piątek, 12 września 2014

41. „Co miałam ci powiedzieć?”

- Tom, nie wytrzymam. – Czarnowłosy wpadł do pokoju brata zanim ten do końca otworzył drzwi. – Ja po prostu, kurwa, nie wytrzymam tego dłużej! – Krzyknął, pocierając czoło wewnętrzną stroną nadgarstków. – Pieprzę twoje rady i pieprzę szczyt kariery! I tak nie jestem w stanie normalnie funkcjonować, dlatego idę do niej, powiem jej o wszystkim i będę błagał ją, by na mnie spojrzała.
- Opanuj się! – Tom momentalnie doskoczył do niego i złapał go za ramiona, by mocno nim potrząsnąć. – Nigdzie nie idziesz, rozumiesz? – Stanowczo spojrzał mu w oczy z odległości zaledwie kilku centymetrów.
- A czy ty rozumiesz, że ja już wychodzę z siebie?! – Wyrwał ramiona z uścisku brata, ale nie zrobił ani jednego kroku w żadną ze stron. – Od kilku tygodni codziennie słyszę ją, patrzę na nią, czuję ją obok siebie, ale nie mogę nic zrobić. To mnie zabija.

„Wir haben uns totgeliebt,
es bringt mich um”

- Bill… - Głos Toma ugrzązł w jego gardle, gdy usłyszał krótki, ale wymowny fragment ich piosenki i na długą chwilę zapadła między nimi przerywana przyspieszonym oddechem czarnowłosego cisza. Gitarzysta zastanawiał się, co w ogóle mógł doradzić bratu, bo jego położenie było beznadziejne. Szukał słów, by jakoś wybić mu z głowy pomysł opowiedzenia Ashley o jego uczuciach, bo wiedział, że to tylko by go ośmieszyło, a jednocześnie nie mógł patrzeć na cierpienie swojego bliźniaka. – Dobrze wiesz, że mam z nią dobry kontakt… - zaczął tłumaczyć.
- Co chcesz mi przez to powiedzieć? – Czarnowłosy przerwał mu połowie myśli i wbił w niego przeszywający, pełen żalu i wściekłości wzrok.
- Możesz mnie wysłuchać?! – Zagrzmiał gitarzysta, bo wiedział, że inaczej nie będzie mógł dojść do słowa. – Dziękuję – rzucił, gdy Bill zacisnął usta. – Wiesz, że ja jej nie oceniam. Nie będę nienawidził jej za to, że nie odwzajemnia twoich uczuć, bo tak się po prostu nie robi, dlatego wcale jej nie unikam i nie traktuję jej z tego powodu gorzej. Mam z nią dobry kontakt, bo ona sama do mnie lgnie. I nie, nie w taki sposób. Uwierz mi, że wyczułbym, jeśli chodziłoby o coś więcej niż przyjaźń. Mam wrażenie, że szuka we mnie oparcia jako w tym „drugim”, „innym”, „lepszym” z braci. Ale do czego zmierzam… Nie wiem, na ile ty to widzisz, ale ona też okropnie się męczy. Czuje się niezręcznie za każdym razem, gdy jesteś obok. Twoja wizyta u niej nic nie zmieni, a tylko wszystko pogorszy, bo nie można pokochać kogoś na zawołanie. Gdyby nie umowa, której nie pozwoliłeś jej zerwać, ona już dawno by uciekła.
- To co mam zrobić, Tom? – Zapytał żałośnie, siadając na łóżku. – Co mam zrobić? – Powtórzył, patrząc błagalnie na brata.
- Nie masz wyjścia, Bill. – Tom rozłożył bezradnie ręce. - Pozwól jej odejść. Wytrzymaj te ostatnie tygodnie, a potem daj jej ostatecznie zdecydować.
- Chciałem walczyć…
- Nie ma o co, Bill. Tu po prostu nie ma o co walczyć, bo wiadomo, że od początku jesteś na przegranej pozycji.
Zazwyczaj nie słuchał Toma i mimo że zawsze się go radził, to i tak robił wszystko po swojemu, lecz nie w tym przypadku. Teraz potrzebował kogoś, kto podpowie mu, co zrobić, bo on sam nie był w stanie trzeźwo ocenić swojej sytuacji.


To miała być praca marzeń; praca jej życia, która miała otworzyć jej drogę na przyszłość. Wspaniali ludzie, których ledwo poznała, a już musiała opuszczać. Ogromna szansa, której nie było jej dane w pełni wykorzystać, bo ulokowała uczucia nie tam, gdzie trzeba, a jej pracodawca udając uroczego, miłego chłopaka, okazał się być perfidnym draniem.
Pamiętała, jak na początku cieszyła się, że będzie mogła spędzać z nim każdą chwilę podczas trasy i nie odstępować go na krok. Gdy przyszło co do czego, chowała się we wszystkie możliwe miejsca, by tylko nie dosięgnął jej swoim wzrokiem, dotykiem lub zapachem. I nie zawsze jej się to udawało. Ich spojrzenia krzyżowały się kilka razy w ciągu dnia, ich ciała ocierały się o siebie w wąskim przejściu w autobusie i na tak małej przestrzeni jego zapach wydzierał się z każdego możliwego kąta.
Mimo wszystko wytrzymała całe siedem z ośmiu tygodni. Całe siedem dni przed trasą plus czterdzieści dwa dni trasy z sześćdziesięciu dni okresu wypowiedzenia, w których jej uczucia względem niego nie osłabły, a jedynie przybrały na sile.
W międzyczasie zdążyło zrobić się już naprawdę zimno i po krótkim lecie nadeszła długa jesień. Ashley wyciągała ze swoich nowych, pojemnych walizek coraz cieplejsze okrycia wierzchnie, szaliki i coraz bardziej zakryte buty i nie mogła patrzeć, jak Bill nadal chodził w tej samej grubości skórzanych kurtkach. Miała ochotę wcisnąć mu w dłoń kubek z gorącą herbatą, owinąć jego szyję szalikiem i wtulić się w niego, przekazując mu choć odrobinę ciepła, które jeszcze w sobie miała.
Nie mogła. Dlatego nie patrzyła i udawała, że nie zwraca na to uwagi.

Czekała na to, ale gdy w ostatni weekend października, ostatniego wieczoru, po ostatnim koncercie, mieli spędzić w ostatnim hotelu ostatnią noc, poczuła jakieś niezrozumiałe poczucie pustki. Miał być to koniec etapu w jej życiu, którego właściwie na dobre nawet nie zaczęła. Zdążyła się tylko zakochać do utraty zmysłów w nieodpowiedniej osobie, ale nie starczyło jej czasu, by się odkochać.
Ostatni koncert miał miejsce w Paryżu. Tam, gdzie przejrzała na oczy i dostrzegła jego zamiary.
Wyszła spod prysznica i przebrana w piżamę, z włosami owiniętymi ręcznikiem, przygotowywała się do snu. Majestatyczna, wciąż tak samo zapierająca dech w piersiach wieża Eiffla była dokładnie w tym samym miejscu, co niecałe dwa miesiące temu i boleśnie przypominała Ashley o jej niespełnionych nadziejach, jakie wiązała z tym miejscem.
Złożyła ubrania do dużej walizki i sprawdziła telefon – żadnego nieodebranego połączenia, żadnej nieodczytanej wiadomości.
Dzisiejszy występ był ostatni i na tym miała zakończyć się też jej współpraca z Tokio Hotel. Przez najbliższe dwa miesiące zespół czekała głównie praca w studiu nad anglojęzycznym albumem, więc ustaliła z Billem poprzez Silke, że mimo iż minęło dopiero siedem tygodni okresu wypowiedzenia, a nie osiem, będą mogli już się pożegnać bez dodatkowych kosztów.
Zazwyczaj nie rozmawiała z nikim o swoim odejściu, chociaż wszyscy o tym wiedzieli. Jedynie kilka razy któryś z chłopaków próbował podjąć temat, ale zaraz go urywała.
- Ashley, nie odchodź – zaczął Georg, gdy siedziała razem z nim na jego wąskim łóżku w tour busie. Byli w drodze do Szwajcarii; po serii koncertów w Niemczech zaczynali objeżdżać wszystkie sąsiednie kraje.
Przez tych kilkanaście pierwszych dni trasy nieco zbliżyła się do basisty, który w wolnych chwilach przychodził do niej i dzielił się z nią opowieściami o swoim związku, mówił o tym, że ciężko mu znieść takie rozstanie, ale i rozmawiał z nią na wszystkie pozostałe tematy. Często odbywała też takie rozmowy z Tomem i Gustavem, a czasami nawet z Davidem czy z którymś z ochroniarzy, ale nigdy z Billem. Odzywali się do siebie tylko gdy już naprawdę była taka konieczność, a na co dzień mijali się obojętnie. Tylko ona wstrzymywała za każdym razem oddech, a jej serce na kilka sekund zatrzymywało swoją pracę. I nie wiedziała, czy bardziej go kochała, czy nienawidziła za to, co jej zrobił. Bill nie odezwał się nawet słowem ani na temat nocy spędzonej z Susanne – bo niby dlaczego miałby, ani na temat pocałunku, jaki sprowokował i jakim na dosłownie kilka sekund rozpalił w Ashley nadzieję na to, że czuł do niej to samo, co ona do niego. Nie odezwał się na żaden temat, a Ashley swoje odejście z pracy ustalała z nim tylko poprzez Silke. Prawdopodobnie więcej rozmawiał z fankami każdego dnia podczas podpisywania autografów niż z nią miał zamiar przez sześć tygodni.
- Muszę, Georg. – Spojrzała na basistę, szukając zrozumienia, ale on nie miał pojęcia, jakie uczucia kryły się w jej sercu. Nie powiedziała o tym nikomu oprócz Annalise.
- Dlaczego? Nie wytrzymujesz z tempem pracy? Z całą medialną otoczką? Z fanami? Może po prostu z nami? – Dopytywał, a ona kręciła głową za każdym razem.
- Nie, nie, nic z tych rzeczy. A na pewno nie to ostatnie. – Z wyjątkiem Billa, chciała dopowiedzieć.
- Chodzi o Billa, prawda? – zapytał i zmarszczył czoło, a ona zamilkła i spuściła wzrok, nie wiedząc, co odpowiedzieć. - Jeśli myślisz, że nie widać, że między wami  jest coś nie tak, to jesteś w błędzie. I ślepy by zobaczył, że jest tu jakieś spięcie. Kaulitz też milczy jak grób, chociaż próbuję wycisnąć coś z niego codziennie. On coś zrobił?
- Proszę cię, naprawdę nie chcę rozmawiać o tym, co Bill zrobił, a czego nie zrobił.
- Czyli to jednak przez niego.
- Nie, nie przez niego. To przeze mnie. Mam powód, o którym nie chcę mówić.
- Pokłóciliście się?
- Można to tak ująć.
- O co?
- Georg, proszę cię. To naprawdę nie jest temat, do którego chcę wracać.
- Okej. – Uniósł ramiona w geście poddania. - Rozumiem, ale nie dziw się nam, że pytamy i dociekamy. Wszystko było w porządku, a z dnia na dzień dowiadujemy się, że odchodzisz.
- Przykro mi, że tak wyszło i naprawdę przepraszam, ale muszę. To już, że tak powiem, siła wyższa.

