięć dni wcześniej została bez dachu nad głową, zależało jej na tym, by wprowadzić się gdzieś jak najszybciej, więc Silke załatwiła wszystko błyskawicznie.
Po raz pierwszy została w tym mieszkaniu sama na tak długo i po raz pierwszy od ponad tygodnia znów miała wrażenie, że wszystko jej się przyśniło. Postanowiła, że będzie nosić w domu swoją plakietkę do czasu, aż w kocu przywyknie do tej myśli. Nie miała tego problemu, gdy była z nimi lub nawet z Annalise, albo nawet sama, ale w hotelowym pokoju lub w domu Kaulitzów. Wtedy była w stu procentach świadoma, że jest tam z nimi, że dla nich pracuje, że jest tak blisko nich. Gdy wylądowała w nowym, obcym i pustym miejscu, wszystko się ulotniło. To mieszkanie nie miało w sobie żadnego zapachu związanego z Tokio Hotel, żadnego elementu który jej o nich przypominał. Czuła, że gdyby nie miała na szyi dowodu, że to wszystko dzieje się naprawdę, zwariowałaby i sama nie wiedziałaby, co jest rzeczywistością, a co tylko jej wyobraźnią. Z plakietką obijającą się jej o brzuch była pewna, że sobie tego wszystkiego nie wymyśliła.
Późnym popołudniem odwiedzili ją rodzice, bo poprosiła ich o przywiezienie wszystkich jej pozostałych rzeczy z domu oraz mebli z jej pokoju, bo jedna średniej wielkości wbudowana rozsuwana szafa by jej nie wystarczyła. Mieszkanie było tak duże, że mogła przywieźć sobie tutaj już wszystko, zarówno letnie, przejściowe jak i zimowe rzeczy. Nareszcie mogła też wstawić swoją pokaźną toaletkę, bo jako makijażystka miała naprawdę dużo kosmetyków i cierpiała, gdy w poprzednim mieszkaniu musiała je trzymać w kosmetyczce.
- Ashley! Dziecko moje, jestem z ciebie taka dumna! – usłyszała ciepły głos mamy, a chwilę potem została zamknięta w uścisku pachnącym rodzinnym domem.
Jej mama była szczupłą zadbaną i dosyć wysoką kobietą, a na jej twarzy można było dostrzec tylko kilka płytkich zmarszczek. Miała proste, karmelowe włosy do ramion, duże, niebieskie oczy i szeroki uśmiech. Zawsze miała zadbane dłonie i delikatny makijaż. Mimo skończonych czterdziestu dwóch lat ubierała się dosyć młodzieżowo – zazwyczaj dżinsy i prosta bluzka lub sweter. Praca nie wymagała od niej przesadnej elegancji – była właścicielką niewielkiego sklepu odzieżowego w Gröningen.
- Mamo, zaraz będzie na to czas. Wejdźcie i rozbierzcie się – powiedziała, oswobadzając się z obejmujących ją ramion. – Trafiliście bez problemu?
- Tak, Magdeburg jest przecież dobrze oznakowany, ale i ty wszystko mi świetnie wytłumaczyłaś – odparł dumny tata, zdejmując buty poprzez zadarcie palcami jednej stopy o piętę drugiej i odwrotnie, po czym przejął ją w swoje ramiona. – Gratulacje.
Tata był nieco wyższy od mamy. Powoli zaczynał siwieć, ale wciąż miał młodą twarz. Był o rok starszy niż jego żona i był fanem ciężkiej muzyki oraz pieszych wędrówek. Zupełnie do siebie z mamą nie pasowali, ale tworzyli dobre małżeństwo. Tata był policjantem, więc wszyscy w miasteczku go znali.
- Dziękuję bardzo. – Odwzajemniła uścisk. – No ale ciebie to się tu nie spodziewałam. – Spojrzała na dziesięciolatka, który z naburmuszoną miną stał obok ojca.
- A ja wcale nie chciałem tu przyjeżdżać – odburknął, lecz ona roześmiała się i mimo wzajemnych dogryzek przytuliła go do siebie.
Następnie pokazała im mieszkanie, a potem wysłuchała zachwytów nad jego lokalizacją i wystrojem, a także pytań odnośnie chłopaków.

- Jak ty schudłaś! Jesz coś w ogóle?
Układała z mamą rzeczy w kuchennych szafkach, podczas gdy w pokoju obok tata skręcał jej szafę, komodę i toaletkę, które udało im się przywieźć pożyczonym od znajomego samochodem dostawczym, a brat oglądał durne seriale młodzieżowe w telewizji.
- Wcale nie schudłam. Widziałyśmy się dwa tygodnie temu, więc to niemożliwe. Poza tym z chłopakami ciągle jem zarówno pełnowartościowe posiłki, jak i trochę śmieciowego żarcia, więc bardziej martwiłabym się tym, że przytyję i tak też już usłyszałam od Annalise.
- Jesteś gruba jak beczka – odezwał się Konrad z salonu, na co ona nie zareagowała, a mama spojrzała na niego karcąco.
- Nieprawda, jesteś szczuplutka. Więc jedziesz razem z nimi do tej Francji?
Wspomniała już o tym mamie w rozmowie przez telefon.
- Tak. Będą udzielać wywiadów więc jestem niezbędna. Muszę dbać o ich wygląd.
- Jak powiem dziadkowi, że jedziesz do jego ojczyzny, to będzie przeszczęśliwy. – Tata pojawił się w kuchni, by nalać sobie szklankę wody. – Może będzie chciał zabrać się z wami, odwiedzić swoje strony? Dawno tam nie był. Jak oni w ogóle się nazywają?
- Nazywają się Tokio Hotel – odpowiedziała i widziała, że tata chciał powiedzieć coś jeszcze, ale mama go uprzedziła.
- Wyjeżdżacie w poniedziałek i wracacie w piątek?
- Dokładnie. Później w sobotę są urodziny Gustava - perkusisty, a w niedzielę popołudniu wyjeżdżamy do Köln na galę rozdania nagród. Będziemy z powrotem w poniedziałek, bo gala jest późnym wieczorem. Za to jutro i pojutrze mamy wywiady w Magdeburgu, a w tę sobotę bliźniacy wymyślili, że zabiorą nas do Hamburga na swoją osiemnastkę.
- Myszko, nie będzie to dla ciebie zbyt męczące?
- Mamo, ja w tej pracy naprawdę nie robię nic męczącego. Najgorsze było nagrywanie teledysku w nocy, ale zazwyczaj mam tylko czterech gości do umalowania, z czego tylko jednego na poważnie. Poza tym po prostu spędzam z nimi czas, jak z przyjaciółmi. To nie jest wymagająca praca. Poza tym robię to, co lubię. Śpię dobrze, jem dobrze i jeszcze mam świetne towarzystwo i zapewnioną ochronę. To znaczy, chłopacy ją mają. Naprawdę nie macie powodów do zmartwień, mimo że miałam małe problemy.
- Małe? Musiałaś zmienić mieszkanie z powodu nalotu ich fanek, a to wcale nie jest mały problem. Nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiliśmy przez cały ten czas i co za szok przeżyłam, gdy obce mi osoby zapytały mnie o ciebie.
- Wszystkie dziewczyny ze szkoły chcą teraz ze mną chodzić! – Znów usłyszały dziecięcy głos z salonu. – Nawet te z ósmej klasy!
Ona znów go zignorowała, a mama znów rzuciła mu bezgłośne ostrzeżenie. W ogóle się nie przejął, bo z powrotem pochłonął go serial.
- Domyślam się, ale wszystko skończyło się dobrze i tutaj nic mi już nie grozi.
- Oby, kochanie. Oby właśnie tak było.
- Co za typ muzyki tworzą ci chłopcy? – Milczący tata ominął temat jej kłopotów i zapytał o to, co interesowało go najbardziej.
- Możesz włączyć komputer. Na półce pod telewizorem są dwie płyty, ale proponowałabym ci najnowszą, „Zimmer 483”.
Zdejmowała naczynia z suszarki i gdy po chwili usłyszała pierwsze dźwięki „Heilig”, zatrzymała rękę w powietrzu. Inaczej mogłaby wszystko potłuc. Dlaczego tata musiał zacząć właśnie od tej piosenki? Przecież nie była pierwsza na płycie! Usłyszała głos, którego tak się czasami bała, który ją onieśmielał i hipnotyzował, a jednocześnie sprawiał, że uspokajała się, czuła się bezpieczna i radosna. Musiała odczekać kilka sekund, by móc powrócić do ściągania talerzy. Wiedziała, że mama to zauważyła, więc Ashley od razu rozpoczęła nowy temat.
- Brakuje mi tutaj tylko Annalise. Przyjechała do mnie dwa razy w zeszłym tygodniu, ale to nadal było zbyt mało czasu. Tyle się wydarzyło w przeciągu zaledwie dwóch tygodni.
- Widać, Ashley. Jesteś raczej wyobcowana, odkąd się tutaj przeprowadziłaś.
- Ale miałam rację, mówiąc, że większe miasto daje mi większe możliwości. I dało chyba największą.
- Tak, ale martwi mnie to, że masz kontakt tylko z płcią męską…
- Mamo, Bill jest prawie jak koleżanka. Możemy czesać sobie nawzajem włosy, pożyczać biżuterię i rozmawiać o tuszu do rzęs.
Kobieta roześmiała się na głos. Ashley trochę skłamała, bo mimo tych wszystkich kobiecych aktywności, w ogóle nie czuła się z Billem jak z przyjaciółką. Cały czas pozostawał dla niej mężczyzną i tylko w tej kategorii go postrzegała.
Rodzice zostali u niej do dwudziestej trzeciej, pomagając jej w przeprowadzce. Starała się opowiedzieć im jak najwięcej, ale nadal nie zdążyła podzielić się z nimi wszystkim.
Mama nie mogła się z nią rozstać, bez przerwy jej gratulowała i kazała na siebie uważać. Tata mówił tylko, żeby robiła, co do niej należy i nie przejmowała się tym, co ktoś o niej mówi. Brat natomiast przypomniał jej o rzekomo obiecanym Xboxie. Bardzo chciała spędzić z nimi więcej czasu, ale było już późno. Oni mieli swoje obowiązki, a ona swoje, bo jutro chciała zakończyć przeprowadzkę. Później nie miałaby już na to czasu. W czwartkowe południe mieli kolejny wywiad, ale na szczęście na miejscu. Bardzo na miejscu, bo w studiu chłopaków.

