czwartek, 27 listopada 2014

Epilog. "Stałeś się ty."

Z całej siły próbowała nie otwierać oczu i nie dopuszczać do świadomości żadnych bodźców z otoczenia. Nie chciała przerywać snu, w którym była tak blisko niego; w którym czuła ciepły dotyk jego szczupłych dłoni na swoim spragnionym ciele; w którym jego gorący oddech nieodłącznie omiatał jej szyję, a jego miękkie wargi delikatnie muskały jej wciąż wrażliwą na pieszczoty skórę. Pragnęła zatrzymać ten moment w pamięci jak najdłużej i starała się zapamiętać każdy najmniejszy szczegół, by potem móc odtwarzać ten sen w nieskończoność. Wyobrażenie o nim miało być przecież jedynym, co mogła dla siebie zachować. Nie miała takich wspomnień i choć wciąż niezrozumiale mocno tego pragnęła, nie zapowiadało się, by miało się to zmienić.
Powoli pozwalała rzeczywistości przedrzeć się przez zasłonę snu i wracała do realnego świata, w którym miała widzieć go dzisiaj po raz ostatni. Jeden po drugim zaczęły z jej skóry znikać jego palce, które do tej pory czule gładziły jej brzuch, pozostawiając w tym miejscu jedynie zimną pustkę. Jego oddech stawał się coraz bardziej odległy, by w końcu całkiem przestała go czuć. Pocałunki, jakie składał na jej skórze, wydawały się być coraz delikatniejsze, aż uświadomiła sobie, że znikły tej nocy na dobre. I on też miał zniknąć na dobre, nie tylko jeśli chodziło o tę noc, ale i o wszystkie kolejne dni i noce. Po ciężkich zmaganiach z docierającą do niej rzeczywistością, której wcale nie chciała, zebrała w sobie tyle siły, by otworzyć oczy i pożegnać się z tym nadzwyczaj realnym wyobrażeniem o jego obecności.
Niewyraźne kontury powoli zaczęły się wyostrzać. W początkowo rozmytych kształtach na wprost dostrzegła w końcu pięknie rzeźbioną komodę z ciemnego drewna z ciężkimi metalowymi rączkami, do której nic nie włożyła. Obok rozpoznała obity bogato zdobioną tkaniną fotel, na którym nawet nie siedziała. Na ścianie wisiał, kompletnie niepasujący do wnętrza, plazmowy telewizor, którego wcale nie włączyła. Pokój hotelowy wydawał się być taki sam, jak wczorajszego wieczoru. Tylko ona wydawała się sobie inna. Jemu bliższa, choć wcale go tu nie było, z wyjątkiem… Z wyjątkiem tego zapachu, który wciąż unosił się w powietrzu. Była już całkiem rozbudzona, lecz nie potrafiła się poruszyć, gdy zorientowała się, że ten zmysłowy element snu, który powinien zniknąć zaraz po otwarciu oczu, nadal jej towarzyszył i wydawało jej się, że nie słabł na sile. Po prostu tam był, tak samo jak była tam ona, fizycznie i prawdziwie. Dopiero gdy udało jej się podnieść do pozycji siedzącej, uderzył w nią dźwięk otwieranych drzwi od łazienki, który spowodował, że serce podskoczyło jej do gardła i łomotało tak, że omal nie wyskoczyło z jej piersi.
I wtedy go ujrzała, wysokiego, szczupłego, mającego na sobie jedynie czarne bokserki, wciąż zaspanego i niezaprzeczalnie przebywającego w jej pokoju. I dopiero wtedy też dotarło do niej, że ten czarnowłosy chłopak, który tak żarliwie całował ją poprzedniej nocy, był prawdziwy, tak samo jak cała sytuacja, która przez kilkanaście sekund po przebudzeniu wydawała jej się być jedynie minionym snem.
Rozchyliła bezwiednie wargi, gdy po rozejrzeniu się po pomieszczeniu, jego brązowy wzrok spoczął na jej sylwetce, a jego usta ułożyły się w najczulszy uśmiech, jaki do tej pory jej posłał.
Obserwowała go jak ducha, gdy charakterystycznym dla siebie, swobodnym krokiem podszedł do krawędzi łóżka i długo się nie zastanawiając, usiadł na materacu tak blisko, że nie myślała już o tym, czy był tu naprawdę, czy jedynie jej się wydawało.
Wyciągnął dłoń w jej stronę i dotknął jej rozpalonej twarzy, nawet na moment nie odrywając wzroku od jej oczu.
- Co się stało? – odezwał się cichym, zachrypniętym głosem, wciąż nie przestając gładzić kciukiem jej policzka. Drugą ręką chwycił jej dłoń, po czym złożył na niej pocałunek tak delikatny, że ledwo go wyczuła.
- Wszystko… - odparła, wtulając twarz w jego dłoń i poczuła, jak mięśnie jej ciała powoli się rozluźniają. Przymknęła powieki i głęboko odetchnęła jego upajającym zapachem, gdy zorientowała się, że naprawdę wolno było jej to robić. Dobitnie dotarło do niej, że należał do niej tak samo, jak ona należała do niego. Przypomniała sobie wszystkie jego słowa, które powiedział jej wczorajszej nocy; przypomniała sobie wszystkie pocałunki, jakie złożył na jej ustach i nie miała już żadnych wątpliwości. Z jego brązowych, łagodnych oczu wyczytała, że był tu tylko dla niej, a szczęście rozpierało ją do tego stopnia, że ciężko było jej cokolwiek powiedzieć. Niewiele się zastanawiając, odrzuciła kołdrę, którą do tej pory była przykryta i rozpaczliwie przywarła do jego ciała, obejmując go z największą siłą, na jaką była w stanie się w tej chwili zdobyć. – Wszystko, Bill – powtórzyła, rozkoszując się brzmieniem jego imienia w swoich ustach. – Stały się właśnie moje największe pragnienia. Stałeś się ty.

