Malowanie. Coś,
co przez tyle lat było jej pasją, teraz stało się najgorszym momentem każdego
dnia. Praca, która była jej wymarzoną, okazała się być codzienną torturą.
Na co dzień
udawała, że nic się nie działo. Przyklejała do twarzy sztuczny uśmiech, który
boleśnie zrywała każdego wieczoru. Zachowywała się jak zawsze, śmiała się jak
zawsze i gotowała wszystkim jak zawsze. Nie wierzyła, że nikt nie zorientował
się, że coś się stało, bo praktycznie z dnia na dzień Bill z osoby, z którą
miała najlepszy kontakt, stał się jej niemal obcy. Zniknęły wszystkie uśmiechy
i spojrzenia. Zniknęły wspólne popołudnia i wieczory. Zniknęło czesanie jego
włosów, zarówno przed występami, jak i przed spaniem. Zniknęło wszystko to, co
na początku tworzyło ich relację. Łączyła ich już jedynie umowa na czas
nieokreślony z dwumiesięcznym okresem wypowiedzenia, którego nie mogła zignorować,
bo nie było jej stać na pokrycie kosztów związanych z nagłym zerwaniem
współpracy. Pracowała więc z przymusu, kosztem własnych uczuć. I nawet
pieniądze, jakie dostawała za tę współpracę, nie były warte tego cierpienia.
Gdy po after
party gali rozdania nagród w Köln Ashley zobaczyła w pokoju Billa Susanne, o
mało co nie zemdlała. Nie wyglądał wtedy na trzeźwego i świadomego, więc
wiedziała, że najprawdopodobniej w ogóle nie będzie pamiętał wizyty żadnej z
nich. Nie wiedziała i nie chciała wiedzieć, co stało się za tymi drzwiami.
Poczuła się jak nic nie znacząca zabawka, która nie spełniała obietnic
producenta wypisanych na pudełku, więc rzucił ją w kąt i znalazł taką, która
działała jak należy. Gdy wróciła do pokoju, który dzieliła z Annalise, była
niemal nieprzytomna. Zanim udało jej się wydobyć jakiekolwiek słowo, brunetka
już dawno ulotniła się z hotelu i tyle ją obydwie widziały, lecz podobno
telefonicznie Annalise nie zważała na słowa. W przeciągu kilku sekund połączenia
z zastrzeżonego numeru zmieszała tę dziewczynę z błotem, lecz ta zaraz się
rozłączyła i więcej nie odebrała juz z żadnego numeru, zmieniła też swój własny,
zablokowała konta na portalach społecznościowych i słuch całkowicie o niej dla
nich zaginął. Ann miała „rozprawić się” z nią przy pierwszym spotkaniu na
studiach, lecz Susanne ani razu nie pojawiła się na zajęciach. Brunetka miała świadomość,
że zrobiła coś ohydnego i nielojalnego, ale nie potrafiła spojrzeć teraz żadnej
z nich w twarz.
Podejście
Annalise do Billa to już zupełnie inna bajka. O dziwo czerwonowłosa nie rozerwała
Kaulitza na strzępy. Chyba zaczynała poważnieć i rozumieć, jak ważna jest dla
Ashley ta sprawa.
Ashley
widziała, że Annalise czujła się winna za tę sytuację. To ona wprowadziła do
środowiska gwiazd praktycznie obcą jej osobę. Znały się zaledwie od nieco ponad
miesiąca, z czego przez prawie dwa tygodnie brunetka była na wakacjach w
Chorwacji. Annie bez przerwy powtarzała, że zrobiła straszną głupotę i bez
przerwy przepraszała, a Ashley bez przerwy mówiła, że teraz i tak niczego to
nie zmieni i tak naprawdę nie miało to znaczenia, czy była to Susanne, czy
jakaś inna przypadkowa dziewczyna. Okazja zawsze by się znalazła, więc jeśli tylko
chciał, to ją… zdradził? Czuła bolesne ukłucie za każdym razem, gdy w jej
głowie pojawiało się to słowo. Nie zdradził jej, bo z nim nie była, ona nie
miała do niego żadnych praw, a on nie miał wobec niej żadnych zobowiązań.
Mógł robić co
chciał. I zrobił co chciał.
Przed każdym
koncertem spędzała z Billem milczące pół godziny i za każdym razem pękało jej
serce. Dziwiła się, że cokolwiek jeszcze z niego zostało, bo znosiła to przez
półtora miesiąca.
Półtora
miesiąca występów.
W garderobie tuż przed wyjściem zespołu na
scenie panowała grobowa cisza, którą od czasu do czasu przerywał jedynie ktoś z
ekipy. Już nawet Bill nie śpiewał, ani nawet nie mruczał nic pod nosem. Nie był
to pierwszy ich koncert. Nie był też jakiś wyjątkowy, ot, po prostu kolejny z
trasy, lecz wszystkie traktowali tak samo. Każdy z chłopaków bił się ze swoimi
myślami i próbował opanować stres towarzyszący każdemu koncertowi. Mogło się
wydawać, że urodzili się na scenie, lecz tak naprawdę zawsze się denerwowali,
że coś pójdzie nie tak.
- Za trzy minuty wchodzicie – oznajmił David,
wpadając do pomieszczenia służącego im za garderobę. – Dźwiękowcy właśnie
kończą.
Wszyscy automatycznie zwrócili na niego
wzrok.
- Pieprzyć te trzy minuty. – Tom uderzył
otwartymi dłońmi o uda i wstał z rozmachem. – Idziemy teraz.
Nikt nie zaprotestował, bo wszyscy mieli
dosyć tego czekania. Zebrali się w mgnieniu oka, wysłuchali pokrzepiających
słów od ekipy i wykonując kilka nerwowych gestów, opuścili salę.