Cały środowy dzień i czwartkowy poranek myślała nad tym, co mogłaby kupić bliźniakom na urodziny i podczas pracy obserwowała ich z dużo większą dokładnością niż zazwyczaj, próbując dopasować do nich jakiś konkretny prezent. Nie mogło być to nic wielkiego, ani też nic osobistego czy w formie żartu, bo mimo że czuła się już przy nich jak przy znajomych, to jednak znali się bardzo krótko i prezent z tych kategorii mógłby być nie na miejscu. Na dodatek musiało być to coś, czego jeszcze nie mieli, a oni mieli już chyba wszystko. Denerwowała się tym, że został jej tylko jeden dzień, bo w sobotę rano musiała im to wręczyć. Nie miała zamiaru słuchać Billa, który mówił jej, że niczego nie chce. Czuła potrzebę wręczenia im czegoś od siebie, lecz za nic nie mogła wymyślić, co mogłoby to być.
Gdy wpadła na Georga w studyjnej kuchni, musiała wykorzystać sytuację.
- Georg, co mam im kupić? – zapytała, uprzednio upewniając się, że nikt ich nie słyszał.
- Co? – Basista zmarszczył brwi. – Ach, Kaulitzom? Ciężka sprawa, bo ja im od lat nic nie daję. –Georg zapatrzył się w zamyśleniu na podgrzewającą pizzę mikrofalówkę. Ashley na wyschnięte ciasteczka w misce na stole.
- Tom jest dziesięć minut starszy, prawda? – odezwała się po kilku sekundach ciszy wypełnionej jedynie dźwiękiem działającego urządzenia i odgłosami z głębi studia. Georg skinął głową i przeniósł swój zaciekawiony wzrok na jej twarz. -  Może wiesz, o której się urodzili?
- Tom o szóstej dwadzieścia, Bill o szóstej trzydzieści nad ranem. – Wykrzywił się i potrząsnął głową. – To ma jakieś znaczenie?
- Ma i to ogromne! – Klasnęła w dłonie w tym samym momencie, w którym mikrofalówka wydała dźwięk ogłaszający, że zakończyła podgrzewanie. – Zobaczysz w sobotę!

- Bill, zaczekaj – rzuciła, gdy mijała go w przejściu. On szedł w stronę kuchni, ona właśnie z niej wychodziła i zmierzała w kierunku ich sali prób, gdzie miała dopilnować twarzy Gustava w obiektywie kamery podczas indywidualnego wywiadu. Czarnowłosy zatrzymał się i spojrzał na nią pytająco. – Chciałabym jutro iść na zakupy do miasta. Muszę uzupełnić zapasy kosmetyków, bo niektóre rzeczy wam się kończą. – Nic się tak naprawdę nie kończyło, ale przecież nie powiedziałaby mu, że chce załatwić mu prezent urodzinowy.
- Okej, w porządku. – Wzruszył ramionami. – Może być Dirk? Saki będzie mi potrzebny.
Do osiedlowego sklepiku niemalże tuż za rogiem chodziła sama. Do niewielkiego supermarketu w pobliżu także, ale gdy chciała iść do centrum, niezbędna była jej ochrona.
- Jasne, ktokolwiek. – Nie pytała, do czego potrzebował Sakiego. Zdziwiła się jedynie, że nie będzie potrzebował jej. W końcu jeśli niezbędny był mu ochroniarz, oznaczało to, że chciał gdzieś wyjść? I jednocześnie nie chciał, by go umalowała? Przecież właśnie po to chciał, by zamieszkała bliżej. Dzień wolny był jej akurat na rękę, bo wciąż miała na głowie przeprowadzkę, z którą nie zdążyła się uporać wczoraj, zakupy urodzinowe, przygotowanie właściwego prezentu oraz spakowanie się na kolejny weekendowy wyjazd, ale po prostu była zdziwiona, że Bill nie chciał jej pomocy.
Może nie chciał wcale wychodzić?
Może potrzebował Sakiego, bo miał ochotę zrobić przemeblowanie, ale sam nie dałby rady i potrzebował kogoś silniejszego?
Może Saki miał coś załatwić, przewieźć jakiś sprzęt?
Może po prostu miał jechać na zakupy?
Może w ogóle nie powinno ją to interesować?

W piątkowy wieczór w jej nowej kuchni po raz pierwszy unosił się zapach prawdziwie przygotowanego jedzenia. Może ostatni wypiek nie wyszedł jej najlepiej, ale nie zniechęciło jej to do upieczenia urodzinowych ciasteczek dla bliźniaków. Zaczynały właśnie się zarumieniać w piekarniku, a ona kończyła się pakować na jutrzejszy wyjazd. Miała niemały problem z wyborem ubrań, no bo co powinna założyć na imprezę w lodowym barze w środku zimnego, bo zimnego, ale jednak lata? Stresowała się podwójnie, bo nie dość, że sam taki wypad z osobą, która tak na nią działała, był niebezpieczny, to na dodatek miała tam poznać dobrych przyjaciół Billa i Toma. Choć to akurat w porównaniu z tym pierwszym było niczym. Zauważyła, że gdy tylko Bill miał we krwi choć minimalną dawkę alkoholu, stawał się prowokujący, a ona mogła tego po prostu w którymś momencie nie wytrzymać i poddać się tym jego zaczepkom. A potem on mógłby powiedzieć jej, że za dużo sobie wyobrażała, że okazała się taka jak wszystkie, bo czekała tylko na moment, gdy łatwiej będzie jej się do niego zbliżyć i że ją zwalnia. I był to dla niej niekoniecznie dobry scenariusz. Wręcz fatalny.

Od samego rana wydzwaniała do Annalise, pytając, w co ma się ubrać i powtarzając, że bardzo żałuje, że przyjaciółka nie może jechać z nią, bo ona na pewno będzie czuła się tam wyobcowana. Ona, oni i ich znajomi. Bała się, że nie będzie miała do kogo się odezwać.
Kilkanaście minut przed umówionym czasem zadzwonił jej telefon, a na ekranie wyświetliły się cztery litery obwieszczające, że Bill chce się z nią skontaktować. Nie tak miało wyglądać składanie mu życzeń…
- Tak? – Odebrała, myśląc jednocześnie, w jaki sposób wybrnąć z tej sytuacji.
- Ashley, słuchaj, Saki, Dirk i Tobias jadą na miejsce oddzielnie, ale Finn też po ciebie nie przyjedzie. – Słyszała, że chodził po pomieszczeniu i coś przerzucał. - Właśnie dostałem telefon, że złamał nogę i przyślemy ci Seppela. To taki wysoki facet około czterdziestki. Będzie na czas. Mam nadzieję, że ty też?
- Tak… - Chciała wplątać gdzieś pomiędzy jego słowa kilka swoich, ale nie dała rady.
- W takim razie widzimy się niedługo. Do zobaczen... – Rozłączył się szybciej, niż zdążył się do końca pożegnać.

Tak.

niedziela, 20 lipca 2014

26. „Musiał ją mieć.”

Mieszkała w ich domu zaledwie niecałe trzy dni, ale zdążyła się do tego przyzwyczaić i gdy w poniedziałek popołudniu, po powrocie z Berlina, pakowała swoje rzeczy z powrotem, zaczynała odczuwać jakąś pustkę. Z jednej strony po pół roku mieszkania w Magdeburgu zdążyła przywyknąć do samotności i chwilami, podobnie jak Bill, krępowała się obecnością osób trzecich w tak bliskim otoczeniu, ale z drugiej nie chciała tracić ich towarzystwa. Zdawała sobie sprawę z tego, że już za równe trzy tygodnie ruszają w trasę i wtedy będzie miała ich wszystkich na co dzień, ale do tego czasu musiała wytrzymać sama. No, może nie do końca.
Grafik nadesłany tydzień temu przez Billa mówił, że w tym tygodniu mieli zaplanowany tylko jeden wywiad w Magdeburgu. Ale już w sobotę miały być urodziny bliźniaków i choć nikt jeszcze nie powiedział jej, jakie są plany na ten dzień, to naturalnym było już dla niej, że spędzi go z nimi. Nawet się nad tym nie zastanawiała, od razu w jej głowie rozbrzmiało pytanie: „Co będzieMY robić?”. Wiedziała, że wszyscy ją polubili i chcieli, by uczestniczyła w ich życiu, więc było to dla niej zupełnie oczywiste. Równo za tydzień mieli zaplanowany wyjazd do Francji. Dziwiła się, że nikt nic o tym nie wspominał, ale czarno na białym było napisane, że w okresie od trzeciego do szóstego września mieli być za zachodnią granicą w ramach promocji zespołu, więc logicznym było dla niej, że ona także tam pojedzie - w końcu to ona dbała o ich wizerunek. Kolejnego dnia po powrocie mieli jechać do Koln na galę rozdania nagród, a jeszcze następnego - świętować urodziny Gustava. Potem znów czekał ją spokojny tydzień, bo zespół miał przygotowywać się pełną parą do trasy, a za trzy tygodnie mieli być w Berlinie na pierwszym koncercie z Zimmer 483 Tour. Wszystkie te daty znała już na pamięć, ale wciąż nie mogła do tego przywyknąć. Ona w trasie z takim zespołem. Było to dla niej tak nieprawdopodobne, że miała wrażenie, że śni, ale jednocześnie stała w domu wokalisty i gitarzysty i wszystko było jak najbardziej prawdziwe.
Saki miał przyjechać po nią do Kaulitzów o siedemnastej razem ze wszystkimi dokumentami, jakie miała podpisać. Rano niezawodna Silke załatwiła wszystkie formalności. Następnie mieli jechać do jej poprzedniego mieszkania po wszystkie jej rzeczy, by już dziś mogła wprowadzić się do nowego, choć nie do końca tego chciała. A gdyby tak…

- Coś się stało? – Usłyszała tuż przy uchu i docisnęła telefon mocniej, by móc słyszeć go dokładniej. Wiedziała, że sama działa przeciwko sobie, ale było to silniejsze od niej.
- I nie, i tak – odparła niejasno. – Mam do ciebie prośbę.
- Słucham? Mów, postaram się pomóc.
- Wiem, że to moje pomieszkiwanie u was nie jest wam na rękę, ale od dwóch godzin próbuję uporać się z przeprowadzką i już nie daję rady. Tego jest tak dużo, nawet nie wiem, który z kartonów to rzeczy do łazienki ani w którym jest pościel, bo na szybko ich nie podpisywałam. Za późno się za to zabrałam i skończę to chyba nad ranem. Już po prostu nie mam siły na przekopywanie się przez te wszystkie rzeczy. Mogłabym wrócić dzisiaj do was? Ostatnia noc i obiecuję, że już więcej nie będę wam siedzieć na głowie.
Przez kilkanaście sekund milczał, aż w pewnym momencie sprawdziła, czy się nie rozłączył. Połączenie wciąż trwało, choć nie słyszała z jego strony żadnego dźwięku. W końcu się odezwał, aż wystraszyła się jego głosu.
- Jak dla mnie możesz mieszkać u nas ile tylko będziesz potrzebowała. Zaraz ktoś po ciebie przyjedzie.
- Nie, nie, nie! – Zaprotestowała natychmiast. – Nie zrywaj o tej porze nikogo, zamówię taksówkę.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, jaki będzie szum w mediach, jeśli fanki zobaczą cię wysiadającą z taksówki u nas na podjeździe i wchodzącą do nas do domu? – Wiedziała, że w tym momencie uniósł charakterystycznie prawą brew. Czy w takim razie mogła już powiedzieć, że dobrze go znała? - Zbierz się, za chwilę podeślę do ciebie któregoś z ochroniarzy.
Znów gdy chodziło o jej bezpieczeństwo zrobił się tak stanowczy, że aż dostała gęsiej skórki, słysząc ten władczy ton.