~*~

Nie mieli zamiaru sprawdzać telefonów, choć dobrze wiedzieli, że od rana wszyscy po kolei będą dzwonić do nich na zmianę. Nie myśleli o tym, by wyjść na śniadanie i nawet nie zastanawiali się, jak ich nieobecność będzie odebrana przez resztę zespołu. Właściwie to mieli nadzieję, że pozostali się domyślą i nie będą mieli zamiaru im w jakikolwiek sposób przeszkadzać.
Zamówili jedzenie do pokoju i spożyli je w łóżku, bo żadne z nich nie chciało wychodzić spod kołdry i szykować się do wyjścia do restauracji. Próbowali nasycić się sobą nawzajem w każdy możliwy sposób, a i tak wciąż było im mało.
Ashley tuliła się do nagiego torsu czarnowłosego i w ciszy składała delikatne pocałunki na jego piersi. Gdy pierwszy raz dotknęła wciąż niepewnymi wargami jego skóry, jego ciało zadrżało niekontrolowanie, lecz z każdym kolejnym pocałunkiem rozluźniał się i przyzwyczajał do jej bliskości. Oddychała miarowo, wdychając jego zapach, który znała niby tak dobrze, a który teraz wydawał jej się tak nowy. On cały wydawał jej się nowy, tak nieprawdopodobnie bliski. Niezaprzeczalnie jednak leżał tuż przy jej boku i delikatnie gładził jej ramię, a ona czuła rozpierające, niemal duszące szczęście.
- Nie oddam cię już za żadne skarby – wyszeptał, przyciskając jej czoło do swoich ust i upewniając ją w tym, że był tu tylko dla niej i nie miał zamiaru odchodzić. – Nikomu.

~*~

Ashley nie chciała puścić Billa do jego pokoju po świeże ubrania czy jakiekolwiek kosmetyki.
- Teraz to ty użyjesz moich – oznajmiła, prowadząc go do łazienki.
Po prostu nieustannie bała się, że gdy pozwoli mu wyjść, on już nigdy do niej nie wróci. Złapała szczęście i przerażało ją to, że mogłaby je utracić, dobrowolnie wypuszczając je ze swoich rąk. Nie mogła do tego dopuścić, bo znaczył dla niej zbyt wiele.

~*~

Pragnęła spędzić z nim sam na sam jak najwięcej czasu, ale ktoś był wyjątkowo niedomyślny, bo chwilę po dwunastej usłyszeli pukanie do drzwi. Czy naprawdę ich wspólna nieobecność na śniadaniu nie była oczywista?
Nie dla Toma, który patrząc na Billa w głębi pokoju Ashley, wyglądał, jakby zobaczył ducha.
- O cholera – zaklął dredowłosy pod nosem. – Tak myślałem, chociaż miałem głupią nadzieję, że zrezygnował z tego pomysłu.
Ashley zmarszczyła brwi, popadając w lekką dezorientację.
- Co masz na myśli? – dopytała, gdy twarz Toma ukazywała coraz większe przerażenie i zażenowanie.
- Nie słuchaj go, proszę cię. On… On nagadał ci jakichś głupot. To tylko chwilowe, zaraz mu przejdzie – wybełkotał gitarzysta, patrząc z paniką w przestrzeń za jej plecami.
Poczuła się absurdalnie. Jak to głupot? Jak to chwilowe? Jak to przejdzie? Przez moment wydawało jej się, że dredowłosy wylał na nią właśnie kubeł zimnej wody.
- Ale ja… O czym ty mówisz, Tom?
- No właśnie, o czym ty mówisz? – Usłyszała za plecami głos czarnowłosego i poczuła, jak obejmuje ją od tyłu, kładąc brodę na jej ramieniu. Choć nie widziała jego twarzy, wyczuła kontrolowany uśmiech, jaki się na niej pojawił. Znała przecież Billa tak dobrze, mimo że stosunkowo krótko. Dokładnie pamiętała, jaki był radosny zanim… zanim między nimi wynikło to głupie nieporozumienie. Od samego początku uwielbiała obserwować, jak próbował powstrzymać wędrujące w górę kąciki ust i wydymał górną wargę, minimalnie odsłaniając rządek białych, niekoniecznie prostych zębów. Unosił wtedy charakterystycznie brwi i mrużył oczy, w których dostrzegała coś, czego wtedy nie rozumiała. Wiedziała, że teraz dokładnie tak wyglądał i dokładnie taki podobał jej się najbardziej; z tym zadziornym półuśmiechem błąkającym się po jego twarzy i z tą tajemnicą kryjącą się w jego brązowych oczach. Dziś już rozumiała, że od początku była to miłość, jaką ją obdarzył i w jaką ciężko było jej uwierzyć.
Spojrzała na Toma, którego mina wyrażała kompletne zagubienie. Bill musiał zrobić w tym momencie to samo, bo wybuchł dźwięcznym śmiechem tuż przy jej uchu. Śmiał się głośno, szczerze i pięknie. Tak, jak od dłuższego czasu jej tego brakowało. Przez kilka ostatnich tygodni znacznie się wyciszył, a zwłaszcza wtedy, gdy znajdowali się we dwoje w jednym pomieszczeniu. Nie kierował w jej stronę praktycznie żadnych słów i prawie na nią nie patrzył. Dopiero wczorajszego wieczoru zrozumiała, dlaczego tak się zachowywał. Cierpiał, nie mogąc mieć jej przy sobie, mimo że była tak blisko. Cierpiał tak samo, jak cierpiała ona.
- Wy chyba sobie ze mnie żartujecie – wydukał dredowłosy i złapał się za głowę, wplątując palce pomiędzy związane dredy, gdy jego brat złożył pocałunek na policzku blondynki. – Bill, do cholery, czy ty chcesz mi przez to powiedzieć, że…? – Urwał, szukając słów. Nadal krzywił się, nie mogąc wyjść ze zdumienia po tym, co zobaczył.
- Chcę ci przez to powiedzieć, że gdybym posłuchał ciebie, to nie miałbym jej teraz w ramionach – odparł Bill, przyciskając Ashley do siebie jeszcze mocniej. To oczywiste, że nie przyznałby się, iż to on źle odczytał jej intencje. Był osobą, która potrafiła wytknąć błędy wszystkim, tylko nie sobie samemu.
- No przepraszam bardzo – wzburzył się gitarzysta – ale to ty przedstawiłeś mi tak sytuację. Pamiętasz? Tu, w tym hotelu! Powiedziałeś mi, że Ashley się ciebie boi i nie chce, żebyś się do niej zbliżał. Pamiętasz?! To ty mi tak nagadałeś! – Poddenerwowany głos Toma stawał się coraz bardziej piskliwy, a on sam coraz szerzej otwierał oczy i robił się coraz bardziej czerwony.
Ashley widziała już zbyt dużo bliźniaczych sprzeczek, by nie wiedzieć, co za chwilę nastąpi. Przez kilka tygodni znajomości i przebywania z Kaulitzami niemal przez całe dnie, potrafiła wyczuć, że za moment w progu jej pokoju wybuchnie jedna z tych burzliwych awantur i chociaż wbrew logice lubiła się im przyglądać i przysłuchiwać, to teraz wolała takowej uniknąć.
- Tom, to nie tak – zaczęła, gdy Bill miał już odpowiadać bratu na ten podniesiony ton. Wyprostował się, a na swoich plecach poczuła, jak uniosła się jego klatka piersiowa, gdy nabrał powietrza, by się odezwać. Wypuścił je głębokim odetchnięciem, kiedy ona zrobiła to za niego. – Po prostu się z Billem… nie zrozumieliśmy – dokończyła niezręcznie, bo tak naprawdę nie wiedziała, jak mogłaby inaczej nazwać to, co stało się między nimi w przeciągu ostatnich dwóch miesięcy.
Dredowłosy zaśmiał się nerwowo.
- Chciałbym teraz powiedzieć ci – zwrócił się do brata – co sobie o tobie myślę, ale wyglądacie tak uroczo, że przełożę to na inny dzień. – Na jego twarzy nareszcie pojawił się półuśmiech. – Mam nadzieję, że już wszystko sobie wyjaśniliście i to koniec z jakimikolwiek niedopowiedzeniami między wami, bo przysięgam, że drugi raz takiego Billa po prostu nie zniosę. Zabiję go, jeśli jeszcze kiedykolwiek będzie mi tak jęczał, więc Ash, jeśli chcesz mieć go przy sobie żywego, to lepiej dopilnuj, żebyście się już zawsze dogadywali. – Powiedział, patrząc na blondynkę przesadnie poważnie, po czym roześmiał się serdecznie.