- Przerwa techniczna po „Wo Sind Eure Hände”
i „Vergessene Kinder” – rzucił jeszcze Bill, niby przed siebie, do reszty
zespołu, ale ona po prostu wiedziała, że mówił to głównie do niej. Były to
jedne z niewielu słów, które kierował codziennie w jej stronę. Lecz nigdy
bezpośrednio.
Nie miała pojęcia, po co jej to mówił, bo i
tak nie miała zamiaru wyściubiać nawet czubka nosa poza ten teren, po którym
musiała się poruszać. Ale nigdzie dalej. Nie chciała oglądać i słyszeć ani
jego, ani jego fanek częściej i dłużej, niż wymagała od niej tego praca. To
było zbyt wiele jak na jej skaleczone serce i nadwrażliwą psychikę.
Pierwsze pół godziny przesiedziała z którymś
z wielu ochroniarzy w garderobie, by pod koniec szóstej piosenki mężczyzna
odprowadził ją za scenę. Z sercem dudniącym głośniej niż perkusja Gustava
mimowolnie wsłuchiwała się w ostatnie dźwięki utworu, a po ucichnięciu
instrumentów nie zdążyła nawet mrugnąć, a Bill stał już naprzeciwko niej. Był
zmachany i zdyszany, a po jego skroniach spływały strużki potu. Miała
kilkadziesiąt sekund, góra minutę, by poprawić jego wygląd, co przy drżeniu
każdej części jej ciała było nie lada wyzwaniem. Za każdym razem wpatrywał się
w nią wtedy z nieodgadnionym wyrazem twarzy, który musiała znieść, a potem o
własnych siłach wrócić do garderoby.
Kolejne pół godziny, kolejne sześć piosenek,
kolejna poprawka, ponowny paraliż i ból całego ciała, gdy do niej podchodził.
Około dziewięćdziesięciu minut występu, po których nareszcie mogła wrócić do
hotelu i zaszyć się w pokoju sama ze swoimi myślami.
I tak średnio co drugi dzień.
Półtora miesiąca wywiadów.
- Wasza muzyka osiąga nieprawdopodobne
sukcesy – zauważył czeski reporter, który miał jedynie kilka minut, by
porozmawiać z chłopakami dla swojej telewizji. – A powiedzcie mi, jak sukcesy w
waszym życiu uczuciowym? – I podstawił mikrofon akurat pod nos Billa. I wtedy
usłyszała też słowa:
- Jeśli chodzi o mnie, to nie mam czasu na
miłość. Jesteśmy tak zapracowani, że nie jestem w stanie nawet o tym pomyśleć.
Nie mam szans nikogo poznać tak, jak robią to wszyscy ludzie. Prawie nie chodzę
już na zakupy, nie chodzę do kina czy na kawę, a jeśli już mi się zdarzy, to
cały czas wlecze się za mną mój ochroniarz, także… Także na razie bez sukcesów
i nie sądzę, by miało się to w najbliższym czasie zmienić.
Oczywiście, że nie. Przypadkowe,
kilkugodzinne „związki” nie wymagały żadnego zaangażowania ani zbędnego
rozwoju.
Półtora
miesiąca jazdy tour busem.
- Tobias, do cholery! – Usłyszała donośny
głos Gustava. – Mówiłem ci, żebyś wyłączył klimatyzację, bo mi zwyczajnie
zimno! Możesz?! – Dodał, obejmując się ramionami. I tak siedział już w bluzie.
- Przytulić cię? – siedzący obok niego Tom
szturchnął go łokciem i znacząco się przybliżył, wywołując wybuch śmiechu u
wszystkich, którzy ich obserwowali.
Czyli u niej i u Billa.
Ona kręciła się przy kuchennym blacie,
przygotowując sobie herbatę, a bliźniacy i perkusista siedzieli przy stole i
grali w karty.
Przez moment rozbrzmiewał śmiech całej czwórki,
lecz zaraz Gustav i Tom ucichli, pozostawiając w powietrzu tylko ich dwa
przenikające się głosy. Ashley i Bill zamilkli niemal równocześnie, gdy
zorientowali się, że brzmiało to nieadekwatnie do relacji, jaka ich łączyła,
powodując zapadnięcie niezręcznej, kłującej w uszy ciszy.
Ashley odwróciła się przodem do blatu i
trzęsącą się dłonią zamieszała herbatę w kubku, a Gustav głośno odchrząknął.
- Wal się, Tom – odparł perkusista
dyplomatycznie i znów chciała się roześmiać, ale tym razem już się bała.
Od tej pory cały czas bała się już śmiać w
jego towarzystwie, by nie pamiętać, że kiedyś mogła to robić całkowicie
swobodnie, upajając się swoim i jego głosem bez najmniejszego skrępowania.
Półtora
miesiąca nagrywania niemal każdej minuty jej życia i uwieczniania jej bólu.
Cały wieczór chowała się przed obiektywem,
ale miała wrażenie, że Sebastian specjalnie za nią chodził. Gdy jadła kolację w
garderobie przed występem chłopaków, mężczyzna niemal wsadzał jej kamerę do
talerza.
- Sebastian, proszę cię! – Wybuchła nagle,
odkładając z impetem sztućce, które irytująco zabrzęczały w zetknięciu z
talerzem. – To materiał o mnie, czy o zespole?
- Ty też należysz do zespołu – odrzekł
zadowolony kamerzysta.
- Nie należę do zespołu, tylko do ekipy. Tak
samo jak Saki i Dirk oraz tak samo jak Peter, jeden z dźwiękowców, więc równie
dobrze możesz sfilmować ich kolację. Jeśli już musisz umieszczać mnie na
nagraniach, to rób to, kiedy mam na twarzy makijaż, a na sobie coś innego niż
dresy, dobrze?