Dochodziła dwudziesta czwarta, gdy tuż przed zgaszeniem słabej lampki i wejściem pod kołdrę usłyszała pukanie do drzwi. Zdarzało się, że któryś z chłopaków zachodził do niej znienacka z bardzo ważną sprawą, na przykład pod tytułem: „Czy masz jakieś tabletki przeciwbólowe?”, ale zazwyczaj już nie o tej porze, więc otworzyła tak zaskoczona, że nawet nie zdążyła trzeźwo pomyśleć o tym, kto mógł stać po drugiej stronie ani o tym, w co była ubrana. Na tym ostatnim w ogóle się nie skupiła, chociaż powinna.
Ostre światło z jasnego korytarza wpadło do jej zaciemnionego pokoju. Ashley ujrzała Gustava i przekrzywiła głowę, marszcząc brwi.
Głupia marzycielka.
Jak naiwna była, jeśli przez ułamek sekundy miała nadzieję, że może przyszedł do niej Bill? Z jakimiś wyjaśnieniami na koniec, z przeprosinami czy z pretensjami. Z czymkolwiek. Chciała tylko, by się do niej odezwał i gdy ta myśl pojawiła się w jej głowie, poczuła w sercu znajome, bolesne ukłucie, a pod powiekami wzbierające łzy. Dlaczego zawsze musiała tak reagować? Dlaczego nie mogła pomyśleć o nim obojętnie, tylko za każdym razem z tysiącami sprzecznych emocji, które doprowadzały ją na skraj wytrzymania?
- Hej, Ash, masz może krople do oczu? Zapodziałem gdzieś swoje i… - zaczął perkusista.
Chciała zniknąć.
- Tak, mam, już ci przynoszę – przerwała chłopakowi i odwróciła się, by schować się w łazience. Potrząsnęła głową, przetarła twarz dłońmi i odetchnęła głęboko kilka razy, aby odgonić niechciane wizje i niechciane łzy. Nie mogła się przecież rozpłakać przy perkusiście bez powodu. A prawdziwego przecież by mu nie podała. Jeszcze jeden wdech i jeszcze jeden wydech. Nic się nie działo. Bill nie był osobą, która zasługiwała na jej łzy, więc musiała je powstrzymać. Zaciągnął pierwszą lepszą fankę do łóżka i z nią chciał zrobić to samo. Nie zasługiwał nawet na to, by na niego spojrzała i dobrze o tym wiedziała.
Ale go kochała. Kochała go mimo wszystko, bo wyrył się w jej sercu zbyt głęboko.
Kolejny wdech i wydech. Nie mogła teraz o tym myśleć. Musiała wrócić do czekającego w drzwiach Gustava.
Znalazła w kosmetyczce z artykułami do pielęgnacji małą buteleczkę i wyszła z powrotem do blondyna.
- Możesz je zatrzymać – powiedziała, podając mu ją. Unikała kontaktu wzrokowego, by tylko nie zauważył jej zaczerwienionych oczu.
- A tobie na pewno się nie przydadzą? – zapytał podejrzliwie. Oczywiście, że je zauważył.
- Nie, podrażniłam sobie oczy przy demakijażu, zaraz mi przejdzie – zmyśliła na szybko i uśmiechnęła się blado, nie łudząc się nawet, że Gustav w to uwierzy.
- Jakbyś jednak chciała je z powrotem, to przychodź o każdej porze. Nie chcę, żebyś zepsuła sobie wzrok, czy coś.
I tak już była ślepa, zakochując się w Kaulitzie.
- Raczej nie będę ich potrzebowała.
- Okej, to uciekam i dziękuję, dobranoc. – Posłał jej przyjacielski uśmiech i oddalił się na korytarzu.
- Dobranoc… - Zamknęła za nim drzwi i robiła wszystko, by tylko nie wybuchnąć już płaczem.
Każdego dnia cała ta sytuacja bolała ją tak samo, jeśli nie coraz bardziej, dlatego z jednej strony cieszyła się, że to już koniec jej męki, ale z drugiej jednak oznaczało to koniec szansy na to, że… No właściwie to na co ona liczyła, skoro miała wszystko czarno na białym i nawet nie potrafiłaby wybaczyć Billowi tego, co jej zrobił, a już tym bardziej ponownie mu zaufać i tak się zbliżyć? Sama tak naprawdę nie wiedziała, czego chciała. Chyba tego, żeby pierwszy i drugi tydzień września nie miały w ogóle miejsca. Cały czas mimowolnie wypierała to, jak zachował się Bill. Wyrzucała to z pamięci i chłonęła go na nowo, by zaraz znów uświadomić sobie, że to, co jej zrobił, jednak było prawdą.
Zdjęła ręcznik z głowy i wytarła w niego mokre włosy, które opadły jej na ramiona, delikatnie mocząc koszulkę. Kręciła się po pokoju, nie wiedząc, co właściwie miała zrobić przed wizytą perkusisty i znów dotarło do niej pukanie do drzwi.
Przecież mówiła mu, że nie chce tych przeklętych kropli!
Zamarła i zawirowało jej przed oczami, gdy po zamaszystym otworzeniu drzwi zamiast Gustava, przed sobą ujrzała Billa. Zamrugała kilka razy, by sprawdzić, czy się nie myliła. Nie. Stał przed nią we własnej osobie, a ona nie mogła wykonać żadnego ruchu. Momentalnie zrobiło jej się gorąco, a serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Nie potrafiła nawet przełknąć nagromadzonej śliny. Przeszedł ją dreszcz i zadrżała, gdy spojrzała mu w oczy. Nie stał w jej drzwiach od prawie dwóch miesięcy i już prawie zapomniała, jakie to uczucie. Patrzyła otępiałym i wystraszonym wzrokiem na jego twarz, którą znała aż za dobrze. Przez dwa i pół miesiąca znajomości zapamiętała jego idealne rysy tak, że mogłaby go malować z zamkniętymi oczami.
Chciała się odezwać, ale żadne adekwatne do sytuacji zdanie nie przychodziło jej do głowy. Po co do niej przychodził? Czego mógł od niej chcieć ostatniego dnia trasy koncertowej? Co skłoniło go, by po sześciu tygodniach obojętności i udawania, że nie istniała, tak po prostu pojawić się w jej drzwiach?

„Hallo, du stehst in meiner tür,
es ist sonst niemand hier
ausser dir und mir”