Czy mogła oczekiwać od życia czegoś więcej niż cudownego mężczyzny i wspaniałych przyjaciół u swojego boku?
Czy mogła oczekiwać od życia czegoś więcej niż spełnionych marzeń?

piątek, 12 września 2014

41. „Co miałam ci powiedzieć?”

- Tom, nie wytrzymam. – Czarnowłosy wpadł do pokoju brata zanim ten do końca otworzył drzwi. – Ja po prostu, kurwa, nie wytrzymam tego dłużej! – Krzyknął, pocierając czoło wewnętrzną stroną nadgarstków. – Pieprzę twoje rady i pieprzę szczyt kariery! I tak nie jestem w stanie normalnie funkcjonować, dlatego idę do niej, powiem jej o wszystkim i będę błagał ją, by na mnie spojrzała.
- Opanuj się! – Tom momentalnie doskoczył do niego i złapał go za ramiona, by mocno nim potrząsnąć. – Nigdzie nie idziesz, rozumiesz? – Stanowczo spojrzał mu w oczy z odległości zaledwie kilku centymetrów.
- A czy ty rozumiesz, że ja już wychodzę z siebie?! – Wyrwał ramiona z uścisku brata, ale nie zrobił ani jednego kroku w żadną ze stron. – Od kilku tygodni codziennie słyszę ją, patrzę na nią, czuję ją obok siebie, ale nie mogę nic zrobić. To mnie zabija.

„Wir haben uns totgeliebt,
es bringt mich um”

- Bill… - Głos Toma ugrzązł w jego gardle, gdy usłyszał krótki, ale wymowny fragment ich piosenki i na długą chwilę zapadła między nimi przerywana przyspieszonym oddechem czarnowłosego cisza. Gitarzysta zastanawiał się, co w ogóle mógł doradzić bratu, bo jego położenie było beznadziejne. Szukał słów, by jakoś wybić mu z głowy pomysł opowiedzenia Ashley o jego uczuciach, bo wiedział, że to tylko by go ośmieszyło, a jednocześnie nie mógł patrzeć na cierpienie swojego bliźniaka. – Dobrze wiesz, że mam z nią dobry kontakt… - zaczął tłumaczyć.
- Co chcesz mi przez to powiedzieć? – Czarnowłosy przerwał mu połowie myśli i wbił w niego przeszywający, pełen żalu i wściekłości wzrok.
- Możesz mnie wysłuchać?! – Zagrzmiał gitarzysta, bo wiedział, że inaczej nie będzie mógł dojść do słowa. – Dziękuję – rzucił, gdy Bill zacisnął usta. – Wiesz, że ja jej nie oceniam. Nie będę nienawidził jej za to, że nie odwzajemnia twoich uczuć, bo tak się po prostu nie robi, dlatego wcale jej nie unikam i nie traktuję jej z tego powodu gorzej. Mam z nią dobry kontakt, bo ona sama do mnie lgnie. I nie, nie w taki sposób. Uwierz mi, że wyczułbym, jeśli chodziłoby o coś więcej niż przyjaźń. Mam wrażenie, że szuka we mnie oparcia jako w tym „drugim”, „innym”, „lepszym” z braci. Ale do czego zmierzam… Nie wiem, na ile ty to widzisz, ale ona też okropnie się męczy. Czuje się niezręcznie za każdym razem, gdy jesteś obok. Twoja wizyta u niej nic nie zmieni, a tylko wszystko pogorszy, bo nie można pokochać kogoś na zawołanie. Gdyby nie umowa, której nie pozwoliłeś jej zerwać, ona już dawno by uciekła.
- To co mam zrobić, Tom? – Zapytał żałośnie, siadając na łóżku. – Co mam zrobić? – Powtórzył, patrząc błagalnie na brata.
- Nie masz wyjścia, Bill. – Tom rozłożył bezradnie ręce. - Pozwól jej odejść. Wytrzymaj te ostatnie tygodnie, a potem daj jej ostatecznie zdecydować.
- Chciałem walczyć…
- Nie ma o co, Bill. Tu po prostu nie ma o co walczyć, bo wiadomo, że od początku jesteś na przegranej pozycji.
Zazwyczaj nie słuchał Toma i mimo że zawsze się go radził, to i tak robił wszystko po swojemu, lecz nie w tym przypadku. Teraz potrzebował kogoś, kto podpowie mu, co zrobić, bo on sam nie był w stanie trzeźwo ocenić swojej sytuacji.