Spakowała najpotrzebniejsze rzeczy do sportowej torby i dobre pięć minut zastanawiała się, czy spakować też piżamę. Gdyby tego nie zrobiła, znów weszliby na ten temat i może w jakiś sposób mogłaby się do niego zbliżyć? Była niemalże pewna, że dałby jej którąś ze swoich koszulek, a ona tej nocy umarłaby z wrażenia. Może oddałby jej ją na zawsze i mogłaby umierać we wszystkie pozostałe noce jej życia? I tak już rozpadała się na kawałki za każdym razem, gdy używała jego prywatnego ręcznika. Czyli codziennie od jedenastu dni, z wyjątkiem jednej nocy, gdy tydzień temu do hotelu musiała wziąć swój świeży, bo nie mogła zapakować mokrego, który dostała od niego podczas pierwszego wyjazdu i którego używała na co dzień. Natomiast przez czas, gdy mieszkała u nich i gdy byli w Berlinie, by nakręcić klip, dostała od niego kolejne, choć już nie na zawsze.
W pierwszej chwili nie rozpoznała Finna na nieco zniekształconym obrazie z kamery od videofonu, ale gdy tylko się odezwał, odparła, że już schodzi na dół.
Mieszkała teraz na czwartym - najwyższym piętrze bloku w kształcie pięciokąta z dziedzińcem i placem zabaw pośrodku. Dodatkowo wejście na dziedziniec było strzeżone i monitorowane - stróż otwierał bramę jedynie tym, których znał. Jeśli kogoś nie zapamiętał, mieszkańcy i tak mieli klucz i używali go tak długo, aż mężczyzna zaczął ich rozpoznawać. Jeżeli kogoś nie znał, a osoba ta nie miała klucza, musiała zadzwonić domofonem i jeśli mieszkaniec nie otworzył, stróż pilnował, by osoba ta nie dostała się na dziedziniec przypadkiem, gdy ktoś inny wchodził lub wychodził. Nie było więc możliwości, by jakaś fanka tu dotarła, nawet jeśli poznałyby jej adres. I to właściwie było głównym czynnikiem, decydującym o wyborze właśnie tego mieszkania.
Nie poznała jeszcze sąsiadów, ale na jej piętrze mieszkały na pewno dwie rodziny. Zza jednych drzwi słyszała już stłumione głosy i płacz dziecka, natomiast przy drugim na klatce stały dwa tej samej wielkości różowe rowerki, co pozwalało jej myśleć, że jej drudzy sąsiedzi mieli kilkuletnie bliźniaczki.
Samo jej mieszkanie w tym budynku było naprawdę duże. Drzwi wejściowe znajdowały się na jego środku, a naprzeciwko wejścia były drzwi do łazienki. Z lewej strony kuchnia i przylegający do niej pokój, który Ashley miała zamiar przeznaczyć na garderobę, a z prawej strony salon i przylegająca do niego sypialnia z balkonem, do której wchodziło się przez rozsuwane drzwi z  salonu. Przestrzeń między kuchnią, przedpokojem i salonem była otwarta, a na dodatek mieszkanie zajmowało całą szerokość budynku, więc okna kuchni z lewej strony i okna salonu z prawej były naprzeciwko siebie, co dawało naprawdę dużo światła dziennego. Ona nie zdążyła jednak się nim nacieszyć, bo gdy uporali się z Sakim z zapakowaniem kartonów w tamtym mieszkaniu i z wniesieniem ich wszystkich z samochodu na górę w tym, już dawno zdążyło się ściemnić.

Nie znała się z Finnem prawie wcale, więc podczas niespełna pięciominutowej drogi do domu Kaulitzów zamieniła z nim tylko kilka zdań związanych z pracą. Bill miał rację, bo mimo że ulice o tej porze były puste, to pod ich domem koczowała garstka fanek. Pięć, siedem, nie liczyła, bo dla dobra jej i zespołu lepiej było, gdy schowała się za siedzenie. W końcu makijażystka przyjeżdżająca do pracy o godzinie dwudziestej trzeciej to nie było coś normalnego, zwłaszcza gdy nie wychodziła stamtąd do rana.
O dziwo nie piszczały ani nie krzyczały, może dlatego, że nie rozpoznały niepozornego, ciemnozielonego volkswagena.
Mężczyzna musiał wykonać konieczny manewr wystawiania samochodu Billa z garażu, by móc wysadzić ją dopiero przy zamkniętych drzwiach garażowych. Pożegnała się z nim i przeszła do przedpokoju, a on po odstawieniu audi Billa na miejsce, odjechał swoim prywatnym samochodem do domu.
Gdy zdejmowała buty i lekką kurtkę w przedpokoju, przed nią stali już bliźniacy i od progu zasypali ją milionem pytań o nowe mieszkanie.

- To kiedy możemy wpaść je obejrzeć? – zapytał Tom po serii opowieści o okolicy, o wyglądzie budynków, o systemie zabezpieczeń i o samym wyglądzie jej mieszkania.
- Dam znać, jak tylko uporam się z przeprowadzką. Wypakowałam dzisiaj tylko dwa kartony i odpadłam, no coś strasznego. Ale jak skończę, to zapraszam na imprezę powitalną.
Zbliżała się północ, ale ani ona, ani Bill nie wykazywali żadnych oznak zmęczenia. Po wczorajszym nagrywaniu do czwartej nad ranem, dzisiaj spali prawie do czternastej. Pozostali natomiast zerwali się z samego rana i korzystali z hotelowych atrakcji w postaci siłowni i basenu, czego skutkiem były ledwo otwarte oczy gitarzysty i jego ciągłe ziewanie.
- Najpierw się wyśpij, a potem myśl o imprezach – odezwał się Bill swoim przemądrzałym tonem. Gdyby tego nie wiedziała, na pewno powiedziałaby, że to Tom jest tym młodszym bratem, a Bill starszym, przywołującym drugiego do porządku.
- Mam teraz tyle miejsca, że możecie przychodzić i niewyspani. Rozkładana kanapa w salonie jest naprawdę duża, zmieścilibyście się tam i we czterech. – Zażartowała. – A jak nie, to… - Chciała powiedzieć, że jej nowe łóżko też jest całkiem spore i ktoś mógłby spać i z nią, ale gdy osoba, o której pomyślała, siedziała nie dalej jak metr od niej, przełknęła tylko nerwowo ślinę razem z tymi niewypowiedzianymi sowami. - …to mamy do siebie tak blisko, że możemy przenieść imprezę do was. – Szeroki uśmiech zastąpiła już tylko jego bladym cieniem. Bill patrzył na nią i choć wiedziała, że to niemożliwe, to miała wrażenie, że czytał jej w myślach. Na dodatek bardzo uważnie i ze zrozumieniem.

Nawet nie zorientowała się, kiedy butelka z zielonym drinkiem pojawiła się przed jej oczami, ale właśnie dopiła go do końca. Było chwilę po pierwszej i Tom poszedł spać już dobre pół godziny temu, a Bill namówił ją, by została z nim jeszcze trochę, bo wcale nie chciało mu się spać. Jej też nie i właściwie jego „namowa” była luźną propozycją, na którą ona od razu się zgodziła. Rozsiedli się w salonie przed włączonym telewizorem, na który kompletnie nie zwracali uwagi, bo byli całkowicie pochłonięci swoim towarzystwem. I nawet nie zaprotestowała, gdy dostała do ręki kolejną butelkę z kolorowym alkoholem. Być może było to zasługą procentów w jej krwi, ale gdy odstawiła na bok wszystkie swoje analizy i przemyślenia, czuła się przy Billu tak dobrze i swobodnie, że czasem zapominała o tym, jaka relacja ich łączyła. Byli dwójką roześmianych, świetnie dogadujących się znajomych, między którymi nawet na chwilę nie zapadała cisza. I nie było to już tylko zasługą Billa, bo ona także rozpoczynała przeróżne tematy, wypytywała go i opowiadała o sobie.
- Słuchaj, czy ktoś mi w końcu powie, co to za wyjazd do Francji w przyszłym tygodniu? – zagadnęła w połowie trzeciego drinka. – Milczycie, jakby był to jakiś temat tabu.
Wzruszył bez emocji ramionami.
- Tak jak w grafiku, krótka promocja zespołu. Zupełnie tak, jakby nie był jeszcze wystarczająco wypromowany. – Przewrócił oczami i upił kolejny łyk niebieskiego płynu. – A nie gadamy o tym, bo nie lubimy takich wyjazdów za granicę i w sumie nadal wszyscy się tym stresujemy. Ten francuski jest okropny, a Francuzi jako jeden z najbardziej nadętych narodów świata wszystko muszą po swojemu. – Ostatnią część zdania wypowiedział sztucznie podniosłym tonem i przybierał przy tym kpiące, teatralne miny. - No nie lubię tego, bo we wszystkich innych krajach ludzie są przygotowani i rozmawiają z nami po niemiecku lub angielsku, a oni wyjeżdżają nam ze swoimi tłumaczami i całe wywiady są takie... No porażka jakaś, o wiele bardziej wolałbym pojechać tam prywatnie, ale niestety nie mogę.
- Mogę być waszym interpretatorem – wtrąciła pół-żartem, pół-serio.
- Mówisz po francusku? – zdziwił się.
- Coś tam potrafię…
- Powiedz coś! – Wyglądał na tak podekscytowanego, że nie mogłaby mu odmówić.
- Je m’apelle Ashley, j'ai dix-huit années, je travaille avec Tokio Hotel. – Spojrzała na niego przelotnie. Patrzył na nią z wytrzeszczonymi oczami, co zupełnie wybiło ją z rytmu. - Stresujesz mnie! Ale umiem mówić całkiem płynnie. Myślisz, że dlaczego mam tak nie-niemiecko-brzmiące nazwisko, które wszyscy źle wymawiacie? Dziadek od strony taty był Francuzem, a babcia Niemką. Ich syn – mój tata - jest dwujęzyczny i zawsze bardzo chciał, żebym ja też znała francuski. Więc znam, dogadam się bez problemów.
- Naucz mnie czegoś! – Odstawił butelkę na stolik i wyprostował się niczym uczeń na pierwszej lekcji w podstawówce. – To jak poprawnie brzmi twoje nazwisko?
Był zafascynowany  jej francuskim. Powtarzał po niej każde słowo w wielkim skupieniu i z jak największą dokładnością. Nauczyła go podstawowych zwrotów, które nie chciały mu wejść do głowy w szkole, a które teraz były dla niego czymś ekscytującym.