Wstrzymała oddech na całą wieczność i czekała, patrząc na niego, rozdarta między szczęściem a strachem.
Widziała, że już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale jego wzrok spoczął na jej klatce piersiowej. Przypatrywał jej się w skupieniu przez kilka sekund, by zaraz znów spojrzeć jej w oczy.
Znowu to robił? Znowu przyszedł ją zranić? Dobić na koniec?
- Moja koszulka… - zaczął ściszonym głosem i rozchylił usta w zdumieniu. Widziała dezorientację na jego twarzy, gdy jeszcze raz zerknął na to, co miała na sobie.
I po wszystkim. Choćby bardzo się starała, nie potrafiłaby już wybrnąć z tej sytuacji. Bo jak miałaby mu wytłumaczyć to, że zamiast bluzki do kompletu od krótkich spodenek od piżamy, miała na sobie jego czarny t-shirt? Czy normalni ludzie noszą bez powodu koszulki swoich pracodawców, od których chcą odejść?
To, że nie miała już stanika, bo kładła się do łóżka i ciemny, ciasny materiał opinał jej nagie piersi, było teraz najmniejszym szczegółem.
Wiedziała, że był świadomy tego, co do niego poczuła te dwa miesiące temu, ale prawdopodobnie nie domyślał się, że miała już na jego punkcie obsesję. Do tego stopnia, że codziennie spała w którejś z jego koszulek i wycierała się którymś z jego ręczników, jakie jej dał. Jeden z nich wisiał właśnie na oparciu krzesła i Bill na pewno go zauważył.
Tak bardzo chciała go dotknąć. Przymknęła powieki i wyobrażała sobie, że ją obejmuje i że wolno jej go pocałować, i że pierwsza połowa września naprawdę nigdy się nie wydarzyła. Czuła nadchodzące łzy, które przed chwilą powstrzymywała i których dłużej już powstrzymywać nie umiała.
Nie wiedziała, czy oczekiwał jakiegoś wytłumaczenia, skoro wszystko było jasne.
- Tak, twoja koszulka… - wyjąkała, zaciskając wargi i zasłoniła je dłonią, a z jej oczu popłynęły pierwsze łzy. Stała przed nim z rozdartym sercem i cała drżała.
- Myślałem, że… - znów rozpoczął zdanie i znów go nie skończył. Mrużył oczy, obserwując uważnie jej twarz i tak jak powiedział, nad czymś myślał, podczas gdy po jej policzkach płynęły gorące, słone krople, a jej klatka piersiowa unosiła się i opadała nadzwyczaj szybko, bo Ashley nie mogła złapać powietrza.
Nie potrafiła dłużej tego w sobie trzymać. Milczała przez całe dwa i pół miesiąca i miała już tego dosyć. W ostatnią noc mogła mu wszystko powiedzieć bez obawy, że kolejnego dnia będzie musiała stanąć z nim twarzą w twarz i spojrzeć mu w oczy ze świadomością, że on wie, jak bardzo ją zranił. Po prostu już nie mogła i nic już ją nie obchodziło. Była tym zmęczona do granic wytrzymałości.
- Jedna z tych, które dałeś mi tu niemal równo dwa miesiące temu. Od tego dnia nie było nocy, żebym nie miała którejś z nich na sobie… - wytłumaczyła łamiącym się głosem i znów chciała, by cofnął czas. By nie był taki, jaki okazało się, że był. By ją przytulił i…
W ułamku sekundy znalazł się tak blisko, że gdyby jej nie obejmował, osunęłaby się na podłogę.
- Boże… - tchnął prosto w jej usta i zamknął je zachłannym pocałunkiem. Jedną ręką przytrzymywał jej głowę, drugą przyciskał ją do siebie z całej siły.
Momentalnie poczuła, jak wszystkie mięśnie jej ciała odmawiają posłuszeństwa i bezwładnie ulegają jego ustom. Poruszał ją całą, nie tylko do środka, ale i fizycznie, przez co nie mogłaby samodzielnie ustać, gdyby ją puścił. Oddała jego pocałunek, rozpływając się pod wpływem wszystkich bodźców, jakie z niego płynęły. Był niesamowity. Był dla niej zjawiskiem z wywieszoną przed nim tabliczką „Uwaga! Niebezpieczeństwo.”, które mimo wszystko chciała poznać każdą najmniejszą cząstką siebie.
Znów wydawało jej się, że to jej się tylko śni. Sytuacja wydawała się być zbyt nierealna jak na rzeczywistość, ale jego ramiona zbyt silne jak na sen. Znów płakała w jego usta i znów dusiła się, nie mogąc w żaden znany jej sposób zaczerpnąć powietrza. Za długo cierpiała i dusiła w sobie emocje, by teraz zareagować inaczej. Nie mogła reagować inaczej na coś, czego pragnęła, odkąd tylko go poznała.
Niby wiedziała, że miał co do niej niekoniecznie w stu procentach odpowiadające jej zamiary i że powinna mu się wyrwać, ale… Och, co z tego, że chodziło mu tylko o jedno. Brakowało jej go tak rozpaczliwie, że zgodziłaby się na wszystko, by tylko mieć go przez chwilę dla siebie i on doskonale to w tej chwili wyczuł.
Tak bardzo nie chciała, by przerywał. Pragnęła tylko, żeby trwali tak już na zawsze, żeby nie musieli wpadać w absurdalną rzeczywistość, lecz zabrał rękę z jej talii, by ująć jej zapłakaną twarz w dłonie.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytał, opierając swoje czoło o jej, a ona już zupełnie niczego nie rozumiała. Zamknął drzwi i docisnął ją do ściany, dokładnie tak, jak za pierwszym razem, gdy ją pocałował. Oddychał ciężko i miała wrażenie, że sam ledwo utrzymywał się na nogach.
- Co miałam ci powiedzieć? – Uniosła ku niemu twarz i spojrzała mu w oczy z tak bliska, jak jeszcze nigdy.
- Wszystko. – Musnął jej usta, na co zareagowała bezradnym jęknięciem. Chciała zarówno więcej, jak i mniej. Chciała czegokolwiek, oby tylko nie odchodził i nie zostawiał jej już więcej z bolesną pustką zamiast serca. – Wszystko – powtórzył, scałowując łzy z jej policzków, całując jej powieki i czoło. – Kocham cię, Ashley. Szaleję z tobą, odkąd pojawiłaś się w moim życiu.
Zawirowało jej przed oczami i zabrakło jej oddechu, a jej usta głucho się rozchyliły. Nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku, nie mogła wykonać najmniejszego ruchu. Jego słowa były jak paraliż. Zamknęła oczy i osunęła się w jego ramiona, chłonąc go jak najwięcej, bojąc się, że on zaraz zaśmieje się na głos i powie, że to żart. W strachu odliczała sekundy szczęścia, ale nic takiego się nie działo. Trzymał ją tak samo mocno jak na początku i gładził jej włosy, co chwilę dotykając gorącymi wargami jej twarzy.
Dygotała w jego objęciach, nie mogąc odnaleźć się w sytuacji. Chciała go o wszystko zapytać, ale nie potrafiła się od niego odsunąć, by móc swobodnie się odezwać. Wciąż bała się, że gdy tylko pozwoli mu przestać się podtrzymywać, on natychmiast zniknie razem ze słowami, które przed chwilą powiedział. A może nie powiedział? Może to tylko ona już zwariowała i słyszała coś, co nigdy nie padło i nie miało paść z jego ust? Może tak naprawdę wcale go tutaj nie było?
Poruszył się. Nie wypuszczając jej z objęć nawet na sekundę, skierował się z nią w stronę łóżka i ułożył ją na nim, znów dociskając jej drżące ciało do swojego serca. Położył się tuż obok niej, zawisając nad nią i zostawiając między nimi miejsce jedynie na oddech.
Rozwarła powieki, by sprawdzić, czy to naprawdę on, chociaż jego zapach był tak intensywny, że nie mogła mieć co do tego wątpliwości, ale rozprostowała palce dłoni i dotknęła jeszcze jego twarzy, by się upewnić.
Był tu, leżał tuż przy jej sercu i obejmował ją tak mocno, że nie mogła się poruszyć. Nawet nie chciała.
Jego słowa odbijały się echem w jej głowie, aż w pewnym momencie miała wrażenie, że wcale ich nie powiedział i były jedynie wytworem jej wyobraźni.
- Kocham cię – powtórzył, jakby wyczuł, że miała wątpliwości, czy dobrze usłyszała.
Wydawało jej się, że mówił w języku, którego nie rozumiała. Doskonale znała te słowa i przez kilka tygodni wyobrażała sobie, jak mogły brzmieć w jego ustach, a w tym momencie wydały jej się czymś obcym, odległym i nierealnym.
Kochał ją. Przez ten cały czas czuł do niej to samo co ona do niego? Jakim cudem? Jak to możliwe, jeśli ona od tygodni była pewna, że miał zamiar tylko się nią pobawić, a to wszystko było jednym wielkim podstępem?
- Ashley, powiedz coś, błagam… - wyszeptał ledwo słyszalnie tuż przy jej uchu, a ona zadrżała pod wpływem jego zachrypniętego głosu. – Proszę, chociaż raz powiedz cokolwiek, bo zwariuję.
- Chciałeś mnie wykorzystać – wydusiła z siebie szeptem i znów zamknęła oczy. Boże, przecież chciał, przecież sam ją za to w pewnym momencie przepraszał!
- O czym ty mówisz? – Zmusił ją do spojrzenia na niego, chociaż jego głos nadal był tak łagodny, tak ciepły. Nie przestawał gładzić jej ramienia i jej włosów, trzymał ją za dłoń i całował jej palce, a ona miała wrażenie, że miał o wiele więcej niż tylko dwie ręce.
- O tym, czego oczekiwałeś ode mnie, gdy byliśmy tu, w tym samym Paryżu i w tym samym hotelu siedem tygodni temu. – Mówiła tak słabym głosem, że nie miała pewności, czy ją słyszał. – Co miała oznaczać kolacja z winem przed wieżą Eiffla przy balladach, jeśli nie to, że chciałeś zaciągnąć mnie do łóżka?
Przypatrywał się jej w milczeniu przez chwilę z dezorientacją bijącą z jego brązowych, szeroko otwartych oczu. Docisnął ją jeszcze mocniej do siebie, choć i tak już nie mogła się ruszyć.
- Miała oznaczać sygnał, że cię uwielbiam. – Znów czule musnął jej usta, a ona wciąż miała wrażenie, że tkwiła w jakiejś przestrzeni między rzeczywistością a jej wyobraźnią. – Przez cały pierwszy miesiąc naszej znajomości czekałem na jakikolwiek znak od ciebie, próbowałem do ciebie dotrzeć, ale zawsze byłaś taka wystraszona, że aż nie byłem w stanie się odezwać czy dotknąć cię, w obawie, że pękniesz jak porcelanowa filiżanka. A wtedy, tu, we Francji, tamtego wieczoru, potrafiłaś rozmawiać ze mną tylko o pracy. Próbowałem, starałem się jakoś cię wyczuć, ale z mojej strony wyglądało to tak, jakbyś nie chciała, żebym się do ciebie zbliżał. Jakbyś przyszła wtedy do mnie tylko dlatego, że ja tego chciałem i z uprzejmości nie potrafiłaś mi odmówić, więc siedziałaś w napięciu i czekałaś, aż dam sobie spokój. Tak było, Ash – potwierdził, gdy zaczęła kręcić głową. – Nie zrobiłaś ani nie powiedziałaś nic, bym mógł sądzić, że wolno mi posunąć się dalej. A następnego dnia byłem dla ciebie okropny, wiem, pamiętam i przepraszam jeszcze raz. Wściekłem się wtedy, że tak się przed tobą otworzyłem, że wszystko potoczyło się za szybko i że już po mojej szansie. Byłem pewien, że kompletnie nic do mnie nie czujesz. Sama powiedziałaś mi, że nic z tego nie będzie, bo jesteś tu tylko w pracy.
Doskonale pamiętała tę sytuację, która z jej strony wyglądała zupełnie inaczej. Uwielbiała go już wtedy i chciała od niego więcej, ale przez cały ten czas byłą jego makijażystką i bała się wykonać jakikolwiek ruch, by on nie odebrał tego tak, jak nie powinien, więc czekała, aż on przejmie to wszystko w swoje ręce. Nie przejął, tylko znów zaczął mówić o jej profesjonalizmie, a następnego dnia był tak wściekły, że była pewna, iż oczekiwał od niej wiadomej rekompensaty za to wszystko, co dla niej robił.
A potem ich głupie deklaracje. Jego – że więcej nie będzie się do niej zbliżał, jeśli ona tego nie chce i jej – że jest tu tylko zawodowo.
Gdyby tylko wtedy porozmawiali… Gdyby tylko powiedzieli sobie wszystko wprost zamiast krążyć wokół tematu… Nie mogła uwierzyć w to, co jej powiedział. Cała ta sytuacja była tak absurdalna, że chciało jej się jednocześnie śmiać i płakać.
Ale zaraz po tej nieszczęsnej Francji, która zepsuła ich relację, pojechali do Köln, gdzie znów on przez cały wieczór się do niej przystawiał, by na koniec znienacka ją pocałować, rozerwać jej serce i odejść. I…
- A Susanne? – zapytała, czując napływ kolejnych łez.
Coś jej tu nie pasowało. Skoro tak ją uwielbiał, dlaczego ta dziewczyna zajęła miejsce w jego łóżku?
- Jaka Susanne?
- Koleżanka Annalise, którą w Köln zabrałeś do hotelu. Gdyby to wszystko, co mówisz, było prawdą, to…
- Zwariowałaś? – przerwał jej. - Nic się wtedy nie wydarzyło. Kompletnie nic. Dziewczyna nie miała co ze sobą zrobić, bo zgubiła Ann. Tak, zabrałem ją ze sobą, ale spałem na kanapie, nawet jej nie dotknąłem. Saki chciał wziąć jej pokój, ale ona mówiła, że pójdzie ze mną, a ja podobno się zgodziłem. Ale przyrzekam ci na wszystko, że NIC się nie stało. Byłem pijany, lecz nie aż tak. Nie aż tak, żeby zrobić sobie coś takiego.
- Ale to wyglądało…
- Wiem, jak to wyglądało, ale tak nie było. Ash, proszę cię. Czekałem na ciebie. Byłaś przy mnie przez całą trasę, tak? Widziałaś, żebym chociaż raz miał jakąkolwiek dziewczynę?
- Nie siedzę w twoim łóżku…
- Ash, proszę cię. – powtórzył, ciężko wzdychając. - Skup się. Przecież tamtego wieczoru po gali w Köln dałem ci tak oczywisty sygnał. Wiem, że jeszcze kilka dni przedtem obiecywałem ci, że nie będę się do ciebie zbliżał i odsunę swoje oczekiwania na bok, ale nie mogłem dłużej tego wytrzymać, musiałem cię pocałować i myślałem, że to może coś zmieni. A wiesz co ty zrobiłaś? – Ponownie czule dotknął swoimi wargami jej ust, a ona już przestała liczyć, który to był raz. Już chyba nie musiała. - Rozpłakałaś się. Rozpłakałaś się tak samo jak teraz, nie mówiąc mi nawet słowa, że to łzy szczęścia. Byłem pewien, że cię tym skrzywdziłem, poczułaś się przeze mnie osaczona i do czegoś zmuszana. Myślałem, że dlatego chcesz odejść. Że to wszystko dlatego, że byłem nachalny i nie chciałaś pracować dla kogoś, kto desperacko się w tobie zakochał.
- Boże, to wszystko nie tak… Chciałam odejść, bo myślałam, że chciałeś mnie wykorzystać…
- Nie wiem co za głupoty i na jakiej podstawie przyszły ci do głowy, ale ja nigdy nie chciałem tego zrobić. Próbowałem tylko jakoś do ciebie dotrzeć.
- To chore…
- Wiem. Wiem o tym, ale uwierz mi, że kocham cię jak szalony. O mało co nie wyszedłem z siebie przez te sześć tygodni. Każde „Ich bin nicht ich” było dla ciebie, bo nie jestem sobą, kiedy ciebie nie ma przy mnie.
Uśmiechała się przez łzy, próbując w jakiś sposób to uporządkować, ale nie mogła skupić się na niczym. Im dłużej próbowała oswoić się z tą myślą, tym bardziej skomplikowane się to dla niej stawało. Już nie chciała tego analizować. Pragnęła dziś należeć do niego, zasnąć przy nim i obudzić się u jego boku. Tylko tyle. Liczyło się jedynie to, że był tutaj, tuż przy niej i chciał od niej dokładnie tego samego, czego ona chciała od niego.
- Dlaczego ty mi o niczym nie powiedziałeś? – zapytała boleśnie. - Ja się bałam, bo miałam do tego pełne prawo. Bałam się, że stracę pracę, bo przecież tak często powtarzałeś mi, że chciałeś kogoś profesjonalnego…
- Ty nie musiałaś być profesjonalna, bo jesteś idealna. A ja bałem się tak samo jak ty. Bałem się, że stracę cię, jeśli będę działał za szybko. I odkąd powiedziałaś mi, że chcesz odejść, byłem pewien, że właśnie tym cię odstraszyłem i że właśnie dlatego to robisz.
- Boże, nie, nigdzie odchodzę. Kocham cię całym sercem, Bill – wyznała, czując, jak od środka zalewa ją gorąca fala duszonych w sobie emocji. – Chcę być twoja, z tobą i dla ciebie.
Nie potrzebował więcej słów. Przylgnął do jej ust, całując ją zachłannie, a jego spragnione dłonie powędrowały pod jego własną koszulkę, którą miała na sobie. Nie miała nawet siły myśleć o tym, czy powiedział jej prawdę. Może to wszystko to był jakiś podstęp, a jutro Bill miał zamiar śmiać się jej prosto w twarz, ale dziś nic się dla niej nie liczyło. Potrzebowała go tak bardzo, że gdy jego długie, szczupłe palce zaczęły podwijać czarny materiał do góry, zamiast zaprotestować, ona wygięła ciało, ułatwiając mu dostęp do siebie. Czekała na to zbyt długo, by teraz paraliżował ją strach.
Zabrakło jej czasu i trzeźwości umysłu, by nad czymkolwiek się jeszcze zastanawiać. Wiedziała tylko, że chciała dziś do niego należeć, nawet jeśli miałby to być pierwszy i ostatni raz. Jego ruchy mówiły dokładnie to samo, więc nie miała zamiaru ich blokować.
Ostrożnie sunął jeszcze niepewnymi dłońmi wzdłuż jej drżącego, rozpalonego ciała i muskał zachłannymi wargami wrażliwe na dotyk miejsca na jej podbrzuszu. Chciała coś powiedzieć, ale wystarczyło, że spojrzał w jej półprzytomne oczy, by wyczytać z nich wszystko, co kryło jej serce. Czuła, że pragnął jej do tego stopnia, że nie wiedział, którą częścią jej ciała zająć się w pierwszej kolejności, stąd miała wrażenie, iż był dosłownie wszędzie. W jednej chwili całował jej brzuch, splatając jej palce ze swoimi, w drugiej zamykał wargi na jej odsłoniętej szyi i odgarniał mokre włosy z jej czoła, a w kolejnej gładził jej uda i ściskał jej dłoń, oddychając ciężko wprost w jej usta.
- Marzyłem o tym, odkąd tylko cię zobaczyłem. – Wychrypiał tuż przy jej uchu, gdy delikatnie pozbywał się koszulki z jej ciała, jakby bał się, że ją uszkodzi. Ashley, nie koszulkę. – I wiesz co? – mówił, wędrując ustami w stronę jej odsłoniętych piersi, których jeszcze nawet nie widział, bo wciąż patrzył jej w oczy i których jeszcze nawet nie dotknął, bo najostrożniej jak umiał podwijał materiał, podczas gdy ona wyginała się ku niemu za każdym razem, gdy nieco obniżał zawieszone nad nią swoje ciało, by tylko się o niego otrzeć. Gdyby miała w sobie tyle siły, podparłaby się i sama by do niego przylgnęła. – Wiesz? – dopytał, wymuszając na niej odpowiedź, która wymagała od niej nie lada skupienia, by przypomnieć sobie, jak się mówiło, jak artykułowało się głoski, by utworzyły jakieś, jakiekolwiek istniejące słowo. Zsunął się niżej i zawiesił swój ciężki, gorący oddech tuż nad jej prawą, nagą piersią.
- Nie… - wydyszała i jęknęła, gdy poczuła gorące powietrze owiewające jedno z jej najwrażliwszych miejsc. Miała wrażenie, że jeszcze chwila, dosłownie sekunda, a zemdleje z nadmiaru emocji i doznań.
- I mimo wszystko – szeptał, pomiędzy słowami muskając ustami jej sutki. – Słyszysz? – Najdelikatniej jak tylko był w stanie dotknął opuszkami palców jej piersi, wywołując niekontrolowane szarpnięcie się jej ciała. Głośno nabierając powietrza, zacisnął dłonie i czekał na odpowiedź.
- Tak…
- Mimo wszystko wiedziałem, że… - nie mógł przestać jej całować.
- Że…?
- Że kiedyś… O Boże, jesteś cudowna… Że kiedyś naprawdę będziesz do mnie należała.
- Och…
- Wiesz, jakie to wspaniałe uczucie, gdy twoje marzenia się spełniają?
- Wiem…

Trzymał ją w swoich ramionach, w swoich ustach i w swoim ciele tak mocno, że nawet gdyby chciała, to nie mogła wykonać żadnego ruchu. Leżała wtulona w swoje szczęście i nareszcie gdy nie mogła swobodnie przy nim oddychać, otwierała jedynie usta, a on oddychał za nią.



~Koniec~


wtorek, 9 września 2014

40. „Czuła się obdarta z własnych marzeń.”