To miała być praca marzeń; praca jej życia, która miała otworzyć jej drogę na przyszłość. Wspaniali ludzie, których ledwo poznała, a już musiała opuszczać. Ogromna szansa, której nie było jej dane w pełni wykorzystać, bo ulokowała uczucia nie tam, gdzie trzeba, a jej pracodawca udając uroczego, miłego chłopaka, okazał się być perfidnym draniem.
Pamiętała, jak na początku cieszyła się, że będzie mogła spędzać z nim każdą chwilę podczas trasy i nie odstępować go na krok. Gdy przyszło co do czego, chowała się we wszystkie możliwe miejsca, by tylko nie dosięgnął jej swoim wzrokiem, dotykiem lub zapachem. I nie zawsze jej się to udawało. Ich spojrzenia krzyżowały się kilka razy w ciągu dnia, ich ciała ocierały się o siebie w wąskim przejściu w autobusie i na tak małej przestrzeni jego zapach wydzierał się z każdego możliwego kąta.
Mimo wszystko wytrzymała całe siedem z ośmiu tygodni. Całe siedem dni przed trasą plus czterdzieści dwa dni trasy z sześćdziesięciu dni okresu wypowiedzenia, w których jej uczucia względem niego nie osłabły, a jedynie przybrały na sile.
W międzyczasie zdążyło zrobić się już naprawdę zimno i po krótkim lecie nadeszła długa jesień. Ashley wyciągała ze swoich nowych, pojemnych walizek coraz cieplejsze okrycia wierzchnie, szaliki i coraz bardziej zakryte buty i nie mogła patrzeć, jak Bill nadal chodził w tej samej grubości skórzanych kurtkach. Miała ochotę wcisnąć mu w dłoń kubek z gorącą herbatą, owinąć jego szyję szalikiem i wtulić się w niego, przekazując mu choć odrobinę ciepła, które jeszcze w sobie miała.
Nie mogła. Dlatego nie patrzyła i udawała, że nie zwraca na to uwagi.

Czekała na to, ale gdy w ostatni weekend października, ostatniego wieczoru, po ostatnim koncercie, mieli spędzić w ostatnim hotelu ostatnią noc, poczuła jakieś niezrozumiałe poczucie pustki. Miał być to koniec etapu w jej życiu, którego właściwie na dobre nawet nie zaczęła. Zdążyła się tylko zakochać do utraty zmysłów w nieodpowiedniej osobie, ale nie starczyło jej czasu, by się odkochać.
Ostatni koncert miał miejsce w Paryżu. Tam, gdzie przejrzała na oczy i dostrzegła jego zamiary.
Wyszła spod prysznica i przebrana w piżamę, z włosami owiniętymi ręcznikiem, przygotowywała się do snu. Majestatyczna, wciąż tak samo zapierająca dech w piersiach wieża Eiffla była dokładnie w tym samym miejscu, co niecałe dwa miesiące temu i boleśnie przypominała Ashley o jej niespełnionych nadziejach, jakie wiązała z tym miejscem.
Złożyła ubrania do dużej walizki i sprawdziła telefon – żadnego nieodebranego połączenia, żadnej nieodczytanej wiadomości.
Dzisiejszy występ był ostatni i na tym miała zakończyć się też jej współpraca z Tokio Hotel. Przez najbliższe dwa miesiące zespół czekała głównie praca w studiu nad anglojęzycznym albumem, więc ustaliła z Billem poprzez Silke, że mimo iż minęło dopiero siedem tygodni okresu wypowiedzenia, a nie osiem, będą mogli już się pożegnać bez dodatkowych kosztów.
Zazwyczaj nie rozmawiała z nikim o swoim odejściu, chociaż wszyscy o tym wiedzieli. Jedynie kilka razy któryś z chłopaków próbował podjąć temat, ale zaraz go urywała.
- Ashley, nie odchodź – zaczął Georg, gdy siedziała razem z nim na jego wąskim łóżku w tour busie. Byli w drodze do Szwajcarii; po serii koncertów w Niemczech zaczynali objeżdżać wszystkie sąsiednie kraje.
Przez tych kilkanaście pierwszych dni trasy nieco zbliżyła się do basisty, który w wolnych chwilach przychodził do niej i dzielił się z nią opowieściami o swoim związku, mówił o tym, że ciężko mu znieść takie rozstanie, ale i rozmawiał z nią na wszystkie pozostałe tematy. Często odbywała też takie rozmowy z Tomem i Gustavem, a czasami nawet z Davidem czy z którymś z ochroniarzy, ale nigdy z Billem. Odzywali się do siebie tylko gdy już naprawdę była taka konieczność, a na co dzień mijali się obojętnie. Tylko ona wstrzymywała za każdym razem oddech, a jej serce na kilka sekund zatrzymywało swoją pracę. I nie wiedziała, czy bardziej go kochała, czy nienawidziła za to, co jej zrobił. Bill nie odezwał się nawet słowem ani na temat nocy spędzonej z Susanne – bo niby dlaczego miałby, ani na temat pocałunku, jaki sprowokował i jakim na dosłownie kilka sekund rozpalił w Ashley nadzieję na to, że czuł do niej to samo, co ona do niego. Nie odezwał się na żaden temat, a Ashley swoje odejście z pracy ustalała z nim tylko poprzez Silke. Prawdopodobnie więcej rozmawiał z fankami każdego dnia podczas podpisywania autografów niż z nią miał zamiar przez sześć tygodni.
- Muszę, Georg. – Spojrzała na basistę, szukając zrozumienia, ale on nie miał pojęcia, jakie uczucia kryły się w jej sercu. Nie powiedziała o tym nikomu oprócz Annalise.
- Dlaczego? Nie wytrzymujesz z tempem pracy? Z całą medialną otoczką? Z fanami? Może po prostu z nami? – Dopytywał, a ona kręciła głową za każdym razem.
- Nie, nie, nic z tych rzeczy. A na pewno nie to ostatnie. – Z wyjątkiem Billa, chciała dopowiedzieć.
- Chodzi o Billa, prawda? – zapytał i zmarszczył czoło, a ona zamilkła i spuściła wzrok, nie wiedząc, co odpowiedzieć. - Jeśli myślisz, że nie widać, że między wami  jest coś nie tak, to jesteś w błędzie. I ślepy by zobaczył, że jest tu jakieś spięcie. Kaulitz też milczy jak grób, chociaż próbuję wycisnąć coś z niego codziennie. On coś zrobił?
- Proszę cię, naprawdę nie chcę rozmawiać o tym, co Bill zrobił, a czego nie zrobił.
- Czyli to jednak przez niego.
- Nie, nie przez niego. To przeze mnie. Mam powód, o którym nie chcę mówić.
- Pokłóciliście się?
- Można to tak ująć.
- O co?
- Georg, proszę cię. To naprawdę nie jest temat, do którego chcę wracać.
- Okej. – Uniósł ramiona w geście poddania. - Rozumiem, ale nie dziw się nam, że pytamy i dociekamy. Wszystko było w porządku, a z dnia na dzień dowiadujemy się, że odchodzisz.
- Przykro mi, że tak wyszło i naprawdę przepraszam, ale muszę. To już, że tak powiem, siła wyższa.