Dziś wstała z samego rana i nie zdążyła
nawet spojrzeć porządnie w lustro, zanim wybiegła z pokoju hotelowego. Na
dodatek nie przespała połowy nocy, bo płakała do czwartej nad ranem Ann do
telefonu, co skutkowało teraz sinymi, podkrążonymi oczami i szarą cerą.
Wiedziała, że jej osoba nie pojawi się w okrojonej wersji dla fanów, ale i tak
wolała, by nikt za kilka lat oglądając to nagranie, nie pamiętał o jej bólu. A
najlepiej, by w ogóle nikt nie pamiętał o jej żałosnej, niespełna
trzymiesięcznej przynależności do ekipy.
Półtora miesiąca
napojów energetycznych, by jakoś przetrwać długie, ciężkie dni po długich,
ciężkich, bezsennych nocach.
- Nie powinnaś tyle tego pić – stwierdził
David, gdy sięgnęła po trzecią, dwustupięćdziesięciomililitrową puszkę Red
Bulla tego dnia, a nie było jeszcze nawet piętnastej. – Wyśpij się, zamiast się
truć. Masz przecież o wiele więcej czasu na sen niż chłopacy, nie musisz być na
nogach równo z nimi.
Jost miał rację. Nie zawsze musiała zrywać
się tuż po wschodzie słońca. W dni, kiedy do danego miasta przyjechali jeszcze poprzedniego
wieczoru, mogła spać i do późnego popołudnia, bo zespół rano miał próbę, na
której ona nie musiała i nie chciała być. Jeśli dawali koncert „z trasy”, co
zdarzało się raczej rzadko, to i tak w ciągu dnia miała wiele długich przerw,
gdy mogłaby się zdrzemnąć.
Ale nie mogła, nie potrafiła i nie chciała
spać, bo za każdym razem śnił jej się on, otwierający jej półprzytomnie drzwi i
szczupła szatynka w głębi jego pokoju.
Półtora
miesiąca przekąsek w McDonald’s, które jadła automatycznie, nie zastanawiając
się nawet nad tym, czy jej smakuje i czy na dłuższą metę nie zaszkodzi jej ta
chemia, bo nie miało być żadnej „dłuższej mety”.
- Wiecie, ile to ma kalorii? – zapytała, gdy
odjechali od okienka Drive Thru i zaczęła szukać informacji na opakowaniu. – Pięćset!
Jeszcze trochę takiego jedzenia, a będziemy wyglądali jak rodzina Klumpów –
dodała, nadgryzając ciepłą kanapkę.
- Chyba ty! I widzę, że jakoś ci to nie
przeszkadza. – Tom roześmiał się i spojrzał na nią nieco pobłażliwie, nieco
rozczulony, gdy miała już pełną buzię i nie mogła się odezwać.
- Dlaczego miałoby? Wiem, że i tak będziesz
mnie uwielbiał. – Wyszczerzyła się do niego, kiedy udało jej się przełknąć.
- Grubą? Na pewno nie! I na pewno nie z
sałatą na zębach! – Dredowłosy wybuchł łagodnym śmiechem, a ona uderzyła go
lekko w ramię.
Bill jak zawsze siedział obok niej i jak
zawsze z niewzruszoną miną robił swoje. Tym razem jedną ręką jadł frytki, a
drugą pisał smsa. Okazywał jej aż zbyt dobitnie, że jemu jej obecność też była
nie na rękę i gdyby tylko nie był u szczytu kariery, pozwoliłby jej odejść jak
najszybciej. Ale Ashley wykonywała swoją pracę zawsze perfekcyjnie, więc wolał
przeczekać z nią ten najbardziej aktywny okres i nowej osoby poszukać już na
spokojnie, a nie wtedy, gdy co drugi dzień spał w innym mieście.
Półtora
miesiąca niesmacznych, męskich żartów i półtora miesiąca męskiego towarzystwa.
- Jezus Maria, Georg! – krzyknęła, wchodząc
do łazienki zaraz po basiście. – GEORG! – powtórzyła głośniej, gdy ten nie
zareagował. Nie odpowiedział, więc zamknęła drzwi od toalety i ruszyła na
poszukiwania basisty, który gdzieś tu musiał się krzątać. Na tej niewielkiej
powierzchni dwupiętrowego autobusu ilość miejsc, w których mógł się schować,
była ograniczona.
Znalazła go na tyłach, rozwalonego na
kanapie, z telefonem przy uchu.
- Georg! – wypowiedziała jego imię po raz
trzeci i dopiero teraz zwrócił na nią uwagę.
- Poczekaj sekundkę – rzucił do telefonu. –
Co się dzieje? – zapytał zdezorientowany, podnosząc się do pozycji
półsiedzącej.
Ashley odetchnęła głęboko, by nie wpaść w
szał. Chciało jej się siku, a toaleta była nie do użytku.
- Czy ty wiesz, do czego służy szczotka do
kibla? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- No do kibla – odparł błyskotliwie. – Nie
możesz jej znaleźć? Może Bill…
- To chyba ty nie wiesz, jak jej używać! Wybacz,
ale wchodząc po tobie do łazienki, nie chcę wiedzieć, że dopiero co się
załatwiłeś.
Uwielbiała go jako dobrego przyjaciela, ale
czasem po prostu mieszkanie z tyloma facetami doprowadzało ją na skraj furii.
Bywali naprawdę obleśni, a co najgorsze, dla nich nie stanowiło to żadnego
problemu.
- I nie mam najmniejszej ochoty dotykać
obsikanej deski, więc łaskawie rusz tyłek i po sobie posprzątaj. Tylko szybko!