Malowanie. Coś, co przez tyle lat było jej pasją, teraz stało się najgorszym momentem każdego dnia. Praca, która była jej wymarzoną, okazała się być codzienną torturą.
Na co dzień udawała, że nic się nie działo. Przyklejała do twarzy sztuczny uśmiech, który boleśnie zrywała każdego wieczoru. Zachowywała się jak zawsze, śmiała się jak zawsze i gotowała wszystkim jak zawsze. Nie wierzyła, że nikt nie zorientował się, że coś się stało, bo praktycznie z dnia na dzień Bill z osoby, z którą miała najlepszy kontakt, stał się jej niemal obcy. Zniknęły wszystkie uśmiechy i spojrzenia. Zniknęły wspólne popołudnia i wieczory. Zniknęło czesanie jego włosów, zarówno przed występami, jak i przed spaniem. Zniknęło wszystko to, co na początku tworzyło ich relację. Łączyła ich już jedynie umowa na czas nieokreślony z dwumiesięcznym okresem wypowiedzenia, którego nie mogła zignorować, bo nie było jej stać na pokrycie kosztów związanych z nagłym zerwaniem współpracy. Pracowała więc z przymusu, kosztem własnych uczuć. I nawet pieniądze, jakie dostawała za tę współpracę, nie były warte tego cierpienia.
Gdy po after party gali rozdania nagród w Köln Ashley zobaczyła w pokoju Billa Susanne, o mało co nie zemdlała. Nie wyglądał wtedy na trzeźwego i świadomego, więc wiedziała, że najprawdopodobniej w ogóle nie będzie pamiętał wizyty żadnej z nich. Nie wiedziała i nie chciała wiedzieć, co stało się za tymi drzwiami. Poczuła się jak nic nie znacząca zabawka, która nie spełniała obietnic producenta wypisanych na pudełku, więc rzucił ją w kąt i znalazł taką, która działała jak należy. Gdy wróciła do pokoju, który dzieliła z Annalise, była niemal nieprzytomna. Zanim udało jej się wydobyć jakiekolwiek słowo, brunetka już dawno ulotniła się z hotelu i tyle ją obydwie widziały, lecz podobno telefonicznie Annalise nie zważała na słowa. W przeciągu kilku sekund połączenia z zastrzeżonego numeru zmieszała tę dziewczynę z błotem, lecz ta zaraz się rozłączyła i więcej nie odebrała juz z żadnego numeru, zmieniła też swój własny, zablokowała konta na portalach społecznościowych i słuch całkowicie o niej dla nich zaginął. Ann miała „rozprawić się” z nią przy pierwszym spotkaniu na studiach, lecz Susanne ani razu nie pojawiła się na zajęciach. Brunetka miała świadomość, że zrobiła coś ohydnego i nielojalnego, ale nie potrafiła spojrzeć teraz żadnej z nich w twarz.
Podejście Annalise do Billa to już zupełnie inna bajka. O dziwo czerwonowłosa nie rozerwała Kaulitza na strzępy. Chyba zaczynała poważnieć i rozumieć, jak ważna jest dla Ashley ta sprawa.
Ashley widziała, że Annalise czujła się winna za tę sytuację. To ona wprowadziła do środowiska gwiazd praktycznie obcą jej osobę. Znały się zaledwie od nieco ponad miesiąca, z czego przez prawie dwa tygodnie brunetka była na wakacjach w Chorwacji. Annie bez przerwy powtarzała, że zrobiła straszną głupotę i bez przerwy przepraszała, a Ashley bez przerwy mówiła, że teraz i tak niczego to nie zmieni i tak naprawdę nie miało to znaczenia, czy była to Susanne, czy jakaś inna przypadkowa dziewczyna. Okazja zawsze by się znalazła, więc jeśli tylko chciał, to ją… zdradził? Czuła bolesne ukłucie za każdym razem, gdy w jej głowie pojawiało się to słowo. Nie zdradził jej, bo z nim nie była, ona nie miała do niego żadnych praw, a on nie miał wobec niej żadnych zobowiązań.
Mógł robić co chciał. I zrobił co chciał.

Przed każdym koncertem spędzała z Billem milczące pół godziny i za każdym razem pękało jej serce. Dziwiła się, że cokolwiek jeszcze z niego zostało, bo znosiła to przez półtora miesiąca.
Półtora miesiąca występów.
W garderobie tuż przed wyjściem zespołu na scenie panowała grobowa cisza, którą od czasu do czasu przerywał jedynie ktoś z ekipy. Już nawet Bill nie śpiewał, ani nawet nie mruczał nic pod nosem. Nie był to pierwszy ich koncert. Nie był też jakiś wyjątkowy, ot, po prostu kolejny z trasy, lecz wszystkie traktowali tak samo. Każdy z chłopaków bił się ze swoimi myślami i próbował opanować stres towarzyszący każdemu koncertowi. Mogło się wydawać, że urodzili się na scenie, lecz tak naprawdę zawsze się denerwowali, że coś pójdzie nie tak.
- Za trzy minuty wchodzicie – oznajmił David, wpadając do pomieszczenia służącego im za garderobę. – Dźwiękowcy właśnie kończą.
Wszyscy automatycznie zwrócili na niego wzrok.
- Pieprzyć te trzy minuty. – Tom uderzył otwartymi dłońmi o uda i wstał z rozmachem. – Idziemy teraz.
Nikt nie zaprotestował, bo wszyscy mieli dosyć tego czekania. Zebrali się w mgnieniu oka, wysłuchali pokrzepiających słów od ekipy i wykonując kilka nerwowych gestów, opuścili salę.
- Przerwa techniczna po „Wo Sind Eure Hände” i „Vergessene Kinder” – rzucił jeszcze Bill, niby przed siebie, do reszty zespołu, ale ona po prostu wiedziała, że mówił to głównie do niej. Były to jedne z niewielu słów, które kierował codziennie w jej stronę. Lecz nigdy bezpośrednio.
Nie miała pojęcia, po co jej to mówił, bo i tak nie miała zamiaru wyściubiać nawet czubka nosa poza ten teren, po którym musiała się poruszać. Ale nigdzie dalej. Nie chciała oglądać i słyszeć ani jego, ani jego fanek częściej i dłużej, niż wymagała od niej tego praca. To było zbyt wiele jak na jej skaleczone serce i nadwrażliwą psychikę.
Pierwsze pół godziny przesiedziała z którymś z wielu ochroniarzy w garderobie, by pod koniec szóstej piosenki mężczyzna odprowadził ją za scenę. Z sercem dudniącym głośniej niż perkusja Gustava mimowolnie wsłuchiwała się w ostatnie dźwięki utworu, a po ucichnięciu instrumentów nie zdążyła nawet mrugnąć, a Bill stał już naprzeciwko niej. Był zmachany i zdyszany, a po jego skroniach spływały strużki potu. Miała kilkadziesiąt sekund, góra minutę, by poprawić jego wygląd, co przy drżeniu każdej części jej ciała było nie lada wyzwaniem. Za każdym razem wpatrywał się w nią wtedy z nieodgadnionym wyrazem twarzy, który musiała znieść, a potem o własnych siłach wrócić do garderoby.
Kolejne pół godziny, kolejne sześć piosenek, kolejna poprawka, ponowny paraliż i ból całego ciała, gdy do niej podchodził. Około dziewięćdziesięciu minut występu, po których nareszcie mogła wrócić do hotelu i zaszyć się w pokoju sama ze swoimi myślami.
I tak średnio co drugi dzień.

 Półtora miesiąca wywiadów.
- Wasza muzyka osiąga nieprawdopodobne sukcesy – zauważył czeski reporter, który miał jedynie kilka minut, by porozmawiać z chłopakami dla swojej telewizji. – A powiedzcie mi, jak sukcesy w waszym życiu uczuciowym? – I podstawił mikrofon akurat pod nos Billa. I wtedy usłyszała też słowa:
- Jeśli chodzi o mnie, to nie mam czasu na miłość. Jesteśmy tak zapracowani, że nie jestem w stanie nawet o tym pomyśleć. Nie mam szans nikogo poznać tak, jak robią to wszyscy ludzie. Prawie nie chodzę już na zakupy, nie chodzę do kina czy na kawę, a jeśli już mi się zdarzy, to cały czas wlecze się za mną mój ochroniarz, także… Także na razie bez sukcesów i nie sądzę, by miało się to w najbliższym czasie zmienić.
Oczywiście, że nie. Przypadkowe, kilkugodzinne „związki” nie wymagały żadnego zaangażowania ani zbędnego rozwoju.

Półtora miesiąca jazdy tour busem.
- Tobias, do cholery! – Usłyszała donośny głos Gustava. – Mówiłem ci, żebyś wyłączył klimatyzację, bo mi zwyczajnie zimno! Możesz?! – Dodał, obejmując się ramionami. I tak siedział już w bluzie.
- Przytulić cię? – siedzący obok niego Tom szturchnął go łokciem i znacząco się przybliżył, wywołując wybuch śmiechu u wszystkich, którzy ich obserwowali.
Czyli u niej i u Billa.
Ona kręciła się przy kuchennym blacie, przygotowując sobie herbatę, a bliźniacy i perkusista siedzieli przy stole i grali w karty.
Przez moment rozbrzmiewał śmiech całej czwórki, lecz zaraz Gustav i Tom ucichli, pozostawiając w powietrzu tylko ich dwa przenikające się głosy. Ashley i Bill zamilkli niemal równocześnie, gdy zorientowali się, że brzmiało to nieadekwatnie do relacji, jaka ich łączyła, powodując zapadnięcie niezręcznej, kłującej w uszy ciszy.
Ashley odwróciła się przodem do blatu i trzęsącą się dłonią zamieszała herbatę w kubku, a Gustav głośno odchrząknął.
- Wal się, Tom – odparł perkusista dyplomatycznie i znów chciała się roześmiać, ale tym razem już się bała.
Od tej pory cały czas bała się już śmiać w jego towarzystwie, by nie pamiętać, że kiedyś mogła to robić całkowicie swobodnie, upajając się swoim i jego głosem bez najmniejszego skrępowania.

Półtora miesiąca nagrywania niemal każdej minuty jej życia i uwieczniania jej bólu.
Cały wieczór chowała się przed obiektywem, ale miała wrażenie, że Sebastian specjalnie za nią chodził. Gdy jadła kolację w garderobie przed występem chłopaków, mężczyzna niemal wsadzał jej kamerę do talerza.
- Sebastian, proszę cię! – Wybuchła nagle, odkładając z impetem sztućce, które irytująco zabrzęczały w zetknięciu z talerzem. – To materiał o mnie, czy o zespole?
- Ty też należysz do zespołu – odrzekł zadowolony kamerzysta.
- Nie należę do zespołu, tylko do ekipy. Tak samo jak Saki i Dirk oraz tak samo jak Peter, jeden z dźwiękowców, więc równie dobrze możesz sfilmować ich kolację. Jeśli już musisz umieszczać mnie na nagraniach, to rób to, kiedy mam na twarzy makijaż, a na sobie coś innego niż dresy, dobrze?
Dziś wstała z samego rana i nie zdążyła nawet spojrzeć porządnie w lustro, zanim wybiegła z pokoju hotelowego. Na dodatek nie przespała połowy nocy, bo płakała do czwartej nad ranem Ann do telefonu, co skutkowało teraz sinymi, podkrążonymi oczami i szarą cerą. Wiedziała, że jej osoba nie pojawi się w okrojonej wersji dla fanów, ale i tak wolała, by nikt za kilka lat oglądając to nagranie, nie pamiętał o jej bólu. A najlepiej, by w ogóle nikt nie pamiętał o jej żałosnej, niespełna trzymiesięcznej przynależności do ekipy.

Półtora miesiąca napojów energetycznych, by jakoś przetrwać długie, ciężkie dni po długich, ciężkich, bezsennych nocach.
- Nie powinnaś tyle tego pić – stwierdził David, gdy sięgnęła po trzecią, dwustupięćdziesięciomililitrową puszkę Red Bulla tego dnia, a nie było jeszcze nawet piętnastej. – Wyśpij się, zamiast się truć. Masz przecież o wiele więcej czasu na sen niż chłopacy, nie musisz być na nogach równo z nimi.
Jost miał rację. Nie zawsze musiała zrywać się tuż po wschodzie słońca. W dni, kiedy do danego miasta przyjechali jeszcze poprzedniego wieczoru, mogła spać i do późnego popołudnia, bo zespół rano miał próbę, na której ona nie musiała i nie chciała być. Jeśli dawali koncert „z trasy”, co zdarzało się raczej rzadko, to i tak w ciągu dnia miała wiele długich przerw, gdy mogłaby się zdrzemnąć.
Ale nie mogła, nie potrafiła i nie chciała spać, bo za każdym razem śnił jej się on, otwierający jej półprzytomnie drzwi i szczupła szatynka w głębi jego pokoju.