Dochodziła dwudziesta czwarta, gdy tuż przed zgaszeniem słabej lampki i wejściem pod kołdrę usłyszała pukanie do drzwi. Zdarzało się, że któryś z chłopaków zachodził do niej znienacka z bardzo ważną sprawą, na przykład pod tytułem: „Czy masz jakieś tabletki przeciwbólowe?”, ale zazwyczaj już nie o tej porze, więc otworzyła tak zaskoczona, że nawet nie zdążyła trzeźwo pomyśleć o tym, kto mógł stać po drugiej stronie ani o tym, w co była ubrana. Na tym ostatnim w ogóle się nie skupiła, chociaż powinna.
Ostre światło z jasnego korytarza wpadło do jej zaciemnionego pokoju. Ashley ujrzała Gustava i przekrzywiła głowę, marszcząc brwi.
Głupia marzycielka.
Jak naiwna była, jeśli przez ułamek sekundy miała nadzieję, że może przyszedł do niej Bill? Z jakimiś wyjaśnieniami na koniec, z przeprosinami czy z pretensjami. Z czymkolwiek. Chciała tylko, by się do niej odezwał i gdy ta myśl pojawiła się w jej głowie, poczuła w sercu znajome, bolesne ukłucie, a pod powiekami wzbierające łzy. Dlaczego zawsze musiała tak reagować? Dlaczego nie mogła pomyśleć o nim obojętnie, tylko za każdym razem z tysiącami sprzecznych emocji, które doprowadzały ją na skraj wytrzymania?
- Hej, Ash, masz może krople do oczu? Zapodziałem gdzieś swoje i… - zaczął perkusista.
Chciała zniknąć.
- Tak, mam, już ci przynoszę – przerwała chłopakowi i odwróciła się, by schować się w łazience. Potrząsnęła głową, przetarła twarz dłońmi i odetchnęła głęboko kilka razy, aby odgonić niechciane wizje i niechciane łzy. Nie mogła się przecież rozpłakać przy perkusiście bez powodu. A prawdziwego przecież by mu nie podała. Jeszcze jeden wdech i jeszcze jeden wydech. Nic się nie działo. Bill nie był osobą, która zasługiwała na jej łzy, więc musiała je powstrzymać. Zaciągnął pierwszą lepszą fankę do łóżka i z nią chciał zrobić to samo. Nie zasługiwał nawet na to, by na niego spojrzała i dobrze o tym wiedziała.
Ale go kochała. Kochała go mimo wszystko, bo wyrył się w jej sercu zbyt głęboko.
Kolejny wdech i wydech. Nie mogła teraz o tym myśleć. Musiała wrócić do czekającego w drzwiach Gustava.
Znalazła w kosmetyczce z artykułami do pielęgnacji małą buteleczkę i wyszła z powrotem do blondyna.
- Możesz je zatrzymać – powiedziała, podając mu ją. Unikała kontaktu wzrokowego, by tylko nie zauważył jej zaczerwienionych oczu.
- A tobie na pewno się nie przydadzą? – zapytał podejrzliwie. Oczywiście, że je zauważył.
- Nie, podrażniłam sobie oczy przy demakijażu, zaraz mi przejdzie – zmyśliła na szybko i uśmiechnęła się blado, nie łudząc się nawet, że Gustav w to uwierzy.
- Jakbyś jednak chciała je z powrotem, to przychodź o każdej porze. Nie chcę, żebyś zepsuła sobie wzrok, czy coś.
I tak już była ślepa, zakochując się w Kaulitzie.
- Raczej nie będę ich potrzebowała.
- Okej, to uciekam i dziękuję, dobranoc. – Posłał jej przyjacielski uśmiech i oddalił się na korytarzu.
- Dobranoc… - Zamknęła za nim drzwi i robiła wszystko, by tylko nie wybuchnąć już płaczem.
Każdego dnia cała ta sytuacja bolała ją tak samo, jeśli nie coraz bardziej, dlatego z jednej strony cieszyła się, że to już koniec jej męki, ale z drugiej jednak oznaczało to koniec szansy na to, że… No właściwie to na co ona liczyła, skoro miała wszystko czarno na białym i nawet nie potrafiłaby wybaczyć Billowi tego, co jej zrobił, a już tym bardziej ponownie mu zaufać i tak się zbliżyć? Sama tak naprawdę nie wiedziała, czego chciała. Chyba tego, żeby pierwszy i drugi tydzień września nie miały w ogóle miejsca. Cały czas mimowolnie wypierała to, jak zachował się Bill. Wyrzucała to z pamięci i chłonęła go na nowo, by zaraz znów uświadomić sobie, że to, co jej zrobił, jednak było prawdą.
Zdjęła ręcznik z głowy i wytarła w niego mokre włosy, które opadły jej na ramiona, delikatnie mocząc koszulkę. Kręciła się po pokoju, nie wiedząc, co właściwie miała zrobić przed wizytą perkusisty i znów dotarło do niej pukanie do drzwi.
Przecież mówiła mu, że nie chce tych przeklętych kropli!
Zamarła i zawirowało jej przed oczami, gdy po zamaszystym otworzeniu drzwi zamiast Gustava, przed sobą ujrzała Billa. Zamrugała kilka razy, by sprawdzić, czy się nie myliła. Nie. Stał przed nią we własnej osobie, a ona nie mogła wykonać żadnego ruchu. Momentalnie zrobiło jej się gorąco, a serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Nie potrafiła nawet przełknąć nagromadzonej śliny. Przeszedł ją dreszcz i zadrżała, gdy spojrzała mu w oczy. Nie stał w jej drzwiach od prawie dwóch miesięcy i już prawie zapomniała, jakie to uczucie. Patrzyła otępiałym i wystraszonym wzrokiem na jego twarz, którą znała aż za dobrze. Przez dwa i pół miesiąca znajomości zapamiętała jego idealne rysy tak, że mogłaby go malować z zamkniętymi oczami.
Chciała się odezwać, ale żadne adekwatne do sytuacji zdanie nie przychodziło jej do głowy. Po co do niej przychodził? Czego mógł od niej chcieć ostatniego dnia trasy koncertowej? Co skłoniło go, by po sześciu tygodniach obojętności i udawania, że nie istniała, tak po prostu pojawić się w jej drzwiach?