Wzięła ze sobą piżamę.
Więc gdy po drugiej on wybierał się do łazienki na górze, a ona na dole, o nic nie musiała go prosić. Ale gdy ona nie chciała prowokować niezręcznych sytuacji, on jakby to wyczuwał i robił to za nią.
- Ręczniki są świeże, Linda je wymieniała pod naszą nieobecność. – Zaczął spokojnie, by nagle zrzucić na nią bombę emocji. – Zabrałaś piżamę? – Znów jego wzrok z bystrego zmienił się w subtelnie miękki, przyprawiający ją o zawroty głowy, zwłaszcza po alkoholu.
- Tak.
Nerwowo przełknęła ślinę i stała sparaliżowana jego postawą. Przez ostatnie trzy godziny nic nie wskazywało na to, że Bill znów zacznie wysyłać jej sprzeczne sygnały. A jednak to robił i znów był pod lekkim wpływem kolorowych drinków, lecz tym razem na pewno był świadomy tego, co robił. Drinki nie były mocne i jej samej po trzech tylko delikatnie zawirowało w głowie, więc i on nie mógł być pijany. Miała więc przed sobą prawie w pełni świadomego Billa, który przyglądał jej się zbyt kokieteryjnie jak na pracodawcę czy przyjaciela. I na pewno jej się nie wydawało. Miała w tym momencie dwa wyjścia: uciec do swojego pokoju i nie przekonać się, co chodziło mu po głowie lub narazić się jako pracownika i zbliżyć się, ale mieć w końcu jasną sytuację. Toczyła ze sobą walkę, bo żadna z tych opcji nie wydawała jej się do końca dobra i gdy już miała się wycofywać, gdzieś w zakamarkach jej głowy pojawiała się myśl, że jednak powinna coś powiedzieć, bo przecież dawał jej tak oczywisty sygnał. Ale gdy już niemal wychylała się, by zrobić krok do przodu; gdy już prawie wyciągała rękę, by go dotknąć, otrzeźwiała ją świadomość, że nie powinna. Bo co, jeśli jemu wcale nie chodziło o to samo co jej?
Wybrała trzecie rozwiązanie – nie zrobiła nic i czekała na niego.


Nie zareagowała. Obserwował ją uważnie, próbując wyczytać jakiekolwiek myśli z jej twarzy, ale choć bardzo się starał, ona po prostu stała, wyraźnie zszokowana i wystraszona jego krokiem i nie drgnął ani jeden jej mięsień. Myślał, że może po alkoholu to wszystko przyjdzie mu łatwiej i będzie w stanie zrobić coś więcej, ale za bardzo bał się, że ją spłoszy. Wiedział, że jako mężczyzna powinien wziąć tę relację w swoje ręce, ale wyczekiwał chociażby najmniejszego sygnału z jej strony, którego wciąż nie dostawał. Jedyne co widział, to strach w jej oczach, ale nie mógł wyczytać z nich, czego się obawiała. Zakładał najgorsze i uznał, że musi działać ostrożnie, bo najprawdopodobniej bała się tego, że chciał się do niej zbliżyć. Za bardzo zależało mu na niej, by pozwolić sobie na jakiekolwiek potknięcia i postanowił, że stopniowo przekona ją, że to on jest osobą, z którą ona mogłaby się związać.
Co za ironia losu, pomyślał. Szalało za nim pół Europy i nie musiałby nawet kiwnąć palcem, by tysiące dziewczyn wskoczyło mu do łóżka,  podczas gdy jemu zależało na prawdziwym związku z tą, która nie reagowała na jego sygnały.
- W takim razie dobranoc i do zobaczenia rano. – Posłał jej zrezygnowany uśmiech. Nie chciał, by taki był, ale na nic innego nie było go w tej chwili stać.
- Dobranoc. – Miał wrażenie, że odetchnęła dopiero teraz. Gdy zrezygnował z nazbyt nachalnego lustrowania każdego centymetra jej twarzy, od razu się rozluźniła, co tylko utwierdzało go w jego teorii.
Chciał ją przytulić, a musiał odejść bez dotknięcia jej. Chociaż może… Miał już wycofywać się na górę, gdy wpadł mu do głowy kolejny pomysł. Znów przybrał przyjacielską postawę. Mógłby zostać aktorem, bo potrafił doskonale zagrać zupełnie sprzeczne emocje w przeciągu kilkunastu, kilkudziesięciu sekund. Ale zdecydowanie bardziej wolał zarabiać na muzyce.
- Mam nadzieję, że nic złego już ci się od ostatniego razu nie śniło? – zapytał, uśmiechając się do niej ciepło. Wyglądała na zaskoczoną tym pytaniem i zmrużyła badawczo oczy, by odpowiedzieć mu dopiero po chwili zastanowienia.
- Nie, od tamtej pory już nie. – Odwzajemniła uśmiech, choć wciąż wydawała się być zdezorientowana. I wciąż była tak obłędnie piękna, i wciąż tak bardzo jej pragnął, że musiał, po prostu musiał jej dotknąć, zanim odszedł.
- To wszystko zasługa moich ramion – gdy się przytulasz na dobranoc, to nie masz żadnych koszmarów. Całe szczęście, że jeszcze działa, ale zapobiegawczo powinnaś zwiększyć moc. – Otworzył ręce i zrobił minimalny krok do przodu, a gdy zauważył, że i ona poruszyła się w jego stronę, zamknął ją w uścisku. Wdychał zapach jej włosów całą objętością swoich płuc, by starczyło mu na jak najdłużej i pilnował się, by jej nie podnieść, nie zanieść do swojego pokoju, nie ułożyć na łóżku i nie sprawić, by była tylko jego. Z całej siły zacisnął zęby i powstrzymując się przed ujęciem jej twarzy w dłonie i pocałowaniem jej, puścił ją po trzech, czterech, pięciu sekundach. Widział to wszystko oczami wyobraźni i musiał jak najszybciej ochłonąć, bo w środku cały drżał, nie mogąc jej mieć.
Bał się, że zobaczy jakieś negatywne emocje wymalowane na jej idealnej twarzy, ale ona patrzyła na niego lekko rozbieganym wzrokiem i bardzo, bardzo delikatnie się uśmiechała. To mu wystarczyło. To był znak, że nie posunął się za daleko.
- Powinno wystarczyć, ale gdyby coś nie zadziałało, to wiesz, gdzie jestem. – Miał wrażenie, że zaraz wybuchnie, gdy wyobrażał sobie, jak przychodzi do niego w nocy, wchodzi do jego łóżka i wtula się w jego nagi tors. Musiał sprawić, by któregoś dnia chciała to zrobić. Musiał ją mieć. Musiał.
- Dziękuję. – Posłała mu kolejny prawie nie zauważalny uśmiech, jednak on obserwował ją tak bacznie, że nie przeoczyłby niczego.
- To teraz już naprawdę dobranoc. – Zrobił krok do tyłu, bo jeszcze chwila, a nie potrafiłby się opanować, gdy była tak blisko. – Śpij dobrze.
- Ty również. – Kolejny ruch kącików jej ust w górę, kolejny jego krok do tyłu. Nie mógł tak dłużej na nią patrzeć, musiał jak najszybciej znaleźć się w łazience i wziąć zimny prysznic, który ostudziłby jego emocje. Posłał jej ostatni uśmiech i odwrócił się, kierując w stronę schodów, po których wszedł, nie odwracając się ani razu. Gdyby to zrobił, musiałby zawrócić.


Nie analizować.
Nie analizować.
Nie analizować.
Cholera, co w niego wstąpiło?!
Krążyła po pokoju, nie mogąc znaleźć sobie miejsca i prawie zapomniała, że miała tylko wziąć niezbędne rzeczy i iść do łazienki, bo w jej głowie szalała burza kaulitzowych myśli. W przeciągu pięciu minut zdążył pokazać jej swoje cztery różne wcielenia. Świetnego kumpla, prowokatora niezręcznych sytuacji, zmęczonego pracodawcy i opiekuńczego przyjaciela. I co to wszystko miało oznaczać? Który z nich był prawdziwy?
Obejmowała się ramionami i nie mogła uwierzyć, że jeszcze przed momentem to on dotykał ją w tych miejscach. Przytulił ją tak nagle i swobodnie, jak ona niedawno przytuliła Gustava. Tak po prostu. Po przyjacielsku. Bez znaczenia. Podczas gdy chwilę przed tym świdrował ją wzrokiem i rozpoczynał prowokujący temat, a jeszcze wcześniej śmiał się z nią na głos podczas koślawego wymawiania francuskich słówek.
Tak, oby tak dalej, Bill, a na pewno się w tobie nie zgubię.

poniedziałek, 14 lipca 2014

25. „Była zbyt blisko, czy zbyt daleko?”

- No i co, mała mądralo? – zakpił żartobliwie Tom, machając jej przed oczami jakąś kartką, z której nie mogła nic wyczytać, bo nie dość że gitarzysta ruszał nią tak, że o mało co się nie porwała, to na dodatek trzymał ją do góry nogami.
- Pokaż to. – Wyrwała mu papier z ręki i odwróciła, po czym od razu poczerwieniała.
- I kto miał racje? No, kto? – Przez ramię zaglądał jej Bill i wcale nie zachowywał się bardziej dojrzale od brata. Obydwaj cieszyli się, że udowodnili jej to, w co nie chciała im uwierzyć. Zresztą Gustav i Georg podobnie.
W ręku trzymała tekst „Don’t jump”, który po szybkim przeczytaniu rozumiała prawie w całości. Nauka języków była jej mocną stroną i oprócz ojczystego niemieckiego znała też bardzo dobrze francuski i angielski oraz podstawy rosyjskiego, choć ten język przychodził jej najciężej – może dlatego, że był językiem słowiańskim, a cyrylica nie ułatwiała sprawy. Nigdy nie ciągnęło jej natomiast do włoskiego czy hiszpańskiego, a już zwłaszcza nie znosiła tego ostatniego.
Teraz szła w stronę wyjścia z hotelu z wymiętą przez Toma kartką i nie wiedziała, co miała powiedzieć, chociaż chciało jej się jedynie śmiać z całej tej sytuacji.
- Ha, teraz ci głupio, że nam nie wierzyłaś. – Bill nadal uważał, że wprowadzanie jej w zakłopotanie to świetna zabawa. Tak jak i Tom.
- Ale prędzej umrzemy niż usłyszymy „okej, mieliście rację”, bo takie słowa nigdy nie padają z ust kobiety, nawet jeśli naprawdę ją mieliśmy i jest na to namacalny dowód.
Patrzyła na nich spod byka, udając, że jest śmiertelnie poważna, podczas gdy o mało co nie wybuchła śmiechem. Wyszli na zewnątrz i kierowali się na parking.
- Ej, dajcie jej spokój! – David stanął w jej obronie i odsunął Kaulitzów od niej, po czym objął ją ramieniem i szepnął jej do ucha: - Mówiłem, że są nieznośni.
- Tragiczni – odparła cicho i zaśmiała się już na głos.