Półtora miesiąca przekąsek w McDonald’s, które jadła automatycznie, nie zastanawiając się nawet nad tym, czy jej smakuje i czy na dłuższą metę nie zaszkodzi jej ta chemia, bo nie miało być żadnej „dłuższej mety”.
- Wiecie, ile to ma kalorii? – zapytała, gdy odjechali od okienka Drive Thru i zaczęła szukać informacji na opakowaniu. – Pięćset! Jeszcze trochę takiego jedzenia, a będziemy wyglądali jak rodzina Klumpów – dodała, nadgryzając ciepłą kanapkę.
- Chyba ty! I widzę, że jakoś ci to nie przeszkadza. – Tom roześmiał się i spojrzał na nią nieco pobłażliwie, nieco rozczulony, gdy miała już pełną buzię i nie mogła się odezwać.
- Dlaczego miałoby? Wiem, że i tak będziesz mnie uwielbiał. – Wyszczerzyła się do niego, kiedy udało jej się przełknąć.
- Grubą? Na pewno nie! I na pewno nie z sałatą na zębach! – Dredowłosy wybuchł łagodnym śmiechem, a ona uderzyła go lekko w ramię.
Bill jak zawsze siedział obok niej i jak zawsze z niewzruszoną miną robił swoje. Tym razem jedną ręką jadł frytki, a drugą pisał smsa. Okazywał jej aż zbyt dobitnie, że jemu jej obecność też była nie na rękę i gdyby tylko nie był u szczytu kariery, pozwoliłby jej odejść jak najszybciej. Ale Ashley wykonywała swoją pracę zawsze perfekcyjnie, więc wolał przeczekać z nią ten najbardziej aktywny okres i nowej osoby poszukać już na spokojnie, a nie wtedy, gdy co drugi dzień spał w innym mieście.

Półtora miesiąca niesmacznych, męskich żartów i półtora miesiąca męskiego towarzystwa.
- Jezus Maria, Georg! – krzyknęła, wchodząc do łazienki zaraz po basiście. – GEORG! – powtórzyła głośniej, gdy ten nie zareagował. Nie odpowiedział, więc zamknęła drzwi od toalety i ruszyła na poszukiwania basisty, który gdzieś tu musiał się krzątać. Na tej niewielkiej powierzchni dwupiętrowego autobusu ilość miejsc, w których mógł się schować, była ograniczona.
Znalazła go na tyłach, rozwalonego na kanapie, z telefonem przy uchu.
- Georg! – wypowiedziała jego imię po raz trzeci i dopiero teraz zwrócił na nią uwagę.
- Poczekaj sekundkę – rzucił do telefonu. – Co się dzieje? – zapytał zdezorientowany, podnosząc się do pozycji półsiedzącej.
Ashley odetchnęła głęboko, by nie wpaść w szał. Chciało jej się siku, a toaleta była nie do użytku.
- Czy ty wiesz, do czego służy szczotka do kibla? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- No do kibla – odparł błyskotliwie. – Nie możesz jej znaleźć? Może Bill…
- To chyba ty nie wiesz, jak jej używać! Wybacz, ale wchodząc po tobie do łazienki, nie chcę wiedzieć, że dopiero co się załatwiłeś.
Uwielbiała go jako dobrego przyjaciela, ale czasem po prostu mieszkanie z tyloma facetami doprowadzało ją na skraj furii. Bywali naprawdę obleśni, a co najgorsze, dla nich nie stanowiło to żadnego problemu.
- I nie mam najmniejszej ochoty dotykać obsikanej deski, więc łaskawie rusz tyłek i po sobie posprzątaj. Tylko szybko! – Georg od razu poderwał się i mówiąc do telefonu (z którego swoją drogą wydobywał się damski śmiech), że musi kończyć i oddzwoni za kilka minut, ruszył w stronę łazienki. – Boże, wy byście beze mnie zginęli. – Skwitowała już sama do siebie, kręcąc głową.
- Nieprawda! – Za sobą usłyszała głos Toma, którego wystraszyła się tak, że aż podskoczyła. – Dwa lata bez ciebie przeżyliśmy, więc gdybyśmy chcieli, to doskonale byśmy sobie tu poradzili.
- Czyżby? – Zerknęła akurat w dół, na jego stopy, gdzie w oczy rzucała się duża dziura w jego czarnej skarpetce.
- Tak! – powiedział twardo, zakrywając dziurę drugą stopą. – Ale nie chcemy. To jest fajne. Nawet nie wiesz, jak dobrze jest mieć przy sobie kogoś takiego jak ty. Kogoś, kto myśli za nas, gdy my już nie mamy siły. – Objął ją przyjacielsko, a ona uśmiechnęła się w jego dużą koszulkę.
Ona też już nie miała siły i także chciała, by ktoś pomyślał za nią, a najlepiej by przeżył za nią całe życie, bo ona póki co miała takiego obrotu spraw dosyć.

Półtora miesiąca zdjęć zrobionych z ukrycia, półtora miesiąca krytyki ze strony psychofanek, półtora miesiąca nie tylko wyzwisk, ale czasem i przedmiotów lecących w jej stronę, gdy tylko musiała pokazać się przy chłopakach.
- Zginiesz, szmato!
- Spróbuj tylko któregoś z nich dotknąć!
- Oddawaj nam Billa!
Już dalej nie słuchała, całkowicie się wyłączała. Musiała przebyć kilkumetrowy odcinek z parkingu do drzwi wejściowych studia telewizyjnego, podczas gdy z każdej strony atakowały ją fanki zespołu.
Założyła duże, ciemne okulary na nos i szła obok Dirka ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym przed swoje stopy.
Weźcie go sobie, pomyślała. Zabierzcie go ode mnie tak szybko, jak tylko możecie, bo ja go wcale nie potrzebuję.
Zazwyczaj się tym nie przejmowała, ale gdy półlitrowa butelka wody przeleciała jej tuż obok głowy i z hukiem uderzyła o chodnik, Ashley poważnie się wystraszyła. Słowa nie robiły jej krzywdy, natomiast gdyby oberwała czymś ciężkim, mogłoby być gorzej.
Dirk, gdy tylko to zauważył, objął ją ramieniem, a Tobiasowi kazał uspokoić te psychopatki. Ona już niczego nie widziała, bo bezpiecznie skryła się w budynku studia i wtuliła się w ramiona Toma, który w ostatnim czasie stał się jej naprawdę bliską osobą.
Domyślała się, że starszy Kaulitz wie o wszystkim. Wie o jej rozszerzonych źrenicach, gdy patrzyła na Billa, wie o jej przyspieszonym oddechu i o jej łzach, gdy poczuła jego usta na swoich. Byli bliźniakami, więc Bill musiał powiedzieć bratu o tym, że Ashley poczuła do niego chyba coś więcej, podczas gdy on chciał tylko pobawić się jej wrażliwością. Chyba Bill nie był tak głupi, by nie zauważyć, że jej reakcja na wszystko, co robił, wynikała z zakochania się? A Tom – przynajmniej tak jej się wydawało – dowiedziawszy się o paskudnych zamiarach Billa wobec dziewczyny, której nie był obojętny, poczuł się za tę dziewczynę odpowiedzialny i Ashley miała wrażenie, że tymi wszystkimi gestami gitarzysta po prostu wyraża jej współczucie i jednocześnie przeprasza za brata idiotę.
Nigdy nie zebrała się na odwagę, by porozmawiać z Tomem o wszystkim wprost, ale czuła, że nawet nie musiała i chyba nawet nie do końca chciała się z tym uzewnętrzniać. Mieli mnóstwo okazji, ale nigdy nie rozmawiali ani na temat Billa, ani na temat jej uczuć. Tom po prostu ją rozumiał i zajmował jej głowę zawsze czymś innym, by tylko nie musiała myśleć o swoim złamanym sercu i choć naprawdę bardzo się starał, to gdy leżała wieczorami w hotelowych łóżkach, wszystko, od czego przez cały dzień uciekała, teraz uderzało w nią ze zdwojoną siłą.

Półtora miesiąca przeraźliwego bólu głowy co wieczór po wysłuchaniu za kulisami ogłuszających pisków.
- Ann, umieram – jęknęła do słuchawki, opadając na poduszkę.
- Co się dzieje? – zapytała Annalise po drugiej stronie.
- Ja nie wiem, czy one mają jakieś wzmacniacze głosu, czy co, ale to jest aż nieprawdopodobne, żeby piszczały tak głośno. Prawie cały dzień spędziłam w garderobie, a i tak je tam słyszałam. Tak mi się wryły do głowy, że słyszę je nawet teraz i wyglądam cały czas przez okno, żeby sprawdzić, czy nie stoją przypadkiem jeszcze pod hotelem. Zwariuję tu. Jeszcze trochę i przyrzekam, że będziesz mnie odwiedzać w psychiatryku.
- Uwierz, że mnie też zamkną, przecież tymi wszystkimi popieprzonymi teoriami idzie się porzygać. Elastyczność cenowa popytu… Funkcja produkcji… Marginalna stopa substytucji… Czujesz? What the fuck? W ogóle o co chodzi? Siedzę na tych zajęciach jak na haju i patrzę na tych wszystkich ludzi jak na kosmitów, bo zupełne nie wiem, o czym oni mówią.
- Brzmi okropnie. – Zaśmiała się, gdy wyobraziła sobie swoją czerwonowłosą, szaloną przyjaciółkę na nudnych, porannych zajęciach z mikroekonomii.
- Wiesz, ja nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale matematyka jest teraz moim ulubionym przedmiotem!
- Boże, co oni tam z tobą zrobili? Przecież przed matmą zawsze dostawałaś jakiejś dziwnej gorączki.
- Teraz matma w porównaniu z tą popieprzoną mikro, z porąbanymi teoriami zarządzania, nie wspominając już o statystyce i jej analizach regresji, momentach centralnych, kurtozach i innych sumach sumy sumy do kwadratu, to jest naprawdę nic! Matematyka to najprostszy przedmiot tego semestru.
- Widzisz, chociaż o tyle dobrze, że polubiłaś coś, czego nienawidziłaś. U mnie jest wprost odwrotnie. Kochałam malować, a teraz jest to najgorszy moment całego dnia. – Westchnęła ciężko i miała nadzieję, że przyjaciółka odpowie cokolwiek i odwróci jej uwagę, by ona nie musiała już się w to zagłębiać. Jak na złość, Annalise tym razem milczała, pozwalając jej analizować na głos swoje uczucia. - Wiesz, jak okropnie się czuję? – zapytała żałosnym głosem, nie oczekując nawet odpowiedzi, bo sama jej zaraz udzieliła. - Jakby mi coś odebrano. Jakby zabrano mi pasję i radość z tego, co do tej pory pchało mnie do przodu. Nawet nie wiesz, ile bym dała, żeby móc posiedzieć jutro rano w auli uniwersyteckiej zamiast od momentu przebudzenia myśleć o tym, że wieczorem będę musiała stanąć z nim twarzą w twarz i udawać niewzruszoną, a na dodatek w tle słyszeć piski tych wariatek, podbudowujących tym jego ego. On dobrze wie jak działa na nie i na mnie. I też dobrze wie, że gdybym z nim nie pracowała, to stałabym w pierwszym rzędzie pod sceną i tak samo piszczała na jego widok. Mam tego serdecznie dosyć, Ann. Nigdy więcej takiej pracy z takim kimś.
- Przestań wygadywać głupoty! – Ann skarciła ją stanowczo. – To, że trafiłaś na jakiegoś idiotę z rzeszą psychofanek, które skoczyłyby za niego w ogień, to nie twoja wina. Jeszcze trochę, Ash. Wytrzymaj tylko trochę, a potem już wszystko się jakoś ułoży i zobaczysz, że zostaniesz jedną z najlepszych i najbardziej rozpoznawalnych makijażystek na świecie. Będziesz pracować z najlepszymi i już ja tego dopilnuję. Nie zaprzepaścisz takiego talentu przez jakiegoś skończonego dupka.
Przyjaciółka pocieszała ją w ten sposób niemal codziennie, ale jej jakoś ciężko było w to uwierzyć. Czuła się obdarta z własnych marzeń. Najpierw je spełnił, by później całkowicie ją z nich ograbić. Nie wyobrażała już sobie więcej pracy w tej branży, bo ilekroć malowałaby kogokolwiek, przed oczami stawałby jej obraz jego idealnej twarzy, przed którą z przymusu cierpiała przez kilka długich tygodni. I niejednokrotnie powstrzymywała się przy nim od łez, by tylko nie widział jej słabości. Udawała silną, opanowaną i niewzruszoną i dopiero późnymi wieczorami odkładała na bok tarczę, którą trzymała przed sobą przez cały dzień. I płakała. Płakała z powodu fizycznego bólu całego ciała i psychicznego bólu całego umysłu.

Półtora miesiąca przygotowywania wszystkim jedzenia i półtora miesiąca zaciskania zębów, gdy stawiała przed nim talerz i widziała, jak jadł to, co mu przyrządziła.
- Nie wiem, na ile będzie to zjadliwe, ale voila! Zapiekanka makaronowa – powiedziała z przyklejonym do twarzy uśmiechem, gdy wyciągała z piekarnika naczynie i wystawiła je na płytę kuchenną. Miała w autobusie minimalną ilość miejsca, więc musiała być ostrożna, by się nie poparzyć przy nakładaniu dania na talerze. Zespół całą czwórką siedział przy malutkim stole obok niej, a kawałek dalej na fotelach czekali już David i Saki. Menager i dwaj kierowcy towarzyszyli im przez cały czas, więc miała na głowie siódemkę facetów, lecz Dirk aktualnie siedział za kierownicą.
Postawiła przed Billem talerz jako trzeciemu, mamrotając pod nosem ciche „smacznego”.
- Dziękuję – odpowiedział, nawet na nią nie patrząc.
I na tym głównie polegała wymiana zdań między nimi każdego dnia. Chwilę później słyszała jeszcze:
- Przepraszam - gdy wstawał od stołu i chciał iść na drugi koniec autobusu, lecz przejście było na tyle wąskie, że musiał się do niej odezwać. Przysunęła się do blatu najbliżej, jak tylko jej się udało, ale i tak otarł się o nią, a ona o mało co nie wypuściła trzymanego w dłoni talerza.
Wieczorem dawał jej jeszcze zwięzłe wskazówki co do tego, jak miała go malować i do tego jedynie się przez sześć tygodni trasy ograniczali.
Zanim nałożyła ostatniemu, pierwszy już zjadł i leżał brzuchem do góry na którejś z kanap, powtarzając, że było pyszne. Podała wszystkim, posprzątała po wszystkich i dopiero na końcu jadła ona, zazwyczaj w towarzystwie Toma lub Davida, którzy bez przerwy dziękowali jej za jej obecność podczas tej trasy, a ona uśmiechała się z uprzejmości, bo chociaż z nimi było jej naprawdę dobrze, to wolałaby, by jej tu nie było i nie musiałaby znosić Billa.