„Hallo, du stehst in meiner tür,
es ist sonst niemand hier
ausser dir und mir”

Wstrzymała oddech na całą wieczność i czekała, patrząc na niego, rozdarta między szczęściem a strachem.
Widziała, że już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale jego wzrok spoczął na jej klatce piersiowej. Przypatrywał jej się w skupieniu przez kilka sekund, by zaraz znów spojrzeć jej w oczy.
Znowu to robił? Znowu przyszedł ją zranić? Dobić na koniec?
- Moja koszulka… - zaczął ściszonym głosem i rozchylił usta w zdumieniu. Widziała dezorientację na jego twarzy, gdy jeszcze raz zerknął na to, co miała na sobie.
I po wszystkim. Choćby bardzo się starała, nie potrafiłaby już wybrnąć z tej sytuacji. Bo jak miałaby mu wytłumaczyć to, że zamiast bluzki do kompletu od krótkich spodenek od piżamy, miała na sobie jego czarny t-shirt? Czy normalni ludzie noszą bez powodu koszulki swoich pracodawców, od których chcą odejść?
To, że nie miała już stanika, bo kładła się do łóżka i ciemny, ciasny materiał opinał jej nagie piersi, było teraz najmniejszym szczegółem.
Wiedziała, że był świadomy tego, co do niego poczuła te dwa miesiące temu, ale prawdopodobnie nie domyślał się, że miała już na jego punkcie obsesję. Do tego stopnia, że codziennie spała w którejś z jego koszulek i wycierała się którymś z jego ręczników, jakie jej dał. Jeden z nich wisiał właśnie na oparciu krzesła i Bill na pewno go zauważył.
Tak bardzo chciała go dotknąć. Przymknęła powieki i wyobrażała sobie, że ją obejmuje i że wolno jej go pocałować, i że pierwsza połowa września naprawdę nigdy się nie wydarzyła. Czuła nadchodzące łzy, które przed chwilą powstrzymywała i których dłużej już powstrzymywać nie umiała.
Nie wiedziała, czy oczekiwał jakiegoś wytłumaczenia, skoro wszystko było jasne.
- Tak, twoja koszulka… - wyjąkała, zaciskając wargi i zasłoniła je dłonią, a z jej oczu popłynęły pierwsze łzy. Stała przed nim z rozdartym sercem i cała drżała.
- Myślałem, że… - znów rozpoczął zdanie i znów go nie skończył. Mrużył oczy, obserwując uważnie jej twarz i tak jak powiedział, nad czymś myślał, podczas gdy po jej policzkach płynęły gorące, słone krople, a jej klatka piersiowa unosiła się i opadała nadzwyczaj szybko, bo Ashley nie mogła złapać powietrza.
Nie potrafiła dłużej tego w sobie trzymać. Milczała przez całe dwa i pół miesiąca i miała już tego dosyć. W ostatnią noc mogła mu wszystko powiedzieć bez obawy, że kolejnego dnia będzie musiała stanąć z nim twarzą w twarz i spojrzeć mu w oczy ze świadomością, że on wie, jak bardzo ją zranił. Po prostu już nie mogła i nic już ją nie obchodziło. Była tym zmęczona do granic wytrzymałości.
- Jedna z tych, które dałeś mi tu niemal równo dwa miesiące temu. Od tego dnia nie było nocy, żebym nie miała którejś z nich na sobie… - wytłumaczyła łamiącym się głosem i znów chciała, by cofnął czas. By nie był taki, jaki okazało się, że był. By ją przytulił i…
W ułamku sekundy znalazł się tak blisko, że gdyby jej nie obejmował, osunęłaby się na podłogę.
- Boże… - tchnął prosto w jej usta i zamknął je zachłannym pocałunkiem. Jedną ręką przytrzymywał jej głowę, drugą przyciskał ją do siebie z całej siły.
Momentalnie poczuła, jak wszystkie mięśnie jej ciała odmawiają posłuszeństwa i bezwładnie ulegają jego ustom. Poruszał ją całą, nie tylko do środka, ale i fizycznie, przez co nie mogłaby samodzielnie ustać, gdyby ją puścił. Oddała jego pocałunek, rozpływając się pod wpływem wszystkich bodźców, jakie z niego płynęły. Był niesamowity. Był dla niej zjawiskiem z wywieszoną przed nim tabliczką „Uwaga! Niebezpieczeństwo.”, które mimo wszystko chciała poznać każdą najmniejszą cząstką siebie.
Znów wydawało jej się, że to jej się tylko śni. Sytuacja wydawała się być zbyt nierealna jak na rzeczywistość, ale jego ramiona zbyt silne jak na sen. Znów płakała w jego usta i znów dusiła się, nie mogąc w żaden znany jej sposób zaczerpnąć powietrza. Za długo cierpiała i dusiła w sobie emocje, by teraz zareagować inaczej. Nie mogła reagować inaczej na coś, czego pragnęła, odkąd tylko go poznała.