– Georg od razu poderwał się i mówiąc do telefonu (z którego swoją drogą
wydobywał się damski śmiech), że musi kończyć i oddzwoni za kilka minut, ruszył
w stronę łazienki. – Boże, wy byście beze mnie zginęli. – Skwitowała już sama
do siebie, kręcąc głową.
- Nieprawda! – Za sobą usłyszała głos Toma,
którego wystraszyła się tak, że aż podskoczyła. – Dwa lata bez ciebie
przeżyliśmy, więc gdybyśmy chcieli, to doskonale byśmy sobie tu poradzili.
- Czyżby? – Zerknęła akurat w dół, na jego
stopy, gdzie w oczy rzucała się duża dziura w jego czarnej skarpetce.
- Tak! – powiedział twardo, zakrywając
dziurę drugą stopą. – Ale nie chcemy. To jest fajne. Nawet nie wiesz, jak
dobrze jest mieć przy sobie kogoś takiego jak ty. Kogoś, kto myśli za nas, gdy
my już nie mamy siły. – Objął ją przyjacielsko, a ona uśmiechnęła się w jego
dużą koszulkę.
Ona też już nie miała siły i także chciała,
by ktoś pomyślał za nią, a najlepiej by przeżył za nią całe życie, bo ona póki
co miała takiego obrotu spraw dosyć.
Półtora
miesiąca zdjęć zrobionych z ukrycia, półtora miesiąca krytyki ze strony
psychofanek, półtora miesiąca nie tylko wyzwisk, ale czasem i przedmiotów
lecących w jej stronę, gdy tylko musiała pokazać się przy chłopakach.
- Zginiesz, szmato!
- Spróbuj tylko któregoś z nich dotknąć!
- Oddawaj nam Billa!
Już dalej nie słuchała, całkowicie się
wyłączała. Musiała przebyć kilkumetrowy odcinek z parkingu do drzwi wejściowych
studia telewizyjnego, podczas gdy z każdej strony atakowały ją fanki zespołu.
Założyła duże, ciemne okulary na nos i szła
obok Dirka ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym przed swoje stopy.
Weźcie go sobie, pomyślała. Zabierzcie go
ode mnie tak szybko, jak tylko możecie, bo ja go wcale nie potrzebuję.
Zazwyczaj się tym nie przejmowała, ale gdy
półlitrowa butelka wody przeleciała jej tuż obok głowy i z hukiem uderzyła o
chodnik, Ashley poważnie się wystraszyła. Słowa nie robiły jej krzywdy,
natomiast gdyby oberwała czymś ciężkim, mogłoby być gorzej.
Dirk, gdy tylko to zauważył, objął ją
ramieniem, a Tobiasowi kazał uspokoić te psychopatki. Ona już niczego nie
widziała, bo bezpiecznie skryła się w budynku studia i wtuliła się w ramiona
Toma, który w ostatnim czasie stał się jej naprawdę bliską osobą.
Domyślała się, że starszy Kaulitz wie o
wszystkim. Wie o jej rozszerzonych źrenicach, gdy patrzyła na Billa, wie o jej
przyspieszonym oddechu i o jej łzach, gdy poczuła jego usta na swoich. Byli
bliźniakami, więc Bill musiał powiedzieć bratu o tym, że Ashley poczuła do
niego chyba coś więcej, podczas gdy on chciał tylko pobawić się jej
wrażliwością. Chyba Bill nie był tak głupi, by nie zauważyć, że jej reakcja na
wszystko, co robił, wynikała z zakochania się? A Tom – przynajmniej tak jej się
wydawało – dowiedziawszy się o paskudnych zamiarach Billa wobec dziewczyny,
której nie był obojętny, poczuł się za tę dziewczynę odpowiedzialny i Ashley
miała wrażenie, że tymi wszystkimi gestami gitarzysta po prostu wyraża jej
współczucie i jednocześnie przeprasza za brata idiotę.
Nigdy nie zebrała się na odwagę, by
porozmawiać z Tomem o wszystkim wprost, ale czuła, że nawet nie musiała i chyba
nawet nie do końca chciała się z tym uzewnętrzniać. Mieli mnóstwo okazji, ale
nigdy nie rozmawiali ani na temat Billa, ani na temat jej uczuć. Tom po prostu
ją rozumiał i zajmował jej głowę zawsze czymś innym, by tylko nie musiała
myśleć o swoim złamanym sercu i choć naprawdę bardzo się starał, to gdy leżała
wieczorami w hotelowych łóżkach, wszystko, od czego przez cały dzień uciekała,
teraz uderzało w nią ze zdwojoną siłą.
Półtora
miesiąca przeraźliwego bólu głowy co wieczór po wysłuchaniu za kulisami
ogłuszających pisków.
- Ann, umieram – jęknęła do słuchawki,
opadając na poduszkę.
- Co się dzieje? – zapytała Annalise po
drugiej stronie.
- Ja nie wiem, czy one mają jakieś
wzmacniacze głosu, czy co, ale to jest aż nieprawdopodobne, żeby piszczały tak
głośno. Prawie cały dzień spędziłam w garderobie, a i tak je tam słyszałam. Tak
mi się wryły do głowy, że słyszę je nawet teraz i wyglądam cały czas przez
okno, żeby sprawdzić, czy nie stoją przypadkiem jeszcze pod hotelem. Zwariuję
tu. Jeszcze trochę i przyrzekam, że będziesz mnie odwiedzać w psychiatryku.
- Uwierz, że mnie też zamkną, przecież tymi
wszystkimi popieprzonymi teoriami idzie się porzygać. Elastyczność cenowa
popytu… Funkcja produkcji… Marginalna stopa substytucji… Czujesz? What the
fuck? W ogóle o co chodzi? Siedzę na tych zajęciach jak na haju i patrzę na
tych wszystkich ludzi jak na kosmitów, bo zupełne nie wiem, o czym oni mówią.