Półtora miesiąca łez wylanych w poduszki hoteli w całej Europie. Półtora miesiąca balansowania na granicy między zachowaniem trzeźwego umysłu a odejściem od zmysłów.
Była wykończona. Wyssana z energii psychicznej.
Przez sześć tygodni trasy uczestniczyła czynnie tylko w jednym koncercie. Pierwszym.
Gdy malowała go w ciszy, z hali słychać już było krzyki dziewczyn, skandujących nazwę jego zespołu. Widziała te tłumy już przed wejściem i mimo że dobrze wiedziała, jak wielu fanów mieli chłopcy, nadal było to dla niej zaskakujące. Arena Velodrom mogła pomieścić najwyżej dwanaście tysięcy osób, a jej wydawało się, że na koncert czekało z dwadzieścia.
W specjalnie wyznaczonym na samej górze bocznym sektorze, odgrodzonym i zasłoniętym od pozostałej części hali, siedziała już Annalise, której ze względu na Ashley pozwolono wejść na koncert w Berlinie oraz przyjaciele i rodzina zespołu. Ashley mogła przebywać tam do pierwszej przerwy technicznej, w której musiała zejść poprawić wizerunek Billa, a potem znów mogła wrócić i przeczekać tam do drugiej przerwy. Wszystko przekazał jej oczywiście Saki, bo Bill nie odzywał się do niej osobiście ani słowem, tak samo jak ona do niego.
Annalise wcale nie zmieniła swojego nastawienia do Toma, przynajmniej tego zewnętrznego, ani też on nie zmienił swojego do niej. Dla obydwu stron czerwonowłosa siedziała w tym sektorze „wyłącznie dla Ashley”, choć z boku i tak wiadomo było, że ta dwójka ma się ku sobie. Tylko oni zapytani o siebie nawzajem, za każdym razem się tego wypierali. Widzieli się czwarty raz i tylko dosłownie przez moment, a już z kilometra można było wyczuć napięcie, jakie jest miedzy nimi i (wbrew pozorom, które chcieli zachować), nie było to nic negatywnego.
Gdy zespół wrócił z Meet & Greet, zjedli lekkie potrawy z cateringu i przygotowywali się do pierwszego wyjścia na scenę. Bill rozgrzewał struny głosowe, śpiewając sylaby w różnych tonacjach. Tom próbował zagrać którąkolwiek z piosenek, ale na piętnaście minut przed rozpoczęciem występu nie potrafił się już skupić. Gustav oklejał palce plastrami, by pałki od perkusji nie wyślizgiwały mu się z dłoni i by nie nabawić się odcisków po ponad godzinnym koncercie oraz uderzał pałeczkami w niewidzialne bębny. Georg zajmował toaletę. Nie potrafiła się nie zaśmiać, gdy pozostała trójka ledwo wytrzymując z rozbawienia, tłumaczyła jej, że aby koncert się udał, Georg musi się załatwić.
Kiedy David na początku mówił jej, że chłopacy bywają głośni, wulgarni i obrzydliwi, nie chciała mu w to uwierzyć. Teraz miała tego doskonały przykład i wiedziała, że to tak naprawdę tylko ułamek tego, co pokażą jej w trasie.
Ona też przygotowywała się do występu. Próbowała nastawić się psychicznie na tak ważne wydarzenie, choć wiedziała, że to praktycznie niemożliwe. Do tej pory jedyne koncerty, na jakich była, to jakieś niewielkie występy w Gröningen lub raz na jakiś czas w Magdeburgu, ale było to nic w porównaniu z tym, co działo się tutaj. I niewątpliwie ogromnym przeżyciem było dla niej ujrzenie na scenie kogoś, kogo kochała.
Tuż przed rozpoczęciem koncertu poprawiła ostatni raz wygląd każdego z chłopaków, życzyła im powodzenia i została odprowadzona przez Dirka do sektora dla najbliższych. Przywitała się ze wszystkimi jedynie uśmiechem, bo większość z tych osób poznała niedawno na backstage’u. Dosiadła się do przyjaciółki, która zdążyła już nawiązać znajomość z Timem, Kaiem lub Mattem – wciąż nie pamiętała jego imienia. I czekała.
Na hali zgasły wszystkie światła, a ona ściskała Annalise za rękę, modląc się, by nie spaść z plastikowego krzesełka, gdy usłyszy jego głos.

Z każdą kolejną piosenką zaciskała zęby i pięści coraz mocniej. Bolało ją to, że w przerwie nie będzie mogła podbiec do niego, rzucić mu się na szyję, pogratulować mu, pocałować go, powiedzieć mu, że wszystko wypadło wspaniale i że jest najwspanialszym wokalistą pod słońcem; nie będzie mogła poczuć, jak ją obejmuje, podnosi ją, okręca ją wokół siebie w powietrzu, oddaje jej pocałunek i nie będzie mogła usłyszeć, jak mówi, że jest jego najpiękniejszą fanką na świecie, dla której mógłby dawać koncerty codziennie. I po koncercie nie zjedzą razem kolacji, nie wrócą razem do hotelowego pokoju, nie wezmą razem prysznica, nie wypiją lampki szampana za udany pierwszy występ, nie będą kochać się przez kolejną godzinę i nie zasną wtuleni w siebie, ciało przy ciele, serce przy sercu, dusza przy duszy.
Nic podobnego. Z tych wszystkich rzeczy mogła mu jedynie pogratulować, ale nie zrobiła nawet tego, bo przecież się do niego nie odzywała.
Przez ostatni tydzień, odkąd padły z jej ust ostateczne słowa „muszę odejść”, nie miała z chłopakami zbytnio kontaktu. Oni zaszyli się w studiu, gdzie intensywnie ćwiczyli i ustalali wszystkie szczegóły występów. Ona nie była w temacie, bo starała się nie spędzać z nimi więcej czasu, niż przewidywała to umowa. Uwielbiała ich towarzystwo jako czwórki jej przyjaciół, ale nie mogła znieść tego, że jeden z nich potraktował ją w tak okrutny sposób. Nie orientowała się więc, jakie piosenki zostały ostatecznie wybrane i gdy usłyszała na żywo pierwsze dźwięki „Ich bin nicht ich”, zamarło jej serce. Momentalnie duże, gorące łzy spłynęły po jej policzkach. Jak na zawołanie, ta piosenka odblokowała w niej wszystkie emocje, jakie wzbierały w niej podczas tego wieczoru.

„Nie mogę już na siebie patrzeć, jestem zgubiony
Wszystkiego, co tu raz było - nie mogę już w sobie znaleźć
Wszystko odeszło - jak w obłędzie
Widzę, że coraz bardziej zanikam,  jestem sam”

Nie mogła znieść tego, co dławiło ją od środka, gdy słuchała jego słów i gdy patrzyła na niego, oddającemu się w całości utworowi. I nie mogła uwierzyć, że naprawdę te wszystkie uczucia, jakie było teraz widać w jego zachowaniu, były jedynie zagrane. I nie mogła poradzić sobie z tym, że kochała go każdą najmniejszą cząstką jej serca, które zalewała w tej chwili fala rozpaczy. Chciała być jego, i chciała, by on był jej. I jednocześnie chciała, by ostatnie pięć tygodni nigdy nie istniało.

„Po prostu nie mogę Ciebie z siebie wyrzucić
Obojętnie gdzie jesteś - chodź i mnie uratuj
Nie jestem sobą kiedy Ciebie nie ma przy mnie - jestem sam”

Miotała się w swoich uczuciach, nie wiedząc, czego tak naprawdę chciała bardziej, choć i tak liczyło się tutaj tylko to, czego chciał on.
Otarła z policzków wciąż płynące z jej oczu łzy i chwiejąc się z powodu nierównowagi psychicznej, opuściła sektor. Tuż za nią podążyła Annalise i zostały odwiezione przez ochroniarza do hotelu. Ann przekazała tylko kosmetyki Tobiasowi i powiedziała, że Ashley czuje się okropnie i musi wrócić, a Bill niech przypudruje się sam, bo przecież nie ma dwóch lewych rąk. Nie wiedziała, czy Tobias przekazał mu to w dokładnie takiej formie, ale nawet ją to nie obchodziło.
Resztę koncertów spędziła już tylko w garderobach, nie mając odwagi przeżyć tego wszystkiego jeszcze raz.

Przez półtora miesiąca nie było dnia, by go nie widziała, nie słyszała, nie czuła jego obecności. Przez cały czas był obok i często miała wrażenie, że już nie da rady. Podróże i życie w hotelu były męczące same w sobie, a co dopiero z osobą, która nie robiąc nic, potrafiła wymęczyć ją psychicznie, wyssać z niej wszystkie siły.

środa, 3 września 2014

39. „Czy właśnie o to go prosiła?”