Podczas drogi na miejsce kręcenia cały bus wypełniony był śpiewem Billa. Jej osobiście ani trochę to nie przeszkadzało, jedynie bała się, że ktoś mógłby zauważyć jej reakcję. Wystarczyłoby, że ktoś obserwowałby ją przez chwilę i dostrzegłby, że przymykała oczy i wstrzymywała oddech za każdym razem, gdy Bill operował swoim głosem.
- Bill… - zaczął Tom, ale brat nawet nie zwrócił na niego uwagi i kontynuował drugą zwrotkę „Don’t jump”. - Bill! – Szturchnął go, na co czarnowłosy zamilkł i spojrzał na niego zły, że ktoś mu przeszkadza. – To teledysk. Nie występ. Masz tylko ruszać ustami, a nie…
Nie dosłyszała dalej, bo zgubiła się myślami w tych ustach.


Podmuch zimnego wiatru spowodował, że zadrżała. Nawet trzymany w ręku kubek gorącej herbaty nie sprawiał, że było jej lepiej. Była w końcu końcówka lata i dni były coraz zimniejsze, a co dopiero noce. Owinęła się szczelniej kurtką i wspięła się pięć razy na palce, opadając mocno na pięty. Usłyszała kiedyś od cioci Ruth, że to pomaga się rozgrzać, ale w tej chwili nie poczuła żadnego przypływu ciepła. Wspięła się jeszcze raz na palce i…
- Mówiłem, żebyś wzięła cieplejsze ubrania – powiedział nagle Bill, a gdy na niego spojrzała, wgryzł się w kanapkę na ciepło, kupioną przez niezastąpionego Sakiego w cudem otwartej kawiarni ulicę dalej. Zamykali o dwudziestej drugiej, a  on wpadł tam równo za pięć, prosząc o kanapki, kawy i herbaty na wynos dla kilkunastu osób. Na szczęście trafił na samą właścicielkę, która dla takiej perspektywy szybkiego zarobku została dłużej bez mrugnięcia okiem, a nawet razem z pracownicą pomogła mu to wszystko zanieść na miejsce, mówiąc, że takich klientów na koniec dnia mogłaby mieć codziennie. Saki zapewnił, że jutro też przyjdzie o podobnej porze.
Podeszła bliżej i usiadła obok niego na niewielkim murku. W ciągu dnia udało im się nakręcić wszystkie sceny z całym zespołem w budynku, a gdy tylko około dwudziestej pierwszej się ściemniło, Tom, Georg i Gustav zwinęli się do hotelu, a Bill musiał zostać nakręcić ujęcia na zewnątrz z udziałem statystów. Na dzisiaj została im jeszcze scena, gdzie Bill wbiega na dach w celu uratowania postaci, która chce skoczyć. Z metrowego murku, na którym siedzieli, co oczywiście miało być następnie wyedytowane w taki sposób, by wysokość była kilkupiętrowa. Dopiero jutro mieli kręcić ujęcia na prawdziwym dachu.
- A ja mówiłam, że wszystko, co cieplejsze, mam u rodziców. Przecież nie miałam gdzie tego trzymać i na wiosnę wszystkie zimowe ubrania wywiozłam. Teraz naprawdę żałuję, bo końcówkę lata mamy strasznie zimną.
Nie odpowiedział. Przytrzymał kanapkę w zębach, zdjął swoją kurtkę i zarzucił jej ją na ramiona, a sam został w długim płaszczu będącym strojem do teledysku, po czym jak gdyby nigdy nic przegryzł bułkę do końca.
- Dziękuję. – Ledwie wypowiedziała to jedno słowo, bo w ułamku sekundy znów tak intensywnie poczuła na sobie jego zapach i zrobiło jej się tak gorąco, że nie potrzebowała już żadnych kurtek. Wystarczyło, że niemal parzył ją od środka samą swoją bliskością. Czy nie prościej by było, gdyby ją przytulił? Bardzo chciała, by to zrobił, ale oczywistym było, że go o to nie poprosi ani tym bardziej sama się do niego nie przysunie. Więc siedziała spięta do granic możliwości, nie wykonując żadnego, nawet najmniejszego ruchu. Sparaliżował ją tym posunięciem i potrzebowała chwili, by do tego przywyknąć. Na szczęście on przez jakiś czas milczał i patrzył w gwieździste niebo, więc mogła spokojnie uspokoić emocje. To znaczy, mogłaby, gdyby nie uderzyło w nią to tak bardzo. A przecież już czuła się przy nim swobodnie… Jeden gest i wszystko znikło.
- Gdzie twoja kanapka? – Przeniósł swój wzrok na nią i spojrzał w jej błyszczące oczy. Była nim zahipnotyzowana.
Prawie zapomniała odpowiedzieć.
- Nie chciałam jeść. – Wbiła wzrok w beton pod jej stopami i poczuła, jak powoli fala gorąca odchodzi. Tak jakby patrzenie na zimny beton powodowało uczucie zimna, a patrzenie na niego wywoływało buchające w nią ciepło. Zerknęła na niego, by upewnić się, czy w ten sposób to działało.
Tak, dokładnie tak to działało.
- W poprzednim zamówieniu o osiemnastej też nie jadłaś – powiedział odkrywczo.
- Wystarczy mi ta herbata. – Spojrzała na papierowy kubek termiczny, który obejmowała dłońmi. Nie zdążyła powiedzieć niż więcej, a przed twarzą ujrzała jego nadgryzioną kanapkę.
- Jedz. Widzę, że nie masz siły i jesteś zmęczona. Nic dziwnego, że jest ci zimniej niż powinno. – Już otwierała usta, by zaprotestować, ale nie dał jej dojść do słowa. – Jedz. – Zbliżył bułkę do jej ust, a jej zakręciło się w głowie i musiała przypilnować się, by nie przechylić się do tyłu i nie spaść z murka. Co prawda był niewysoki, ale wolała nie być poobijana. Nachyliła się i delikatnie ugryzła trzymaną przez niego kanapkę, próbując wyczuć jakikolwiek smak poza jej składnikami. Starała się oddzielić wszystkie smaki od siebie, by odnaleźć ten jeden niepasujący do reszty, więc przeżuwała bardzo powoli i dokładnie. Zauważyła, że się uśmiechnął i wolną ręką popił swoją kawę, która przez cały czas stała obok niego. – Komu jak komu, ale mi nie wmówisz, że od około trzynastej nie zgłodniałaś.
Miał rację, zgłodniała. Ale była głodna jego.
Zjadła do połowy - więcej nie było sensu. Nie wyczuła jego smaku, ale sama myśl, że jej usta dotykały miejsca, gdzie przed chwilą były jego usta, powodowała, że zakuło ją w podbrzuszu. Więcej też nie była w stanie, bo przez jej ciało przebiegła dławiąca ją fala nieznanych jej dotąd emocji.
Patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami i lekko rozchylonymi wargami, gdy gryzł zjedzoną przez nią do połowy kanapkę i zastanawiała się, czy dla niego było to równie rozpalające co dla niej. Obserwowała każdy jego ruch, każde mrugnięcie powiekami, każdy wdech i wydech. Nie dostrzegła niczego. Jadł w milczeniu i w skupieniu, ze wzrokiem wbitym w przestrzeń przed nim. Wyglądał tak pociągająco, że ledwo powstrzymywała się, by go nie dotknąć; by do niego nie przylgnąć całą powierzchnią swojego ciała.
A potem przyszedł Sebastian z ekipy nagrywającej i oznajmił, że trzeba się pospieszyć, bo noc jest krótka.

Jej praca polegała głównie na tym, by nie usnąć. Była tak zmęczona i nieprzytomna, że reagowała tylko na polecenia ekipy, by poprawić Billowi włosy lub makijaż. Przy nim na chwilę się rozbudzała, by zaraz znów zastygnąć w bezruchu na jednym z plastikowych, składanych krzesełek. On natomiast wbiegał po schodach, a potem przebiegał przez środek placu i miał jeszcze w sobie sporo energii, którą zastanawiała się, skąd czerpał. On doskonale wykonywał swoją pracę, podczas gdy ona miała wrażenie, że w ogóle się nie sprawdzała. Po tak długim dniu była wykończona i przemarznięta i o godzinie pierwszej w nocy marzyła już tylko o ciepłym łóżku.
- Jesteś zmęczona. – Nie zapytał, lecz stwierdził, gdy stała przed nim i z wyciągniętymi w górę rękami matowiła jego cerę za pomocą specjalnych bibułek.
- Tak, trochę – mruknęła i po chwili dodała: - Ale poradzę sobie.
Jej głowa była na wysokości jego piersi i wystarczyłoby, że pochyliłaby się tylko odrobinę, a jej policzek zetknąłby się z materiałem jego koszulki. Bill był bardzo wysoki, co potęgowane było dodatkowo przez jego fryzurę i czuła się w tym momencie przy nim taka malutka.
- Chcesz wracać do hotelu? Przecież sobie poradzę sam, zostało nam tylko kilka scen.
- Nie, nie, wszystko mam pod kontrolą. Tylko kilka scen, więc dam radę.
Pół godziny później leżała w hotelowym łóżku, odwieziona z miejsca nagrywania przez Sakiego. Wszyscy zostali jeszcze na planie, bo materiał wciąż nie spełniał oczekiwań reżysera. Ona nie dała rady i czuła, że zawiodła zarówno Billa, jak i samą siebie.