- Brzmi okropnie. – Zaśmiała się, gdy
wyobraziła sobie swoją czerwonowłosą, szaloną przyjaciółkę na nudnych,
porannych zajęciach z mikroekonomii.
- Wiesz, ja nigdy nie sądziłam, że to
powiem, ale matematyka jest teraz moim ulubionym przedmiotem!
- Boże, co oni tam z tobą zrobili? Przecież
przed matmą zawsze dostawałaś jakiejś dziwnej gorączki.
- Teraz matma w porównaniu z tą popieprzoną
mikro, z porąbanymi teoriami zarządzania, nie wspominając już o statystyce i
jej analizach regresji, momentach centralnych, kurtozach i innych sumach sumy
sumy do kwadratu, to jest naprawdę nic! Matematyka to najprostszy przedmiot
tego semestru.
- Widzisz, chociaż o tyle dobrze, że
polubiłaś coś, czego nienawidziłaś. U mnie jest wprost odwrotnie. Kochałam
malować, a teraz jest to najgorszy moment całego dnia. – Westchnęła ciężko i
miała nadzieję, że przyjaciółka odpowie cokolwiek i odwróci jej uwagę, by ona
nie musiała już się w to zagłębiać. Jak na złość, Annalise tym razem milczała,
pozwalając jej analizować na głos swoje uczucia. - Wiesz, jak okropnie się
czuję? – zapytała żałosnym głosem, nie oczekując nawet odpowiedzi, bo sama jej
zaraz udzieliła. - Jakby mi coś odebrano. Jakby zabrano mi pasję i radość z
tego, co do tej pory pchało mnie do przodu. Nawet nie wiesz, ile bym dała, żeby
móc posiedzieć jutro rano w auli uniwersyteckiej zamiast od momentu
przebudzenia myśleć o tym, że wieczorem będę musiała stanąć z nim twarzą w
twarz i udawać niewzruszoną, a na dodatek w tle słyszeć piski tych wariatek,
podbudowujących tym jego ego. On dobrze wie jak działa na nie i na mnie. I też
dobrze wie, że gdybym z nim nie pracowała, to stałabym w pierwszym rzędzie pod
sceną i tak samo piszczała na jego widok. Mam tego serdecznie dosyć, Ann. Nigdy
więcej takiej pracy z takim kimś.
- Przestań wygadywać głupoty! – Ann skarciła
ją stanowczo. – To, że trafiłaś na jakiegoś idiotę z rzeszą psychofanek, które
skoczyłyby za niego w ogień, to nie twoja wina. Jeszcze trochę, Ash. Wytrzymaj
tylko trochę, a potem już wszystko się jakoś ułoży i zobaczysz, że zostaniesz
jedną z najlepszych i najbardziej rozpoznawalnych makijażystek na świecie. Będziesz
pracować z najlepszymi i już ja tego dopilnuję. Nie zaprzepaścisz takiego
talentu przez jakiegoś skończonego dupka.
Przyjaciółka pocieszała ją w ten sposób
niemal codziennie, ale jej jakoś ciężko było w to uwierzyć. Czuła się obdarta z
własnych marzeń. Najpierw je spełnił, by później całkowicie ją z nich ograbić.
Nie wyobrażała już sobie więcej pracy w tej branży, bo ilekroć malowałaby
kogokolwiek, przed oczami stawałby jej obraz jego idealnej twarzy, przed którą
z przymusu cierpiała przez kilka długich tygodni. I niejednokrotnie
powstrzymywała się przy nim od łez, by tylko nie widział jej słabości. Udawała
silną, opanowaną i niewzruszoną i dopiero późnymi wieczorami odkładała na bok
tarczę, którą trzymała przed sobą przez cały dzień. I płakała. Płakała z powodu
fizycznego bólu całego ciała i psychicznego bólu całego umysłu.
Półtora
miesiąca przygotowywania wszystkim jedzenia i półtora miesiąca zaciskania
zębów, gdy stawiała przed nim talerz i widziała, jak jadł to, co mu
przyrządziła.
- Nie wiem, na ile będzie to zjadliwe, ale
voila! Zapiekanka makaronowa – powiedziała z przyklejonym do twarzy uśmiechem,
gdy wyciągała z piekarnika naczynie i wystawiła je na płytę kuchenną. Miała w
autobusie minimalną ilość miejsca, więc musiała być ostrożna, by się nie
poparzyć przy nakładaniu dania na talerze. Zespół całą czwórką siedział przy
malutkim stole obok niej, a kawałek dalej na fotelach czekali już David i Saki.
Menager i dwaj kierowcy towarzyszyli im przez cały czas, więc miała na głowie
siódemkę facetów, lecz Dirk aktualnie siedział za kierownicą.
Postawiła przed Billem talerz jako
trzeciemu, mamrotając pod nosem ciche „smacznego”.
- Dziękuję – odpowiedział, nawet na nią nie
patrząc.
I na tym głównie polegała wymiana zdań
między nimi każdego dnia. Chwilę później słyszała jeszcze:
- Przepraszam - gdy wstawał od stołu i
chciał iść na drugi koniec autobusu, lecz przejście było na tyle wąskie, że
musiał się do niej odezwać. Przysunęła się do blatu najbliżej, jak tylko jej
się udało, ale i tak otarł się o nią, a ona o mało co nie wypuściła trzymanego
w dłoni talerza.
Wieczorem dawał jej jeszcze zwięzłe
wskazówki co do tego, jak miała go malować i do tego jedynie się przez sześć tygodni
trasy ograniczali.
Zanim nałożyła ostatniemu, pierwszy już
zjadł i leżał brzuchem do góry na którejś z kanap, powtarzając, że było pyszne.