Niby wiedziała, że miał co do niej niekoniecznie w stu procentach odpowiadające jej zamiary i że powinna mu się wyrwać, ale… Och, co z tego, że chodziło mu tylko o jedno. Brakowało jej go tak rozpaczliwie, że zgodziłaby się na wszystko, by tylko mieć go przez chwilę dla siebie i on doskonale to w tej chwili wyczuł.
Tak bardzo nie chciała, by przerywał. Pragnęła tylko, żeby trwali tak już na zawsze, żeby nie musieli wpadać w absurdalną rzeczywistość, lecz zabrał rękę z jej talii, by ująć jej zapłakaną twarz w dłonie.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytał, opierając swoje czoło o jej, a ona już zupełnie niczego nie rozumiała. Zamknął drzwi i docisnął ją do ściany, dokładnie tak, jak za pierwszym razem, gdy ją pocałował. Oddychał ciężko i miała wrażenie, że sam ledwo utrzymywał się na nogach.
- Co miałam ci powiedzieć? – Uniosła ku niemu twarz i spojrzała mu w oczy z tak bliska, jak jeszcze nigdy.
- Wszystko. – Musnął jej usta, na co zareagowała bezradnym jęknięciem. Chciała zarówno więcej, jak i mniej. Chciała czegokolwiek, oby tylko nie odchodził i nie zostawiał jej już więcej z bolesną pustką zamiast serca. – Wszystko – powtórzył, scałowując łzy z jej policzków, całując jej powieki i czoło. – Kocham cię, Ashley. Szaleję z tobą, odkąd pojawiłaś się w moim życiu.
Zawirowało jej przed oczami i zabrakło jej oddechu, a jej usta głucho się rozchyliły. Nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku, nie mogła wykonać najmniejszego ruchu. Jego słowa były jak paraliż. Zamknęła oczy i osunęła się w jego ramiona, chłonąc go jak najwięcej, bojąc się, że on zaraz zaśmieje się na głos i powie, że to żart. W strachu odliczała sekundy szczęścia, ale nic takiego się nie działo. Trzymał ją tak samo mocno jak na początku i gładził jej włosy, co chwilę dotykając gorącymi wargami jej twarzy.
Dygotała w jego objęciach, nie mogąc odnaleźć się w sytuacji. Chciała go o wszystko zapytać, ale nie potrafiła się od niego odsunąć, by móc swobodnie się odezwać. Wciąż bała się, że gdy tylko pozwoli mu przestać się podtrzymywać, on natychmiast zniknie razem ze słowami, które przed chwilą powiedział. A może nie powiedział? Może to tylko ona już zwariowała i słyszała coś, co nigdy nie padło i nie miało paść z jego ust? Może tak naprawdę wcale go tutaj nie było?
Poruszył się. Nie wypuszczając jej z objęć nawet na sekundę, skierował się z nią w stronę łóżka i ułożył ją na nim, znów dociskając jej drżące ciało do swojego serca. Położył się tuż obok niej, zawisając nad nią i zostawiając między nimi miejsce jedynie na oddech.
Rozwarła powieki, by sprawdzić, czy to naprawdę on, chociaż jego zapach był tak intensywny, że nie mogła mieć co do tego wątpliwości, ale rozprostowała palce dłoni i dotknęła jeszcze jego twarzy, by się upewnić.
Był tu, leżał tuż przy jej sercu i obejmował ją tak mocno, że nie mogła się poruszyć. Nawet nie chciała.
Jego słowa odbijały się echem w jej głowie, aż w pewnym momencie miała wrażenie, że wcale ich nie powiedział i były jedynie wytworem jej wyobraźni.
- Kocham cię – powtórzył, jakby wyczuł, że miała wątpliwości, czy dobrze usłyszała.
Wydawało jej się, że mówił w języku, którego nie rozumiała. Doskonale znała te słowa i przez kilka tygodni wyobrażała sobie, jak mogły brzmieć w jego ustach, a w tym momencie wydały jej się czymś obcym, odległym i nierealnym.
Kochał ją. Przez ten cały czas czuł do niej to samo co ona do niego? Jakim cudem? Jak to możliwe, jeśli ona od tygodni była pewna, że miał zamiar tylko się nią pobawić, a to wszystko było jednym wielkim podstępem?
- Ashley, powiedz coś, błagam… - wyszeptał ledwo słyszalnie tuż przy jej uchu, a ona zadrżała pod wpływem jego zachrypniętego głosu. – Proszę, chociaż raz powiedz cokolwiek, bo zwariuję.
- Chciałeś mnie wykorzystać – wydusiła z siebie szeptem i znów zamknęła oczy. Boże, przecież chciał, przecież sam ją za to w pewnym momencie przepraszał!