- Zmęczony? – zapytała, gdy zauważyła, że przetarł oczy lewą dłonią. Mógł to zrobić bez obawy o swój wygląd, bo właśnie wracali z kręcenia fragmentu klipu, w którym prawie w ogóle nie miał makijażu.
- I to jak… Po prostu padam.
Jak to się stało, że Bill odprowadzał ją do pokoju? Ach, tak. Była prawie czwarta nad ranem, a pozostali już od dawna grzali się w swoich hotelowych łóżkach.
Po wczorajszej pracy obudziła się dopiero około południa, a gdy chciała skontaktować się z kimkolwiek, telefon odebrał dopiero David, mówiąc, że wszyscy jeszcze śpią. Był to dla nich jeden z nielicznych w ostatnim czasie dni, gdy nie musieli zrywać się z samego rana i pracować, bo Tom, Georg i Gustav swoje sceny mieli już nagrane, a Bill musiał czekać, aż na dworze całkowicie się ściemni, by móc nakręcić ostatni brakujący materiał z jego udziałem - scenę, gdy postać grana przez niego stała na szczycie budynku.
Pierwszy obudził się Gustav i to z nim spędziła czas, do momentu, aż około siedemnastej na późny obiad wstała reszta.
- Dotarłaś wczoraj cała do pokoju? – zapytał Bill, gdy kierowali się do hotelowej restauracji na najwyższe piętro.
- Jak widać. – Chciała się uśmiechnąć, ale odkąd wstała, nie opuszczało jej poczucie, że nie wywiązała się ze swojego zadania. – Przepraszam. Nie mam pojęcia, co się wczoraj ze mną stało. Wszystko było dobrze, a nagle po północy po prostu mój organizm się wyłączył. Zdaję sobie sprawę z tego, że nawaliłam.
- O czym ty mówisz? Uporaliśmy się szybko z tymi kilkoma scenami i nawet nie musiałem nic sam poprawiać.
- Ale i tak powinnam była zostać do końca.
- Przestań, byłaś padnięta. Osiemnaście godzin na nogach, na dodatek z nami. Wiem, że musisz przywyknąć do pracy w takich warunkach, ale spokojnie, na razie nigdzie nam się nie spieszy.
Był dla niej tak wyrozumiały, że ciężko było jej uwierzyć we własne szczęście. Nie wykonała swojego zadania do końca, przyznała się otwarcie do swojego nieprofesjonalizmu, a jej szef sam ją usprawiedliwiał. Czy mogła marzyć o lepszej pracy? Chwilami czuła się, jakby to on miał dbać o nią, a nie ona o niego.
- Dziękuję za zrozumienie i obiecuję, że dzisiaj dam z siebie wszystko. – Uśmiechnęła się do niego promiennie i odrzuciła całe poczucie winy na bok. Wcale nie musiała się tym przejmować i po jego słowach postanowiła, że już nie będzie. Po prostu następnym razem nie zawiedzie i udowodni i sobie, i jemu, że doskonale nadaje się na to miejsce.
- Szkoda tylko, że musiałem w nocy sam rozczesywać włosy. Tobie szło to tak dobrze.

Po posiłku przygotowała Billa do nagrywania i wszyscy pojechali z powrotem na miejsce kręcenia. Tom, Gustav i Georg wytrzymali tam niecałą godzinę i wrócili do hotelu, mówiąc, że to straszne nudy oglądać Billa przypiętego linkami na dachu budynku. Gdyby nie miał zabezpieczenia, może zostaliby z nadzieją, że wydarzy się jakaś widowiskowa tragedia, ale jeśli je miał, to odjechali obrażeni na brak rozrywki.
Na planie był więc tylko on. I ona, bo musiała pilnować jego twarzy, nawet jeśli prawie nie było na niej makijażu. Skończyli pracę tuż przed tym, jak na dworze zaczęło robić się jasno.
- Ja też już nie mam siły. A przecież tylko nadzorowałam twoją twarz, siedząc sobie obok z kubkiem gorącej herbaty, podczas gdy ty stałeś na zimnie jedynie w koszulce na krótki rękaw. – Wzdrygnęła się na samą myśl o przebywaniu na zewnątrz w samym t-shircie przy takiej temperaturze. Ona wczoraj zamarzała w bluzie i w kurtce.
Szli hotelowym korytarzem w kierunku jej pokoju.
- Czasem trzeba się poświęcić, żeby uzyskać pożądany, satysfakcjonujący nas efekt, więc… - ziewnął przeciągle - … nawet nie jestem jakoś specjalnie zdenerwowany. Po prostu marzę już o ciepłym łóżku.
Gdy zobaczyła jak ziewał, automatycznie zadziałały jej neurony lustrzane i także ziewnęła, uśmiechając się do niego delikatnie. Ona również marzyła o ciepłym łóżku, ale bardziej pragnęła w tym momencie jego ciepłego ciała, które niestety było niedostępne.
- To mój pokój – oznajmiła, gdy znaleźli się pod drzwiami z numerem dwieście trzydzieści jeden. Odwróciła się do niego przodem i spojrzała prosto w jego zmęczoną twarz. Czy on też mógł pomyśleć o czyimś ciepłym ciele? O jej ciele? – Wszystko wyszło świetnie, naprawdę. Teledysk będzie niesamowity.
- Miło jest to od ciebie słyszeć.
- Ode mnie?
Kiwnął głową i mimo wysiłku, jaki wkładał, by nie zamknąć oczu, nie przestawał na nią patrzeć. Stali, obserwując się nawzajem w ciszy przez kilkanaście sekund, lekko się do siebie uśmiechając. Nie czekała na nic. Niczego sobie nie wyobrażała.
Patrz, pomyślała, patrz tak długo, jak tylko zapragniesz.
- Muszę lecieć. – Spuścił wzrok, na co od razu posmutniała, a serce wyrywało jej się z piersi. Do niego. Nie zastanawiając się długo, wyciągnęła dłoń w jego stronę i dotknęła jego prawego policzka, gładząc go delikatnie. Jego skóra była taka ciepła i miękka… Widziała, jak rozchyliły się jego usta, od których nie mogła oderwać wzroku. Chciała, by ją pocałował. I chciała się rozpłakać z bezradności.
- Ćśśś… - przyłożyła na kilka sekund palce lewej dłoni do jego warg, powstrzymując go przed odezwaniem się. Ledwie dotknęła jego ust; prawie nie poczuła na opuszkach ich miękkości i wilgoci. Pragnęła, by wykonał jakikolwiek gest w jej stronę. Pragnęła, by ją pocałował, lecz on jedynie obserwował ją nieruchomo i wydawał się być sparaliżowany jej dotykiem. Była zbyt blisko, czy zbyt daleko? Nie chciała się nad tym zastanawiać. Prawą dłoń powoli zabrała z jego policzka i chwyciła go za rękę. Od razu powiódł wzrokiem w dół, by sprawdzić, co chciała zrobić. Wciąż patrząc na jego twarz, odnalazła jego kciuk i przytknęła go do swojego kciuka, zamykając jego rzęsę, którą zgarnęła z jego policzka, między ich palcami. Gdy w końcu spojrzał w jej twarz, wyszeptała: – Zamknij oczy i pomyśl życzenie.
Wykonał jej polecenie i nie wiedziała czy świadomie, ale docisnął swój kciuk do jej kciuka jeszcze mocniej.
- Już – powiedział cicho i rozwarł powieki, na co ona powoli rozłączyła ich palce.
- Spełni się. – Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła, że jego rzęsa została na jego kciuku. Nie potrafił nie odwzajemnić jej uśmiechu.
Było w tej chwili coś niezwykłego, coś magicznego. Coś, czego jeszcze między nimi nie było. Nie wiedziała, czy było jej wolno, ale pragnęła, by życzenie dotyczyło jej. Miała co do tego ogromną nadzieję.
Nie odrywając wzroku od jego twarzy wyszukała po omacku kartę w swojej torebce.
- Dobranoc, Bill – szepnęła, przytykając ją do drzwi. Zrobiła krok do tyłu i już była w progu swojego pokoju.

- Dobranoc, Ashley – odparł jeszcze ciszej niż ona. Zrobiła kolejny krok i znalazła się w środku. Obdarzyła go ostatnim spojrzeniem i ostatnim uśmiechem, po czym zamknęła za sobą drzwi, przylegając do nich plecami i osunęła się po nich, chowając twarz w dłoniach. W dłoniach, które przed chwilą go dotykały.

niedziela, 6 lipca 2014

24. „Pragnęła, by był jej.”

- Cześć! – Z przedpokoju dobiegł ją głośny krzyk bliźniaków, którzy ani trochę jej nie zaskoczyli. Alarm w postaci piszczących fanek eliminował jakiekolwiek niespodziewane wejścia do tego domu.
- Cześć, jak w pracy? – odpowiedziała im pytaniem, jedynie na chwilę odrywając wzrok od ogromnego telewizora. Właściwie nie oglądała niczego konkretnego, skakała po kanałach w poszukiwaniu jakiegoś interesującego programu lub filmu, bo zrezygnowała z komputera, gdy w sieci co chwilę natykała się na jakieś informacje o Tokio Hotel, a co za tym szło – o milionach podejrzeń co do jej relacji z zespołem. Nawet na blogu, w którym wczoraj się zaczytała, autorka raczyła umieścić ją w swojej opowieści jako czarny charakter. Po przeczytaniu jednego rozdziału ze sobą w roli głównej, już rozumiała, dlaczego żaden z chłopaków nigdy nie czytał nic podobnego. To była tylko fantazja, nie mająca nic wspólnego z rzeczywistością. Przerażało ją to, co fanki potrafiły wymyślić i jakie charaktery dobierały swoim bohaterom „na wzór” swoich idoli i ich bliskich.
- W pracy, jak w pracy, management zgodził się na utwory z pierwszej płyty. – Bill opadł na sofie obok niej i przez chwilę znów byli na niej tylko we dwoje, lecz zaraz dosiadł się także Tom. – Dodali jeszcze „Rette mich”, bo stwierdzili, że będzie za mało spokojnych piosenek. - Czarnowłosy posłał jej znaczący uśmiech, lecz nie wiedziała, czy chodziło mu o to, że zagranie starych utworów było jej pomysłem, czy, tak jak ona, pomyślał o tym, że dwa dni temu przespali na tej sofie całą noc, tuląc się do siebie jak para zakochanych.
Zostawiła włączony kanał z jakimś teleturniejem i odłożyła pilot obok siebie.
- Powiedz lepiej, jak oglądanie mieszkań? Wybrałaś sobie coś? – zapytał Tom i od razu przejął pilot, przełączając teleturniej na program informacyjny, chociaż wcale nie słuchał.
- Tak, spodobało mi się jedno i chociaż nie jest idealne, to raczej się na nie zdecyduję.
- Daleko? – Bill wtrącił się, zanim zdążyła dopowiedzieć, że wszystkie były jak na nią po prostu za duże. Znowu patrzył na nią tym swoim przenikliwym wzrokiem i wydawało jej się, że delikatnie, prawie niezauważalnie kąciki jego ust wędrowały w górę. Jego ust…
- Co masz na myśli? Daleko odkąd? – Nie mogła nie zadać tego pytania, zbijając go tym nieco z pantałyku. Daleko od jej poprzedniego mieszkania? Od studia? Od centrum? Od Łaby?
- Od nas – odparł spokojnie, po czym wstał i ruszył do kuchni. – Chcecie pić?
- Poproszę – odpowiedziała, podczas gdy Tom zagłuszył ją swoim krzykiem.
- Bill, zrób kolację! – Wcale nie musiał wrzeszczeć tak głośno, bo jego brat był zaledwie kilka metrów od niego. – Ja robiłem wczoraj śniadanie, więc teraz twoja kolej, żeby coś zrobić.
- No jasne, już zaczynam. – Wokalista parsknął ironicznym śmiechem i wyjął z lodówki trzy puszki coca-coli. – W butelkach się skończyła. – Rzekł, stawiając napój na stoliku i ponownie opadł ciężko na sofę. – Trzeba będzie wysłać kogoś po większe zakupy.
- Mógłbyś chociaż raz coś zrobić dla swojego ciężko pracującego brata. - Dredowłosy nie chciał przepuścić szansy na wyręczenie się kimś. - Coś, czyli kolację – dodał, akcentując dosadnie ostatnie słowo, ale Bill w odpowiedzi jedynie patrzył na niego kpiąco. Nie musiał się odzywać, bo mimika jego twarzy mówiła „chyba cię porąbało” za niego. Tom przewrócił oczami i wyciągnął z kieszeni komórkę. - Zamawiam coś do jedzenia, jesteś głodna? – Zapytał, spoglądając na nią znad telefonu. W odpowiedzi kiwnęła głową, a gitarzysta po wybraniu numeru oddalił się do przedpokoju, mówiąc jeszcze coś o tym, że jeśli Bill nie chce zrobić czegoś sam w domu, to zapłaci za zamówienie.
- To jak, daleko? – Bill postanowił drążyć temat jej mieszkania, co nawet jej pasowało. Zupełnie zmienił przy tym minę na całkowicie łagodną.
- Nie, samochodem to naprawdę kwestia kilku minut, a i pieszo nie jest daleko – wyjaśniła spokojnie i sięgnęła jedną z puszek. - Gdybym tylko mogła chodzić sama… - Dodała żartobliwie, uśmiechając się lekko, na co on odpowiedział jej tym samym i pozwolił jej kontynuować. – Byłam też z Tobiasem po dodatkowe rzeczy w poprzednim mieszkaniu, bo w końcu jutro jedziemy do Berlina, a ja miałam tu tylko to, co było mi najpotrzebniejsze.
Chciała mu to mówić. Chciała dzielić się z nim tym, co jej się przydarzyło, nawet jeśli nie było to nic nadzwyczajnego. Chciała, żeby wiedział i uczestniczył w jej życiu tak, jak ona uczestniczyła w jego.
- To kiedy się wprowadzasz do siebie?
Wydawało jej się, czy zabrzmiał tak, jakby chciał, by zrobiła to jak najprędzej?
- Na początku przyszłego tygodnia.
- Szkoda.
Zmarszczyła czoło po raz setny w ostatnich dniach. Już miała otwierać usta, by zapytać, czego mu szkoda, ale wrócił do nich głośny, zadowolony Tom i bynajmniej nie wyglądał na przepracowanego.
- Będzie do pół godziny, jemy i się pakujemy, bo wyjeżdżamy z samego rana. Ten teledysk to będzie odjazd! Ktoś mówił ci już, jaki jest na niego pomysł?
Pokręciła automatycznie głową, przyjmując jedynie do wiadomości słowa Toma, ale w ogóle ich nie przetwarzając.
Czego było mu szkoda?!