Podała wszystkim, posprzątała po wszystkich i dopiero na końcu jadła ona,
zazwyczaj w towarzystwie Toma lub Davida, którzy bez przerwy dziękowali jej za
jej obecność podczas tej trasy, a ona uśmiechała się z uprzejmości, bo chociaż
z nimi było jej naprawdę dobrze, to wolałaby, by jej tu nie było i nie
musiałaby znosić Billa.
Półtora
miesiąca łez wylanych w poduszki hoteli w całej Europie. Półtora miesiąca
balansowania na granicy między zachowaniem trzeźwego umysłu a odejściem od
zmysłów.
Była
wykończona. Wyssana z energii psychicznej.
Przez sześć
tygodni trasy uczestniczyła czynnie tylko w jednym koncercie. Pierwszym.
Gdy malowała go w ciszy, z hali słychać już
było krzyki dziewczyn, skandujących nazwę jego zespołu. Widziała te tłumy już
przed wejściem i mimo że dobrze wiedziała, jak wielu fanów mieli chłopcy, nadal
było to dla niej zaskakujące. Arena Velodrom mogła pomieścić najwyżej dwanaście
tysięcy osób, a jej wydawało się, że na koncert czekało z dwadzieścia.
W specjalnie wyznaczonym na samej górze
bocznym sektorze, odgrodzonym i zasłoniętym od pozostałej części hali,
siedziała już Annalise, której ze względu na Ashley pozwolono wejść na koncert w
Berlinie oraz przyjaciele i rodzina zespołu. Ashley mogła przebywać tam do
pierwszej przerwy technicznej, w której musiała zejść poprawić wizerunek Billa,
a potem znów mogła wrócić i przeczekać tam do drugiej przerwy. Wszystko
przekazał jej oczywiście Saki, bo Bill nie odzywał się do niej osobiście ani
słowem, tak samo jak ona do niego.
Annalise wcale nie zmieniła swojego
nastawienia do Toma, przynajmniej tego zewnętrznego, ani też on nie zmienił
swojego do niej. Dla obydwu stron czerwonowłosa siedziała w tym sektorze
„wyłącznie dla Ashley”, choć z boku i tak wiadomo było, że ta dwójka ma się ku
sobie. Tylko oni zapytani o siebie nawzajem, za każdym razem się tego
wypierali. Widzieli się czwarty raz i tylko dosłownie przez moment, a już z
kilometra można było wyczuć napięcie, jakie jest miedzy nimi i (wbrew pozorom,
które chcieli zachować), nie było to nic negatywnego.
Gdy zespół wrócił z Meet & Greet, zjedli
lekkie potrawy z cateringu i przygotowywali się do pierwszego wyjścia na scenę.
Bill rozgrzewał struny głosowe, śpiewając sylaby w różnych tonacjach. Tom
próbował zagrać którąkolwiek z piosenek, ale na piętnaście minut przed
rozpoczęciem występu nie potrafił się już skupić. Gustav oklejał palce
plastrami, by pałki od perkusji nie wyślizgiwały mu się z dłoni i by nie
nabawić się odcisków po ponad godzinnym koncercie oraz uderzał pałeczkami w niewidzialne
bębny. Georg zajmował toaletę. Nie potrafiła się nie zaśmiać, gdy pozostała
trójka ledwo wytrzymując z rozbawienia, tłumaczyła jej, że aby koncert się
udał, Georg musi się załatwić.
Kiedy David na początku mówił jej, że
chłopacy bywają głośni, wulgarni i obrzydliwi, nie chciała mu w to uwierzyć.
Teraz miała tego doskonały przykład i wiedziała, że to tak naprawdę tylko
ułamek tego, co pokażą jej w trasie.
Ona też przygotowywała się do występu.
Próbowała nastawić się psychicznie na tak ważne wydarzenie, choć wiedziała, że
to praktycznie niemożliwe. Do tej pory jedyne koncerty, na jakich była, to
jakieś niewielkie występy w Gröningen
lub raz na jakiś czas w Magdeburgu, ale było to nic w porównaniu z tym, co
działo się tutaj. I niewątpliwie ogromnym przeżyciem było dla niej ujrzenie na
scenie kogoś, kogo kochała.
Tuż przed rozpoczęciem koncertu poprawiła
ostatni raz wygląd każdego z chłopaków, życzyła im powodzenia i została
odprowadzona przez Dirka do sektora dla najbliższych. Przywitała się ze
wszystkimi jedynie uśmiechem, bo większość z tych osób poznała niedawno na
backstage’u. Dosiadła się do przyjaciółki, która zdążyła już nawiązać znajomość
z Timem, Kaiem lub Mattem – wciąż nie pamiętała jego imienia. I czekała.
Na hali zgasły wszystkie światła, a ona
ściskała Annalise za rękę, modląc się, by nie spaść z plastikowego krzesełka,
gdy usłyszy jego głos.
Z każdą kolejną piosenką zaciskała zęby i
pięści coraz mocniej. Bolało ją to, że w przerwie nie będzie mogła podbiec do
niego, rzucić mu się na szyję, pogratulować mu, pocałować go, powiedzieć mu, że
wszystko wypadło wspaniale i że jest najwspanialszym wokalistą pod słońcem; nie
będzie mogła poczuć, jak ją obejmuje, podnosi ją, okręca ją wokół siebie w
powietrzu, oddaje jej pocałunek i nie będzie mogła usłyszeć, jak mówi, że jest
jego najpiękniejszą fanką na świecie, dla której mógłby dawać koncerty
codziennie. I po koncercie nie zjedzą razem kolacji, nie wrócą razem do
hotelowego pokoju, nie wezmą razem prysznica, nie wypiją lampki szampana za
udany pierwszy występ, nie będą kochać się przez kolejną godzinę i nie zasną
wtuleni w siebie, ciało przy ciele, serce przy sercu, dusza przy duszy.