Po względnym uporaniu się z plamą i skorzystaniu z toalety opuściły łazienkę, wychodząc na główną salę, gdzie od razu ich zmysły zaatakowane zostały przez głośną muzykę, oślepiające, kolorowe światła i przykry zapach alkoholu i papierosowego dymu zmieszanych z setkami tańszych i droższych perfum. Ludzi na parkiecie zamiast ubywać, jakby jeszcze przybywało. Znów czekało je przeciskanie się przez sam środek trwającej w najlepsze imprezy, by dotrzeć z powrotem do stolika, gdzie, jak prawdopodobnie obydwie miały nadzieję, nie będzie Toma. Mimo zapewnień Ashley, że gitarzysta jest bardzo inteligentny, błyskotliwy i zabawny (choć czasem nie potrafi ugryźć się w język), Annalise nadal się do niego nie przekonała i według niej był dupkiem, osłem, młotem, burakiem i wieloma innymi.
- A mnie się wydaje, że ci się ten jego charakterek podoba! – Musiała krzyczeć, by Ann ją usłyszała. Jeszcze tylko kawałeczek do stolika. Kilka metrów przeciskania się między ludźmi i będzie mogła usiąść.
- No proszę cię! Co może się podobać w takim chamie?!
Roześmiała się, słysząc ten obrażony ton. Z każdym kolejnym wypowiedzianym przez przyjaciółkę słowem miała coraz silniejsze wrażenie, że Tom naprawdę zainteresował Annalise, ale ona uniosła się dumą i nie chciała przyznać się do tego nawet Ashley, a co dopiero okazać to jemu. I co najzabawniejsze, czuła też, że Tom działa dokładnie tak samo, co było naprawdę dziecinne i komiczne.
- To chyba ja powinnam o to… Au! – Prawdopodobnie przez zupełny przypadek wpadł na nią któryś z imprezowiczów, popychając ją na kolejną osobę. – Uważaj! – Krzyknęła w stronę rozbujanego chłopaka, który wydawał się być już nieobecny i nawet nie zwrócił na Ashley uwagi. – Ann?
Spojrzała do tyłu przez prawe ramię, by sprawdzić, czy przyjaciółka idzie za nią i z przerażeniem nie odnotowała jej obecności tuż za sobą. Stanęła w miejscu i obróciła się do tyłu. Nie było jej, chociaż słyszała ją jeszcze kilka sekund temu, a potem wpadł na nią ten pijany koleś i... znikła. Zaklęła pod nosem, choć zazwyczaj tego nie robiła i wyciągnęła szyję najwyżej jak mogła, zwiększając tym swoje szanse na zobaczenie czerwonej czupryny wśród tych wszystkich niekoniecznie trzeźwych osób. Nic z tego, nigdzie nie widziała jej charakterystycznych włosów. Nikt nawet jej nie przypominał, na dodatek niemalże egipskie ciemności przecinane były tylko długimi, kolorowymi światłami. Nie miała szans, by ją teraz znaleźć. A może Ann jakimś cudem ją wyprzedziła i już siedziała przy stoliku? Musiała to sprawdzić, bo przecież właśnie tam się kierowały. Nie mogła stać w miejscu, bo co chwilę ktoś się o nią nieświadomie ocierał.
Ruszyła z powrotem w stronę loży, nad którą świeciły się normalne, choć trochę przygaszone światła, ale zrobiła tylko pół kroku, bo gdy tylko się odwróciła, od razu wpadła na zapach, który rozpoznałaby wszędzie, nawet tutaj, pośród tej odrzucającej klubowej mieszanki. Tak, jakby wyczuł, że jest sama, dopadł ją i przyparł do muru, a ona nie miała dokąd uciec, mimo że teoretycznie mogła bez problemu wtopić się w tłum tańczących ludzi. Nie była w stanie jednak wykonać ani jednego ruchu, spojrzała jedynie wystraszona w jego niemal czarne oczy, które wyłaniały się z ciemności tylko na ułamki sekund dzięki migającym światłom stroboskopu. Był tak blisko, że czuła jego oddech na swojej twarzy. Pachniał sobą, papierosami i alkoholem. Znów po prostu za dobrze, aż się nim zachłysnęła i bała się odetchnąć. Zakręciło jej się w głowie pod wpływem jego przeszywającego spojrzenia, a on nie odrywał od niej wzroku nawet na sekundę. Stali naprzeciwko siebie w bezruchu, ciężko oddychając przez kilka sekund. Tak jej się wydawało, bo upływający czas był teraz jedną z ostatnich rzeczy, o których myślała. W tej chwili zastanawiała się jedynie, czy będzie w stanie opanować lgnące do niego uczucia. Unikała go przez cały wieczór, nie chcąc sama wbijać sobie noża w serce.
On zrobił to za nią. Niespodziewanie i łapczywie zamknął ją w swoich ramionach. I upadłaby bezwładnie, gdyby jej nie trzymał. Objął ją z całej siły i przycisnął do swojej klatki piersiowej, jakby bał się, że miałaby mu się wyrwać. Odruchowo położyła dłonie na jego plecach, co spowodowało, że zesztywniał. A jednak był prawdziwy, tak bardzo prawdziwy. Dotykała go całym swoim drobnym, roztrzęsionym ciałem, nie dzieliła ich już żadna odległość. Nawet przez materiał jego koszulki czuła na swoim policzku ciepło jego ramienia. Czuła jego zapach tak intensywnie, jak nigdy dotąd i pierwszy raz na własnym ciele świadomie czuła przyspieszoną pracę jego płuc. Jego dłonie błądziły w ciemności po jej plecach; sunął nimi w górę wzdłuż kręgosłupa, powodując u niej dreszcze, aż dotarł do jej szyi i wplótł palce w jej włosy.
Już od dawna nie oddychała.
Pchnął ją swoim rozpalonym ciałem, zmuszając ją do zrobienia kroku do tyłu. Mimo tłumu ludzi wokół niej, czuła na sobie tylko jego. Cofała się, prowadzona przez niego, aż przywarła plecami do zimnej ściany, przyciskana do niej przez niego z większą siłą, niż by się po nim spodziewała. Odsunął się od niej minimalnie, tylko na tyle, by móc na nią spojrzeć. Widziała w jego rozbieganym, obłąkanym wzroku, że znów był porządnie pijany, ale czy to miało w tej chwili jakiekolwiek znaczenie? Znów przylgnął do niej mocniej całym ciałem i pochylając się nad nią, oparł prawą skroń na jej lewym ramieniu, przytykając rozwarte, gorące usta do jej szyi, co spowodowało, że wydała z siebie cichy, urywany jęk i poczuła, jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa, a ciało osuwa się po ścianie. Trzymał ją jednak sobą na tyle mocno, że nie upadła. Jego miękkie wargi zamykały się co chwilę na jej szyi i obojczykach, co w połączeniu z delikatnym łaskotaniem jego włosów i z jego parzącym, ciężkim oddechem doprowadzało ją do szaleństwa.
Jego dłoń w jej włosach, jej dłoń na jego plecach…
- Bill, błagam… - jęknęła rozpaczliwie, a on momentalnie zamknął jej usta zachłannym, odważnym pocałunkiem, który ona półświadomie, lecz bez wahania odwzajemniła.
Czy właśnie o to go prosiła? Tak bardzo tego pragnęła, ale jednocześnie przez cały czas wydawało jej się to tak nieosiągalne. Drżała w jego ramionach, odkrywając przed nim tym pocałunkiem wszystkie uczucia, jakie do niego żywiła. Pokochała go tak mocno, że jej miłość dosłownie dławiła ją w tym momencie. Był tak blisko i dawał jej to, o czym marzyła każdej nocy przed zaśnięciem. Oddawał jej cząstkę siebie, o której nigdy nie myślała, że może być dla niej przeznaczona.
Nie wytrzymała. Spod jej zamkniętych powiek wypłynęły gorące łzy wywołane nadmiarem poruszającego szczęścia i targających nią emocji, których nie potrafiła opanować. Słone krople toczyły się powoli po jej policzkach, a ona dusiła się, nie mogąc do końca zaczerpnąć powietrza i oddychała ciężko wprost w jego spragnione usta, będąc jednocześnie tak samo spragniona jego. Z całej siły zaciskała palce na skórze jego pleców i chłonęła go całą sobą, nie chcąc, by kiedykolwiek przestawał.
Poczuła pierwszą łzę na złączeniu ich warg i wydawało jej się, że on także, bo przez ułamek sekundy wyczuła lekkie zawahanie z jego strony. Nie chciała płakać, nie chciała rujnować tego momentu, lecz nie mogła nic zrobić. Dla jej serca to było po prostu za dużo emocji, które wzbierały w niej od miesiąca. Poczuła drugą łzę. Trzecią. Czwartą. Z każdą kolejną ich pocałunek słabł na sile, ale nie była w stanie ich powstrzymać.
Oderwał się od niej, momentalnie powodując ścisk w jej sercu i spojrzał zaskoczony w jej zapłakaną twarz z odległości zaledwie kilku centymetrów. Chciała powiedzieć cokolwiek; poprosić go, by nie przestawał, wytłumaczyć mu, że jest szczęśliwa do utraty zmysłów, ale zamiast tego dławiła się własnymi łzami i nie mogła wydobyć z siebie ani słowa, jedynie odgłos tłumionego płaczu. Jej serce krzyczało, protestując, ale usta wciąż milczały, gdy z przerażeniem i zdezorientowaniem wymalowanym na rozemocjonowanej twarzy wyplątywał dłoń z jej włosów i zabierał jej swoją bliskość. Uderzył ją nieprzyjemny chłód i pustka w miejscach, gdzie jeszcze chwilę temu czuła ciepło jego ciała. Nadal nie mogła zapanować nad oddechem i łzami, nie potrafiąc też na niego spojrzeć. Nie była w stanie otworzyć oczu i błagała go bezgłośnie drżeniem swojego ciała, by do niej wrócił.
Gdy udało jej się podnieść zapłakany wzrok, w ciemności zobaczyła już tylko jego oddalające się plecy. Plecy, na których jeszcze kilka sekund temu były jej dłonie. Chwilę później jego sylwetka całkowicie znikła w tłumie ludzi. Osunęła się bezwładnie po ścianie i schowała twarz w dłoniach, nie starając się już tłumić łez.
Jeszcze przed minutą wydawało jej się, że w przeciągu tej krótkiej chwili dostała od niego wszystko, czego od dawna pragnęła. Teraz wiedziała, że nie otrzymała niczego oprócz brutalnie odebranej nadziei. Pojawił się znikąd. Zostawił ją z niczym. Wziął podarowane mu przez nią serce i odszedł z nim, nie dając jej swojego w zamian. W jej klatce piersiowej w tym miejscu została tylko przeraźliwa, boląca ją niemal fizycznie pustka. Była pewna, że to tylko sen, okropny koszmar, bo czy w realnym świecie można żyć bez serca?


Co go napadło? Co sobie wyobrażał? Że ona nagle zmieni swoje nastawienie i rzuci mu się w ramiona? Że nagle powie: „Och, Bill, tak na to czekałam”, podczas gdy kilka dni temu usłyszał od niej: „Jestem tutaj wyłącznie w pracy”?
Zamówił kolejnego drinka. Siedział w najbardziej oddalonym i zaciemnionym miejscu przy barze i wlewał w siebie alkohol, jakby pił wodę, ale nawet to nie zabijało smaku jej łez. Nie potrafił pozbierać swoich myśli, wciąż czując dotyk jej miękkich warg na swoich ustach i jej delikatnych dłoni na swoich plecach. Miał ją, już przez moment była tylko jego, gdy nagle okazało się, że wypadła mu z rąk.
Przecież to było tak oczywiste, Kaulitz. Tak do bólu do przewidzenia.
Czy mógł się jakoś usprawiedliwiać? Nie. Wypił trochę, ale wtedy był jeszcze w stu procentach świadomy swoich myśli i czynów. Jedno było dla niego pewne. Zmusił ją do tego pocałunku. Osaczył ją sobą z każdej strony tak, że nie mogła się nawet ruszyć. Napierał na nią całym swoim ciałem, bo bał się, że mu ucieknie i teraz wiedział, że gdyby mogła, na pewno by to zrobiła. Odwzajemniła jego natarcie, a potem płakała. Potem już tylko płakała, pokazując mu tym, jak ogromną zrobił jej krzywdę, bo przecież właśnie oznaką cierpienia były łzy.
Gdzie był Tom? Tom! Miał tyle racji! Dlaczego on nie mógł po prostu go posłuchać? Odciąć się od niej, wykasować zdjęcia i zachowywać czysto formalną relację. Jak zwykle musiał zrobić po swojemu i wyszedł na tym tylko gorzej. Gdyby posłuchał brata, nie skrzywdziłby ani siebie, ani tym bardziej jej. Wiedział, jaka była delikatna i wrażliwa. Wiedział, że zachował się zbyt agresywnie, a to wywołało w niej płacz z poczucia bezradności i strachu. Wiedział, że zbyt władczo chwycił ją za tył głowy, zmuszając ją do parzenia na niego; zbyt mocno naparł na nią swoim ciałem, nie pozwalając jej się poruszyć; zbyt mocno ją całował, nie dając jej nawet złapać oddechu. Widział to wszystko w jej zapłakanej twarzy i czuł to wszystko w słonym smaku jej łez. Ale tak bardzo nie chciał, by mu się wyślizgnęła… Tak bardzo chciał egoistycznie mieć ją chociaż przez chwilę, chociaż przez kilka sekund.
Czy naprawdę wypił tak mało, że wciąż logicznie analizował to, co się stało, czy to ona tak otrzeźwiała jego myśli? W przeciągu kilku minut wlał w siebie nieprawdopodobnie dużo alkoholu, pijąc jeden drink za drugim i chcąc w ten sposób ugasić pragnienie. Pragnienie jej.