Zdążyła już stęsknić się za swoim miejscem w busie. Za siedzeniem między bliźniakami, mimo że mieszkała z nimi przez ostatnie trzy dni. Więc gdy w końcu Tom zatrzasnął za sobą drzwi i  rozsiadł się tak, że prawie wcisnął ją w Billa, uśmiech nie schodził z jej twarzy. Na brak oddechu nie zwracała już uwagi, bo wydawało jej się, że przez te trzy dni nauczyła się żyć bez niego. Zapach Billa był wszędzie, łącznie z jej skórą, która pachniała nim po każdej kąpieli. Te krótkie trzy dni, podczas których chwilami była z nim bliżej niż blisko, pozwoliły jej przyzwyczaić się do jego obecności. Zachowywał się nadal dziwnie, patrzył wzrokiem, którym wydawało jej się, że patrzeć nie powinien i mówił niejednoznaczne rzeczy, dając jej nie raz powody do poważnych rozmyślań, ale poza pierwszą nocą, gdy spali objęci, nie zaszło już więcej między nimi nic poważnego. Rozmawiali i śmiali się swobodnie, nawet gdy zostawali tylko we dwoje, co chociaż zdarzało się rzadko i trwało krótko, to nie towarzyszyło temu żadne napięcie. Prawie dwa tygodnie zajęło jej, by czuć się przy nim względnie spokojnie.
- Żartujecie sobie ze mnie, prawda? – Zapytała po raz kolejny, nie chcąc uwierzyć w to, co od kilku minut mówili jej chłopacy, łącznie z Gustavem i Davidem. Nie wydawało jej się, by ta dwójka była ludźmi, którzy chcieliby ją nabrać, ale nie wiedziała, jak mogła przeoczyć coś takiego. – Przecież mówiliście, że dopiero będziecie nagrywać pierwszy anglojęzyczny album, a teraz nagle, ni stąd ni zowąd, chcecie mi wmówić, że istnieje teledysk do angielskiej wersji „Übers ende der welt”? Że macie już nagrane niejakie „Scream”? Że dzisiaj nagrywacie teledysk do dwóch wersji „Spring nicht”?
- Dokładnie to próbujemy ci przekazać. – Georg wyszczerzył się w jej stronę. Wyjeżdżali już z posesji Kaulitzów, ale on wydawał się nawet przez moment nie myśleć o tym, by usiąść przodem zamiast bokiem i zapiąć pas. – Jak to leciało? „I scream into the night for you…” – zaczął śpiewać refren, okropnie przy tym fałszując. – Bill, no dawaj, zaśpiewaj.
- Nie pamiętam tekstu.
- Ha, bo nie ma żadnego tekstu! – Klasnęła w dłonie, ciesząc się ze swojej racji. Była dzisiaj w doskonałym humorze, chociaż nie wiedziała, z czego mogło to wynikać. A raczej – nie wiedziała konkretnie, bo była podekscytowana wyjazdem do Berlina, kręceniem teledysku, cieszyła się z powodu dobrze układających się relacji z chłopakami i z powodu pomyślnie przebiegającego procesu wynajmu nowego mieszkania. Silke dzwoniła do niej z samego rana z informacją, że właściciel wybranego przez Ashley lokalu bez problemu udostępni go jej już od poniedziałku. I to była jednocześnie właściwie jedyna rzecz, z powodu której mogła być niepocieszona, bo mimo wszystkich wcześniejszych obaw, dobrze mieszkało jej się z bliźniakami, nawet jeśli ograniczało się to do wspólnego śniadania i wspólnej kolacji, bo w ciągu dnia robili co innego. Wiedziała jednak, że już wkrótce będzie przebywała z nimi prawie bez przerwy, bo w tourbusie nie było możliwości, by mogła od nich uciec.
- Jest tekst! – Gustav wyrwał ją z zamysłu. – Tylko nikt go nie pamięta…
- Ja znam tylko to pierwsze zdanie refrenu… - mruknął basista. – Ale to leciało tak: „I scream into the night for you, na na na na na, don’t jump. Na na na na na na na na, na na na na na, don’t jump”! – odśpiewał do melodii i nadal strasznie fałszował.
- Och, no niezwykły ten wasz tekst, doprawdy – zironizowała, śmiejąc się na głos, po czym teatralnie wzdychając, dodała: - Ja z wami zwariuję, obiecuję…

Po półtorej godziny drogi byli na miejscu, pod tym samym Radisson Blu, w którym zatrzymywali się ostatnio. I chociaż powinna była już przyzwyczaić się do widoku ogromnego Aqua Domu, to jednak wciąż była pod jego wrażeniem. Znów dostała pokój z widokiem na akwarium, bardzo podobny do tego, który zajmowała na początku tygodnia. Ale tym razem Bill nie przyszedł do niej kilkanaście minut po przyjeździe, proponując wspólny obiad. Teraz zjedli w samochodzie; zajechali po drodze do McDonald’s, by nie tracić czasu. Zaraz po zameldowaniu się w hotelu i rozgoszczeniu w swoim pokoju musiała iść przygotowywać chłopaków do nagrywania.

- Nie, Tom, naprawdę wszystko w porządku. – Od kilku minut próbowała przekonać gitarzystę, że czuje się swobodnie. – Owszem, Bill jest specyficzny, ale wydaje mi się, że już się przyzwyczaiłam. – Naprawdę tak jej się wydawało. Do tej pory żadne z nich nie podjęło tematu wspólnie przespanej nocy. Tak, jakby tego unikali, ale przecież ona nie mogła go zapytać, co to miało znaczyć. Przecież od razu wyczułby, że bardzo wzięła to wszystko do siebie. Za to on bez problemu mógł spytać ją o to, czy już więcej nie męczyły jej żadne koszmary i nie wzbudziłby tym żadnych podejrzeń. Ale tego nie zrobił. A ją koszmary już nie męczyły.
- Nie zaczepia cię? Nie dokucza ci?
- Nie! - Roześmiała się na głos. Dobrze, że makijaż Toma nie był wymagający, bo inaczej w tym momencie by ucierpiał. Dredowłosy zachowywał się jak jej starszy, nadopiekuńczy brat, chroniący ją przed nachalnymi adoratorami. – Zachowuje się normalnie, to znaczy… - Znów się zaśmiała, bo wiedziała, że takie określenie zdecydowanie nie pasuje do Billa. Tom też to wiedział i też się zaśmiał. – Nie zauważyłam niczego podejrzanego.
- Ale jak tylko coś się stanie, od razu masz mi powiedzieć. Już ja go wtedy przywołam do porządku. – Zagroził jej tak zabawnie poważnym tonem, że wyszczerzyła się do niego dwoma rzędami równych zębów.
- Tak jest, kapitanie Kaulitz!