Nic podobnego. Z tych wszystkich rzeczy
mogła mu jedynie pogratulować, ale nie zrobiła nawet tego, bo przecież się do
niego nie odzywała.
Przez ostatni tydzień, odkąd padły z jej ust
ostateczne słowa „muszę odejść”, nie miała z chłopakami zbytnio kontaktu. Oni
zaszyli się w studiu, gdzie intensywnie ćwiczyli i ustalali wszystkie szczegóły
występów. Ona nie była w temacie, bo starała się nie spędzać z nimi więcej
czasu, niż przewidywała to umowa. Uwielbiała ich towarzystwo jako czwórki jej przyjaciół,
ale nie mogła znieść tego, że jeden z nich potraktował ją w tak okrutny sposób.
Nie orientowała się więc, jakie piosenki zostały ostatecznie wybrane i gdy
usłyszała na żywo pierwsze dźwięki „Ich bin nicht ich”, zamarło jej serce. Momentalnie
duże, gorące łzy spłynęły po jej policzkach. Jak na zawołanie, ta piosenka
odblokowała w niej wszystkie emocje, jakie wzbierały w niej podczas tego
wieczoru.
„Nie mogę już na siebie patrzeć, jestem
zgubiony
Wszystkiego, co tu raz było - nie mogę już w
sobie znaleźć
Wszystko odeszło - jak w obłędzie
Widzę, że coraz bardziej zanikam, jestem sam”
Nie mogła znieść tego, co dławiło ją od
środka, gdy słuchała jego słów i gdy patrzyła na niego, oddającemu się w
całości utworowi. I nie mogła uwierzyć, że naprawdę te wszystkie uczucia, jakie
było teraz widać w jego zachowaniu, były jedynie zagrane. I nie mogła poradzić
sobie z tym, że kochała go każdą najmniejszą cząstką jej serca, które zalewała
w tej chwili fala rozpaczy. Chciała być jego, i chciała, by on był jej. I
jednocześnie chciała, by ostatnie pięć tygodni nigdy nie istniało.
„Po prostu nie mogę Ciebie z siebie wyrzucić
Obojętnie gdzie jesteś - chodź i mnie uratuj
Nie jestem sobą kiedy Ciebie nie ma przy
mnie - jestem sam”
Miotała się w swoich uczuciach, nie wiedząc,
czego tak naprawdę chciała bardziej, choć i tak liczyło się tutaj tylko to,
czego chciał on.
Otarła z policzków wciąż płynące z jej oczu
łzy i chwiejąc się z powodu nierównowagi psychicznej, opuściła sektor. Tuż za
nią podążyła Annalise i zostały odwiezione przez ochroniarza do hotelu. Ann przekazała
tylko kosmetyki Tobiasowi i powiedziała, że Ashley czuje się okropnie i musi
wrócić, a Bill niech przypudruje się sam, bo przecież nie ma dwóch lewych rąk.
Nie wiedziała, czy Tobias przekazał mu to w dokładnie takiej formie, ale nawet
ją to nie obchodziło.
Resztę koncertów
spędziła już tylko w garderobach, nie mając odwagi przeżyć tego wszystkiego
jeszcze raz.
Przez półtora
miesiąca nie było dnia, by go nie widziała, nie słyszała, nie czuła jego
obecności. Przez cały czas był obok i często miała wrażenie, że już nie da
rady. Podróże i życie w hotelu były męczące same w sobie, a co dopiero z osobą,
która nie robiąc nic, potrafiła wymęczyć ją psychicznie, wyssać z niej
wszystkie siły.
Teraz się zastanawiam czy ta ich miłość w ogóle ma jakąś przyszłość... bo to się zrobiło jakieś toksyczne wręcz, aż jestem w szoku! I dziś będzie poważnie, bo poważnie się przejęłam xd To niebywałe do czego może doprowadzić jedno nieporozumienie. Ja już nawet nie wiem, w jaki sposób oni mogliby to naprawić? Przecież nawet nie próbują nic zrobić. Nagle stali się dla siebie obcy! I jedno o drugim myśli niewiadomo co... coś Ty im zrobiła! Niestety muszę przyznać, że w tym odcinku w końcu zrobiło mi się szkoda Ash. Będzie musiała chyba się na jakąś terapię po tym wszystkim zapisać! I jak po tym wszystkim oni mieliby kiedyś być razem? To takie popaprane xD że nawet ja nie umiem sobie do końca wyobrazić jak to z nimi będzie xd smutny ten odcinek. Ale chociaż Tom jest dobry i kochany ;c Ann powinna dojść do wniosków, że mimo wszystko to lepszy bliźniak huehuehue ]:->
OdpowiedzUsuńNo nareszcie udało mi się Cię przejąć i nareszcie nie masz ochoty ich pozabijać, a co więcej, jest Ci szkoda Ash!
UsuńNo wiem, namieszałam im strasznie :( taki plan miałam na nich praktycznie od początku, więc już przywykłam, że będą nieszczęśliwi :( i mówiłam, że do siebie nie pasują, a teraz to już w ogóle...
Nie mogłam nie wykorzystać postaci Toma jako dobrego duszka <3 Ale i tak nie wiadomo, co on ma za uszami!
Ej, nic nie ma! Zostaw Ty już jego uszy w spokoju xD
UsuńI skoro miałaś taki plan, żeby im rozje.bać życie uczuciowe i psychiczne... Mam nadzieję, że masz również plan, aby je naprawić xD
Teraz nie mam już żadnego planu, bo wszystko już napisałam :P
UsuńCałe opowiadanie? oO
UsuńYyy... no tak :D
UsuńTeraz nie będziesz miała życia xD W takim razie ile odcinków będzie miało to opowiadanie!? Chyba nie chcesz skończyć na tym, jak oni dojdą do porozumienia...!?