Odpłynęła. Zupełnie nie wiedziała, co się przed chwilą stało, jednocześnie czując to aż nadto realnie. Czy tylko jej się przyśniło, że ją pocałował? Czy straciła przytomność, a to była tylko wizja jej wyobraźni? Nie tak sobie to wyobrażała. Myślała o tym codziennie od miesiąca, ale w żadnym wypadku nie brała pod uwagi tego, że Bill w ten sposób spełni jedynie swoją zachciankę posiadania jej i pokazania swojej pozycji. Podbił jej serce swoją czarującą osobą, by w tej chwili je całkowicie złamać. Czuła, że od poprzedniego tygodnia ich relacja nabrała innego, zdystansowanego charakteru. Nie mogła patrzeć na niego tak samo, jak przedtem, ale nie potrafiła już cofnąć swoich uczuć. Gdyby mogła, na pewno by to zrobiła, by nie przechodzić teraz przez to wszystko. By nie mieć świadomości, że ten, w którym się zakochała, pragnął jej jedynie fizycznie.
Nie wiedziała, jak długo płakała pod ścianą, zanim znalazł ją Gustav. Przerażony objął ją ramieniem, wyprowadził na zewnątrz i posadził na wolnej ławce przed klubem. Gdzieś w oddali, za terenem klubu błyskały flesze, ale nic ją to w tej chwili nie obchodziło. Blondyn schował ją w swoich ramionach, zasłaniając ją jednocześnie przed wścibskimi fotografami.
Nie protestowała. Chciała, by ktoś się nią zajął, więc wtuliła się w chłopaka, który nie odezwał się, dopóki nie przestała drżeć. Było zimno, ale nie z tego powodu się trzęsła. Bill pozbawił ją tym posunięciem jakiejkolwiek równowagi psychicznej i fizycznej. Po prostu miała już dosyć.
- Powiesz mi, co się stało? – zapytał perkusista, gdy po kilkunastu minutach uspokoiła oddech. Nie była pewna, czy może mówić. Zakaszlała i nabrała świeżego powietrza do płuc, by całkiem oczyścić je z oddechu Billa, którym zbyt łapczywie się zachłysnęła.
- Nie wiem jak – odparła słabym, zachrypniętym głosem, patrząc tępo w równo ułożoną kostkę przed klubem. Wydawało jej się, że Gustav nawet jej nie usłyszał. Nie zwolnił uścisku nawet na chwilę, nadal była wtulona w jego pierś, a na jej ramionach spoczywała jego kurtka, którą w jakimś momencie musiał jej dać. Wcale tego nie pamiętała.
- Po prostu. Spróbuję pomóc, tylko mi powiedz. – Mówił tak łagodnie, że już miała wszystko mu opowiedzieć, ale było jej po prostu wstyd, że dała się w to wszystko wplątać. Że nabrała się na ten udawany wizerunek, mający niewiele wspólnego z jego rzeczywistymi zamiarami i po prostu się zakochała.
- Nie mogę. Nie potrafię. – Nie miała siły, by przekazać jakoś Gustavowi to, co się stało, jednocześnie nie odkrywając przed nim swoich uczuć względem Billa. – Ja… Gustav, może kiedyś, ale po prostu… - Jąkała się, nie wiedząc, jak ma się właściwie zachować. – Dziękuję, że jesteś, bo bardzo mi teraz pomogłeś, ale…  To jest po prostu coś, co muszę załatwić sama. Przepraszam.
- Nie wyglądasz, jakbyś miała sobie z tym poradzić sama… Ktoś zrobił coś nie tak?
Ktoś zrobił wszystko nie tak! Ktoś niepotrzebnie się do niej odzywał i niepotrzebnie zaproponował jej współpracę. I niepotrzebnie zasiał zamęt w jej sercu.
Pokręciła głową, by dać mu do zrozumienia, że naprawdę nie chciała mu o niczym mówić. A może chciała, ale nie mogła.
- Chcę jechać do hotelu. – Wydusiła z siebie po chwili milczenia i drżenia. – Proszę. Zamówię taksówkę. – Otworzyła niewielką torebkę i wyjęła z niej telefon, ale Gustav ją powstrzymał.
- Ja to zrobię. Pojadę z tobą, tylko dam komuś znać.
Znów się nie sprzeciwiała. Tak naprawdę nie znała nawet żadnego numeru, by wezwać taksówkę, a pod klubem jak na złość żadnej nie było. Mogła kontaktować się z którymś z ochroniarzy, ale wiedziała, że ich zadaniem nie było robienie za jej szofera, tylko pilnowanie chłopaków.
Perkusista wykonał szybkie połączenie do Toma i poinformował go, że wracają, bo Ashley źle się poczuła, co akurat było prawdą. Było jej niedobrze, bolała ją głowa, brzuch i skaleczone serce.
Zadzwonił też do Dirka, który pilnował wszystkich kart do pokoi, a mężczyzna momentalnie pojawił się obok nich, nie pytając o nic.
Nie czekali długo, bo po niecałych pięciu minutach pod klub podjechał czarny mercedes z podświetlonym napisem „taxi” na dachu i już mieli do niego wsiadać, gdy za ich plecami rozległ się głośny krzyk Annalise.
- Ashley! Szukam cię od co najmniej piętnastu minut!
Przez to wszystko zapomniała, że przyjaciółka była tutaj razem z nią. Czerwonowłosa zmierzała ku niej w szalonym tempie, a kilka kroków za nią podążał Tom, który w swoich szerokich spodniach nie mógł za nią nadążyć. Wyglądali uroczo i chciała się uśmiechnąć na ten widok, ale nie umiała.
Co oni właściwie robili razem?
- Gdzie ty się wybierasz?! – zapytała podniesionym głosem, po czym zlustrowała blondynkę od góry do dołu i zrzedła jej mina. - Jak ty wyglądasz? Co się stało? – dodała już znacznie ciszej.
- Źle się czuję, Gustav odwiezie mnie do hotelu.
Annalise uniosła z niedowierzaniem lewą brew. Znała ją zbyt dobrze, by uwierzyć, że to zwykłe złe samopoczucie. Dopiero teraz doszedł do nich zmachany Tom i spojrzał zdezorientowany najpierw na Ashley, a później na perkusistę, ale nie odezwał się.
- Jak myślisz, że wciśniesz mi taką bajkę, to się mylisz. Jadę z tobą. Trzymaj. – Wygrzebała z torebki paczkę chusteczek i rzuciła je w jej stronę. - Idę poszukać Susanne, a wy – zwróciła się do Toma i Gustava – macie jej pilnować. I nie odjeżdżać, dopóki nie wrócę.


- Wszystko w porządku? – usłyszał ze swojej prawej strony i odwrócił się w spowolnionym tempie w kierunku, z którego dochodził głos. Zmrużył oczy i próbował skupić wzrok na szczupłej twarzy okalanej prostymi, brązowymi włosami, ale obraz za bardzo mu wirował. Przymknął powieki, odetchnął trzy razy i ponownie spojrzał na dziewczynę. Wydawało mu się, że skądś ją kojarzył, ale za nic nie mógł przypasować do niej żadnej znanej mu osoby. Może po prostu kogoś mu przypominała.
- Nic nie jest w porządku – wychrypiał i przechylił szklankę, opróżniając ją do dna. Nawet się nie skrzywił, bo nadal zamiast smaku alkoholu czuł smak jej ust i jej łez.
- Mogę jakoś pomóc? – zapytała łagodnie, patrząc na niego uważnie.
Prychnął i zaśmiał się gorzko.
-  Jeśli potrafisz cofnąć czas, to cofnij go co najmniej o pół godziny. A najlepiej o cały tydzień. Może za drugim razem nie zrobiłbym z siebie idioty, odkrywając swoje uczucia w niewłaściwym momencie.
- Chodzi więc o dziewczynę? – Wydawało mu się, że brunetka przysunęła się w jego stronę, ale mógł się mylić, bo szklanka stojąca przed nim także lekko sunęła po blacie, a było to fizycznie niemożliwe, bo nikt nie wprawiał jej w ruch.
- Chodzi o najbardziej uroczą, najpiękniejszą i najcudowniejszą dziewczynę, jaką w życiu spotkałem. – Wybełkotał. - A przed chwilą wszystko spieprzyłem.
- Widziałam. Ashley wyglądała na przerażoną i nie wydawało mi się, że ucieszyła się z tego pocałunku. Chciała raczej uciec, ale jej nie pozwoliłeś.
Słowa, które usłyszał, były dla niego jak ocucające uderzenie w policzek. Spojrzał bacznie na dziewczynę i nagle zrozumiał, skąd ją kojarzył – była to jego fanka, którą wzięła ze sobą Annalise.
Momentalnie otrzeźwiał. Co mu odbiło, że rozmawiał z kimś obcym na takie tematy?! Gdyby trafił na szpiega z mediów, jutro rano całą Europę obiegłyby jego słowa. Jednej fance nikt na pewno nie miał zamiaru uwierzyć, ale co, jeśli ktoś zrobił im zdjęcie? Klub pył pełen obcych ludzi, a on tak bezmyślnie pocałował ją w samym środku trwającej w najlepsze imprezy. Nie chciał, by ich relacja wychodziła na światło dzienne. Fanki nie mogły dostać dowodu na to, że naprawdę z jego makijażystką łączyło go coś więcej niż tylko praca. Na razie żyły tylko domysłami, ale gdyby zobaczyły takie zdjęcia, mogłoby zrobić się naprawdę niebezpiecznie. Pozostało mu tylko modlić się o to, by nikt wtedy nie dostrzegł jego dwumetrowej sylwetki z tak charakterystycznie nastroszonymi włosami.
Miał ochotę sam sobie przyłożyć za własną głupotę.
Gdzie byli wszyscy?!
Wykrzywił twarz i zeskoczył ze stołka, trzymając się blatu. Wydawało mu się, że nie był aż tak pijany, ale okazało się, że ledwo trzymał się na nogach. Otrzeźwienie trwało dosłownie kilka sekund i nic już po nim nie zostało.
- Pomogę ci. – Susanne wstała i bez pytania objęła go w pasie, zarzucając jego rękę na swoje ramię.
Może nie myślał już zbyt jasno, ale wydawała mu się być miła. Zbyt miła. I właściwie całkiem ładna. I pachniała zmysłowo i przyjemnie.


Siedząc w taksówce, dostrzegła czerwonowłosą biegnącą w jej kierunku. Samą. Zbliżyła się do Toma i Gustava, stojących obok samochodu, niczym burza.
- Mieliście jej pilnować jak własnego dziecka! – zaczęła, otwierając drzwi.
- Było jej zimno – odwarknął Kaulitz. – Może najpierw byś zapytała, zanim zaczniesz rzucać oskarżenia?
Annalise posłała mu lekceważące spojrzenie i zignorowała jego słowa.
- Natknęłam się na Georga i waszego menagera. Powiedziałam im, co się dzieje. Za to nigdzie nie widziałam swojej Susanne. Ani twojego braciszka. O niego się nie martwię, ale znajdźcie moją koleżankę, bo nie wiem, jakie tu się kręci towarzystwo. A raczej – wiem jakie i to mnie martwi.

Przez całą drogę do hotelu Ashley milczała. Mimo że Annalise próbowała wyciągnąć z niej cokolwiek, ona nie mogła wydobyć z siebie ani słowa. Ani nie wiedziała, jak miałaby to powiedzieć, ani nie chciała zwierzać się przy kierowcy taksówki, który patrzył na nią zbyt ciekawskim wzrokiem w lusterku. Odwróciła głowę w lewą stronę i patrzyła na pięknie oświetlone nocą Köln.
Chciała, by to wszystko, co przez ostatni tydzień pokazał jej Bill, było nieprawdą. Przez miesiąc zdążyła uwielbić w nim wszystko, co jej pokazał. Pokochała jego głos w każdej jego tonacji, gdy szeptał, mówił, śpiewał i krzyczał. Jego śmiech, zarówno ten głęboki, zapierający jej dech, jak i ten skrzekliwy, całkiem ją rozczulający. Jego zapach, którym chciałaby cała przesiąknąć. Jego włosy, jego kolczyki, jego tatuaże. Ciepło jego ciała, dotyk jego szczupłych dłoni, smak jego ust i bicie jego serca. Sposób, w jaki mówił, w jaki się poruszał i w jaki patrzył. Jego pewność siebie i jego niezdecydowanie. Jego poczucie humoru, czasem nieco dziecinne i jednocześnie jego dojrzałość, która biła od niego w tak wielu słowach. Pokochała też to, jak przy nim wyglądała i jak się przy nim czuła. Przez trzy tygodnie był dla niej ideałem, dlatego tak ciężko było jej od tygodnia uwierzyć w to, że ona okazała się być dla niego nic nie znaczącą osobą, narzędziem do zaspokojenia jego potrzeb. Gdy dopiero co go poznała, za nic nie powiedziałaby, że był kimś, kto mógłby traktować ludzi w ten sposób. Dziś miała czarno na białym, że nie był osobą zdolną do jakichkolwiek głębszych uczuć i jedynie bawił się nią przez cały ten czas.
Dopiero gdy weszła razem z Ann do swojego hotelowego pokoju, uwolniła wszystkie tłumione przez ostatnie pół godziny emocje. Opowiedziała jej cały miesiąc dokładnie takim, jaki był, nie pomijając ani jednego spojrzenia, uśmiechu ani dotyku. Potrzebowała oczyścić umysł ze wspomnień i liczyła na to, że gdy o wszystkim powie Annalise, w jakiś cudowny sposób wyrzuci te wszystkie magiczne chwile z głowy. Nic z tych rzeczy. Cały miesiąc ich znajomości zamiast ulotnić się, utkwił w jej pamięci jeszcze bardziej. Zapisał się na niej niczym na kartce i mimo że kartkę można było zniszczyć, porwać czy spalić, ona nadal zostawała popisana. Można było jedynie sięgnąć po korektor, bo mimo że zostawały po nim plamy i kartka wyglądała brzydko, to można było już napisać na niej coś od nowa. Problem polegał na tym, że ona nie miała pojęcia, gdzie jej korektor się znajdował ani jak wyglądał. Nie wiedziała nawet, gdzie miałaby go szukać. Póki co musiała przestać dawać po sobie pisać.
Chciała stąd zniknąć. Chciała cofnąć czas, wrócić do Gröningen, skończyć tam szkołę i wyjechać razem z Annalise do Berlina na studia. Chciała nigdy go nie poznać, nigdy nie poczuć jego zapachu, jego dotyku i jego smaku.
Chciała, by i on zniknął, jak najszybciej i raz na zawsze, żeby z czasem mogła o nim zapomnieć. To czas miał być jej korektorem.

Spędziła noc, a raczej to, co z tej nocy po długiej rozmowie zostało, z przyjaciółką. Annalise zasnęła bez żadnych problemów, podczas gdy ona nie mogła zmrużyć oka, bijąc się z myślami i tłumiąc płacz w poduszkę. Nie wiedziała, czy bardziej potrzebowała jego obecności czy nieobecności. Chciała tylko, by czuł do niej to samo, co ona do niego. Chciała tylko, by ją kochał i wiedziała, że prosi o zbyt wiele.

Gdy się zdecydowała, Annalise jeszcze spała. Dzieliły łóżko, wiec wymknęła się z niego po cichu, by jej nie obudzić. Nie mogła dłużej być marionetką  w teatrzyku uczuć, którą poruszał tak, jak mu się podobało. Wyniszczyłby ją psychicznie, bo była już na skraju.
Umyła twarz, nie patrząc w lustro i ubrała się w pierwsze, co znalazła na wierzchu torby. Najciszej jak umiała wyszła z pokoju i drżącym krokiem, z drżącym sercem ruszyła w stronę pokoju Billa.
Drżącą dłonią zapukała do jego drzwi i gdy w końcu jej otworzył, drżącym głosem powiedziała:
- Muszę odejść.
Nie wiedziała dlaczego, ale wciąż tliła się w niej nadzieja, że znów mocno ją przytuli, znów zachłannie ją pocałuje i po raz pierwszy powie jej, że kocha ją tak, jak jeszcze nigdy nikogo.
Zadrżało w niej wszystko, co możliwe, gdy w głębi jego pokoju ujrzała sylwetkę Susanne.