- Proszę cię, na nabijaj się już ze mnie, nie dam się w to wkręcić. – Jęknęła zrezygnowana po kilku nieudanych próbach wyciągnięcia z Gustava, że „Ready, set, go!”, „Scream” i „Don’t jump” to tylko żart. On nadal szedł w zaparte, że piosenki istnieją. – Jesteś ostatnią osobą, którą podejrzewałabym o takie głupie zagrywki.
- To chyba mówi samo za siebie, prawda? Przecież bym ci tego nie zrobił. – Nie wiedziała dlaczego, ale nie przestawał się uśmiechać. – Podaj mi laptopa, to ci pokażę.
- Nie mamy czasu, siedź spokojnie.
Gustav miał zdecydowanie więcej niedoskonałości do zakrycia niż Tom, ale też o wiele rzadziej miała go chwytać kamera. Mimo to wykonywała swoją pracę dokładnie, nie pozwalając sobie na przeoczenie najmniejszego zaczerwienienia na jego twarzy.
- A tuż po zakończeniu trasy lecimy do RPA i nagrywamy teledysk do „Monsoon” – rzucił, jakby mówił o tym, że musi iść do sklepu po mleko i cukier. Spojrzała na niego jak na wariata, chociaż on wcale na takiego nie wyglądał. Siedział rozluźniony, lekko przygarbiony i patrzył na nią łagodnie i całkowicie normalnie.
- Wydawało mi się, że „Durch den Monsun” powstawało nad jakimś niemieckim jeziorem i w środku niemieckiego pola, a nie na afrykańskiej sawannie. – Uniosła jedną brew, ale starała się nie przerywać nakładania makijażu na jego twarz, by nie przedłużać.
- Taki tam powiew świeżości wymyślony przez management i producentów.
- Ha, no jasne, taki tam teledysk w RPA za kupę kasy.
- Oj, Ashley, Ashley… To jest nasz biznes, ta piosenka ma podbić świat. Nikt ci nie mówił, że tuż po Zimmerze uderzamy w USA i Kanadę lub Amerykę Południową, a później w samą Azję?
- No tak, Bill coś mi o tym wspominał, ale… - Zamyśliła się na chwilę, wyobrażając sobie światowy sukces zespołu, z którym była tak blisko. - Chyba jakoś nie umiem oswoić się z tą myślą, że będziecie na równi z takimi gwiazdami jak Green Day czy Linkin Park. Ich znają wszyscy i… O Boże, was też będą znać wszyscy…! – Wykrzyknęła nagle, jakby ją olśniło i odruchowo, nawet się nad tym nie zastanawiając, objęła Gustava w geście gratulacji.
- Jeszcze nic nie jest pewne! - Chłopak roześmiał się i oddał uścisk, lecz gdy tylko poczuła jego dłonie na plecach, natychmiast się odsunęła, a jej policzki oblał ogromny rumieniec.
- Trzymam za was kciuki – bąknęła niewyraźnie, starając się nie patrzeć mu w oczy i ponownie skupiła się na niedoskonałościach jego twarzy, mamrotając jeszcze coś, że już strasznie późno.
Przytuliła Gustava tak naturalnie, tak po prostu. Bez żadnych głębszych emocji. Perkusista był osobą, która wzbudzała w niej przyjacielskie ciepło, niemalże rodzinne. Nie czuła żadnych oporów przed objęciem go, bo nie znaczyło to dla niej nic więcej niż koleżeński uścisk. I nagle stanął jej przed oczami obraz jej przytulającej Billa i wiedziała, że poza granicami jej wyobraźni było to niemożliwe z jej strony. Nie zarzuciłaby mu ot tak rąk na szyję i nie wtuliłaby się w zagłębienie jego ramienia. Dlaczego? Dlatego, że wtedy nie byłby to jedynie przyjacielski gest. Wtedy przylgnęłaby do niego najbliżej jak tylko by jej się udało i całą sobą chłonęłaby jego zapach, jego ciepło i całą tę niezwykłą chwilę. Zamknęłaby oczy, wstrzymałaby oddech. I nie istniałby dla niej cały świat. Tylko on.
Objęcie Gustava w pełni uświadomiło jej, że poczuła do Billa coś poważniejszego niż jedynie fascynację jego osobą. Chciała z nim przebywać, dzielić z nim każdą możliwą chwilę, słuchać jego głosu i czuć jego bliskość. Pragnęła, by był jej.

Zapukała zbyt mocno do trzecich drzwi, bo aż zabolały ją kłykcie. Rozmasowywała kostki, i nasłuchiwała, co dzieje się w pokoju. Georg prowadził jakąś rozmowę, bo docierał do niej jego zbliżający się głos. Otworzył jej i przywitał ją uśmiechem, po czym rozsiadł się na łóżku i kontynuował rozmowę.
- …zależy od tego, jak się wyrobimy, ale raczej dopiero w poniedziałek. Nie zdążymy…
Odstawiła ciężki kuferek na szafkę i zaczęła wyjmować z niego kosmetyki, podczas gdy basista nadal gawędził w najlepsze. Gdyby tylko kuferek miał w środku pięć mniejszych kuferków, nie musiałaby dźwigać tego wszystkiego za każdym razem. Musiała zaproponować ten pomysł… Sama nie wiedziała komu. Chyba Billowi, w końcu to on trzymał cały ten sprzęt, gdy nie mieli makijażystki.
- …strasznie zimno, a na dodatek chyba się rozpada. Trochę krzyżuje nam to plany, bo wtedy… - Zerknął na blondynkę, która stała z założonymi rękami i patrzyła na niego karcąco. - …będziemy musieli zostać dłużej. Wiem, o tym, wiem, ale to naprawdę nie zależy ode mnie… - Znów na nią spojrzał i tylko uśmiechnął się niewinnie, nawet nie myśląc o tym, żeby zakończyć połączenie. – A ty jakie masz plany na weekend? Zostajesz w domu czy wycho…
- Georg! – Rzuciła podniesionym głosem, przerywając mu w środku zdania. – Nie mamy czasu! – Naprawdę nie mieli.
- Muszę kończyć, właśnie przyszła makijażystka.
Właśnie! Stała tu od dobrych pięciu minut.
- To Ashley, nie wspominałem ci jeszcze o niej? Niemożliwe… - Zmarszczył brwi, myśląc nad czymś. - Hej, przecież czytasz gazety i masz Internet, dobrze wiesz, kto to Ashley! Nie wrobisz mnie w romans. – Roześmiał się czule do telefonu, po czym nareszcie zaczął pożegnanie: - Naprawdę kończę, im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy. W wolnych chwilach będę dawał znaki życia, obiecuję. Baw się dobrze, do usłyszenia. – Rozłączył się i rzucił telefon na pościel. – Oj, no co? – Wyszczerzył się do niej niczym dziecko, które zostało przyłapane na rozrabianiu.
- Do łazienki, marsz! – Rozkazała, śmiejąc się z miny basisty. Posłusznie wstał i ruszył do niewielkiego pomieszczenia. – Z kim tak nie mogłeś się nagadać?
- Z Emi – odparł dumny z siebie i usiadł na służącym za krzesło zamkniętym sedesie. Pokoje hotelowe, a już zwłaszcza te w berlińskim Radisson Blu, niespecjalnie nadawały się do wykonywania makijażu. Nie było tu dostępu do dziennego światła, bo jedyne okna wychodziły na hol z Aqua Domem. Dziś i tak musiała umalować chłopaków w sztucznym świetle, według zasady „maluj się zawsze w takim świetle, w jakim będziesz przebywać”, ale za to w łazience nie było do tego odpowiednich warunków. Po pierwsze była niewielka, a Georg w końcu był sporym mężczyzną, a po drugie nie było w niej żadnego siedzenia poza tym nieszczęsnym sedesem, co z boku musiało wyglądać komicznie.
- To coś poważnego? – dopytała, nie zastanawiając się nad tym, czy w ogóle powinny interesować ją takie rzeczy.
Na szczęście Georg wydawał się być chętny do opowiadania. Jego kolegów z zespołu najprawdopodobniej interesowało tylko to, czy już ze sobą spali, a basista potrzebował wygadania się i podzielenia się z kimś tym, co działo się w jego życiu prywatnym.

Ostatnie drzwi. Ostatnie i najważniejsze, bo to Bill musiał wyglądać naprawdę perfekcyjnie. Zapukała tym razem delikatniej, by nie uszkodzić sobie ręki na dobre. I zapukała tym razem bardziej zdenerwowana niż w przypadku poprzednich trzech drzwi, co tylko stanowiło potwierdzenie wniosków, które nasunęły jej się po przytuleniu Gustava. Bill nie był jej obojętny i było to coś więcej niż fascynacja. To było silne przyciąganie.
Zastała go z puszką lakieru w dłoni i obdarzyła go takim samym karcącym spojrzeniem, jak jeszcze niedawno Georga. Dlaczego oni nie potrafią się wyrobić?
Weszła do środka i od razu otworzyła okno, tak samo jak poprzednio, gdy była u niego w pokoju hotelowym, bo z nadmiaru lakieru nie dało się tam oddychać. Nie miała pojęcia, jak to wytrzymywał i czy aby na pewno nie miało to żadnego negatywnego wpływu na jego zdrowie.
W takich warunkach nie była też w stanie poczuć jego zapachu, od którego na dobre się uzależniła.
- Mógłbyś robić to następnym razem przy otwartym oknie? – zapytała tonem pełnym pretensji. Nawet nie pytała, czy może wejść do łazienki. Nie zamknął za sobą drzwi, więc uznała, że jak najbardziej wolno jej tam przebywać razem z nim.
- Dlaczego? – Zdziwił się, jakby naprawdę nie było to dla niego oczywiste.
- Wiesz, jakoś nie mam ochoty któregoś razu znaleźć cię w takiej łazience martwego z powodu uduszenia.
Wybuchł głośnym śmiechem, wywołując ciepło na jej sercu.
- To wcale nie jest śmieszne. Musisz zużywać setki tych puszek, gdzie ty to trzymasz?
- W pomieszczeniu gospodarczym – odrzekł, nie wyczuwając, że pytanie było retoryczne. – Trzecie drzwi w korytarzu, gdzie masz u nas swój pokój. Trzymamy tam wszystkie zapasy i żywieniowe, i kosmetyczne. Jak wrócimy, to ktoś będzie musiał pojechać do sklepu, bo skończyła nam się duża cola i zostało mało mrożonek.
Tak naprawdę nie powinno ją to obchodzić, ale słuchała go z zaciekawieniem, prawie zapominając, że przyszła go umalować.
- Załatwisz mi nowy kuferek? – zapytała, zbaczając z tematu. Nie przerywał układania włosów i właściwie był dopiero w połowie. Uniósł prawą brew w zdziwieniu.
- A ten się zepsuł? – Zerknął na kuferek, który nie wyglądał, jakby cokolwiek było z nim nie tak.
- Nie, po prostu jest ciężki i pomyślałam, że może - oczywiście gdyby tylko ci się udało - mógłbyś zorganizować mi taki, gdzie wasze poszczególne przegródki będą wyciągane i nie będę musiała dźwigać całości, gdy idę do każdego z was po kolei – wytłumaczyła przesadzonym tonem małej, słabej dziewczynki.
- No pewnie. Zobaczę, co da się z tym zrobić. Jeśli tylko takie istnieją, to dostaniesz taki najszybciej jak tylko uda mi się go dostać.
- Brzmisz, jakbyś miał osobiście jeździć po sklepach w poszukiwaniu go. – Roześmiali się, bo chcąc nie chcąc, Bill był uziemiony i oczywiste było, że nie załatwi tego osobiście.
- Ach, i pod jednym warunkiem. – Nagle spoważniał, jakby chciał jej powiedzieć, że nie dostanie za to trzech wypłat.
Zanim wypowiedziała proste słowo „Tak?”, przez jej głowę zdążyło przelecieć już tysiąc dziwnych myśli. Czego mógł od niej chcieć Bill Kaulitz?
Wysunął ręce z puszką lakieru i grzebieniem w jej stronę, uśmiechając się zaczepnie.
- Pomóż mi ułożyć je z tyłu.