UsuńNic Ci nie powiem xd
UsuńDlaczegooo? ;(
UsuńNo jak to dlaczego... Nie mogę zdradzać co tu mam. <3
UsuńPrzecież nie pytam o szczegóły... jeszcze xd
UsuńAle nie mogę Ci powiedzieć... jeszcze xd
UsuńPfff xd to nie! ;(
UsuńJak powiem to zepsuję całą zabawę xd także musisz poczekać <3
UsuńNo i pięknie....popłakałam się....
OdpowiedzUsuńMasz rację, zupełnie nie spodziewalam się takiego odcinka. I wiesz co? I dobrze! Bo jest zajebisty.
Ale tak bardzo mi ich było szkoda kiedy to czytałam...i niemal czułam jej ból...i bolało mnie serduszko...
Przedstawisz też jak to wyglądało z perspektywy Billa...?
I...ona chyba tak po prostu nie odejdzie prawda?
Dziękuje za odcinek <3
O matko, ja się popłakałam, czytając ten wymowny komentarz <3
UsuńCo do perspektywy Billa - myślałam o tym i mimo że kolejny rozdział jest napisany, to pomysł w sumie jest nadal otwarty. Zobaczę, czy będzie co pisać.
<3
"tak po prostu" to nie, w końcu minęło 7 tygodni, odkąd mu to zakomunikowała... On nic nie zrobił przez cały ten czas, więc dlaczego ona miałaby się - według siebie - poniżać i obnażać przed nim swoje uczucia, które go nie obchodzą? </3
No normalnie jak dzieci! Jakby usiedli i by sobie wszystko wyjaśnili nie było by problemu. Ale oni wolą się do siebie nie odzywać, no bo po co! Niech ona się przy Billu rozpłacze... Niech stanie się coś, żeby ten głupek zobaczył, że ona go kocha! Serce mi się kraja gdy czytam jak ona cierpi... Niech to się skończy, bo się nam dziewczyna wykończy :"< Niech ten jej opis po koncercie się w końcu ziści </3
OdpowiedzUsuńPrzecież właśnie po to odchodzi, żeby to się skończyło i żeby ona się nie wykończyła. Ja chcę dla niej dobrze...
UsuńWiesz, to ja już chyba wolę żeby ona cierpiała :D Zlituj się nad nimi, błagamy <3 Czemu ona musi się tak wszystkiego domyślać, zamiast porozmawiać! Z Billem nie porozmawia, tylko sobie coś tam wymyśli, teraz jeszcze z Tomem o.O No i mam nadzieję, że kolejny rozdział niedługo :3
UsuńHahah :D
UsuńTak, myślę, że niedługo, jak tylko zrobię korektę ostateczną, ale nie wiem, czy będę w stanie, no bo ile się dzieje!!
And I run run run run run... <3
Jest po 13, a ja niedawno wstałam i od razu tu zajrzałam. Właściwie nie wiem, co mam napisać. Wróciłam z pracy o 5 rano, po 15 godzinach, spanie w dzień mnie jeszcze bardziej zmęczyło i mój mózg nie pracuje na pełnych obrotach.
OdpowiedzUsuńOdcinek smutny. Tak, to mi jedynie przychodzi na myśl. Targają nią takie emocje, że ja sama prawie z nią płakałam. I na prawdę życzę jej, by była dla niego tą jedyną fanką, a może nazwijmy to ładniej, ukochaną.
Biedna :( Dla mnie 10h to za dużo, a co dopiero 15...
UsuńTeż jej tego naprawdę szczerze życzę :P
Hey M:* Rozdział przepełniony smutkiem i przygnębieniem, nowa piosenka pasuje tu idealnie jako podkład muzyczny *:* Z tą zmianą w następnym rozdziale to mówisz poważnie? Mam nadzieję, że to nie będzie nic znaczącego, bo nie wiem czy przeżyję... Że też ten Bill nie mógł się ruszyć i jakoś naprawić tej sytuacji, zachowuje się tak jakby mu w ogóle nie zależało. Mam wrażenie, że ta cała sytuacja między Ashley i Billem odbija się na reszcie ekipy, tak jakby oni coś czuli... Tom jest jak słodki misiek <3 Niezłego ma Ash przyjaciela *:* Mimo iż rozdział smutny to są sceny rozweselające, jak ta z Georgiem i szczotką do kibla xD hahaha Ash się z nimi ma xD
OdpowiedzUsuńWitam ;d
UsuńPrzyznam, że niektóre zdania powstały podczas słuchania tej ballady :D ale dzisiaj to nie mam weny kompletnie, jakaś jestem rozproszona...
Nie, żadnych dużych zmian nie wprowadzam, tylko kosmetyczne :P
Oczywiście, że sytuacja między nimi odbija się na innych, bo przez nich jest niezręcznie w towarzystwie... A połowa towarzystwa nie wie o co chodzi.
No cóż, faceci, ich się kocha i nienawidzi jednocześnie xd
Poprawiłaś mi leciutko humorek docinkami Toma, dziękuje. Nie jest dobrze, Ash ma ochotę od nich uciec, ale nigdy nie zapomni tego, co się wydarzyło w jej życiu przez ten czas. Było tyle cudownych chwil, a teraz pozostaną jej te najgorsze. Smutne to, nie chcę by Ash cierpiała, ale inaczej się chyba nie da. Bill on, nawet nie będę go tłumaczyć, robi to co uważa za słuszne.
OdpowiedzUsuń