- O czym ty mówisz? – Zmusił ją do spojrzenia na niego, chociaż jego głos nadal był tak łagodny, tak ciepły. Nie przestawał gładzić jej ramienia i jej włosów, trzymał ją za dłoń i całował jej palce, a ona miała wrażenie, że miał o wiele więcej niż tylko dwie ręce.
- O tym, czego oczekiwałeś ode mnie, gdy byliśmy tu, w tym samym Paryżu i w tym samym hotelu siedem tygodni temu. – Mówiła tak słabym głosem, że nie miała pewności, czy ją słyszał. – Co miała oznaczać kolacja z winem przed wieżą Eiffla przy balladach, jeśli nie to, że chciałeś zaciągnąć mnie do łóżka?
Przypatrywał się jej w milczeniu przez chwilę z dezorientacją bijącą z jego brązowych, szeroko otwartych oczu. Docisnął ją jeszcze mocniej do siebie, choć i tak już nie mogła się ruszyć.
- Miała oznaczać sygnał, że cię uwielbiam. – Znów czule musnął jej usta, a ona wciąż miała wrażenie, że tkwiła w jakiejś przestrzeni między rzeczywistością a jej wyobraźnią. – Przez cały pierwszy miesiąc naszej znajomości czekałem na jakikolwiek znak od ciebie, próbowałem do ciebie dotrzeć, ale zawsze byłaś taka wystraszona, że aż nie byłem w stanie się odezwać czy dotknąć cię, w obawie, że pękniesz jak porcelanowa filiżanka. A wtedy, tu, we Francji, tamtego wieczoru, potrafiłaś rozmawiać ze mną tylko o pracy. Próbowałem, starałem się jakoś cię wyczuć, ale z mojej strony wyglądało to tak, jakbyś nie chciała, żebym się do ciebie zbliżał. Jakbyś przyszła wtedy do mnie tylko dlatego, że ja tego chciałem i z uprzejmości nie potrafiłaś mi odmówić, więc siedziałaś w napięciu i czekałaś, aż dam sobie spokój. Tak było, Ash – potwierdził, gdy zaczęła kręcić głową. – Nie zrobiłaś ani nie powiedziałaś nic, bym mógł sądzić, że wolno mi posunąć się dalej. A następnego dnia byłem dla ciebie okropny, wiem, pamiętam i przepraszam jeszcze raz. Wściekłem się wtedy, że tak się przed tobą otworzyłem, że wszystko potoczyło się za szybko i że już po mojej szansie. Byłem pewien, że kompletnie nic do mnie nie czujesz. Sama powiedziałaś mi, że nic z tego nie będzie, bo jesteś tu tylko w pracy.
Doskonale pamiętała tę sytuację, która z jej strony wyglądała zupełnie inaczej. Uwielbiała go już wtedy i chciała od niego więcej, ale przez cały ten czas byłą jego makijażystką i bała się wykonać jakikolwiek ruch, by on nie odebrał tego tak, jak nie powinien, więc czekała, aż on przejmie to wszystko w swoje ręce. Nie przejął, tylko znów zaczął mówić o jej profesjonalizmie, a następnego dnia był tak wściekły, że była pewna, iż oczekiwał od niej wiadomej rekompensaty za to wszystko, co dla niej robił.
A potem ich głupie deklaracje. Jego – że więcej nie będzie się do niej zbliżał, jeśli ona tego nie chce i jej – że jest tu tylko zawodowo.
Gdyby tylko wtedy porozmawiali… Gdyby tylko powiedzieli sobie wszystko wprost zamiast krążyć wokół tematu… Nie mogła uwierzyć w to, co jej powiedział. Cała ta sytuacja była tak absurdalna, że chciało jej się jednocześnie śmiać i płakać.
Ale zaraz po tej nieszczęsnej Francji, która zepsuła ich relację, pojechali do Köln, gdzie znów on przez cały wieczór się do niej przystawiał, by na koniec znienacka ją pocałować, rozerwać jej serce i odejść. I…
- A Susanne? – zapytała, czując napływ kolejnych łez.
Coś jej tu nie pasowało. Skoro tak ją uwielbiał, dlaczego ta dziewczyna zajęła miejsce w jego łóżku?
- Jaka Susanne?
- Koleżanka Annalise, którą w Köln zabrałeś do hotelu. Gdyby to wszystko, co mówisz, było prawdą, to…
- Zwariowałaś? – przerwał jej. - Nic się wtedy nie wydarzyło. Kompletnie nic. Dziewczyna nie miała co ze sobą zrobić, bo zgubiła Ann. Tak, zabrałem ją ze sobą, ale spałem na kanapie, nawet jej nie dotknąłem. Saki chciał wziąć jej pokój, ale ona mówiła, że pójdzie ze mną, a ja podobno się zgodziłem. Ale przyrzekam ci na wszystko, że NIC się nie stało. Byłem pijany, lecz nie aż tak. Nie aż tak, żeby zrobić sobie coś takiego.
- Ale to wyglądało…
- Wiem, jak to wyglądało, ale tak nie było. Ash, proszę cię. Czekałem na ciebie. Byłaś przy mnie przez całą trasę, tak? Widziałaś, żebym chociaż raz miał jakąkolwiek dziewczynę?
- Nie siedzę w twoim łóżku…
- Ash, proszę cię. – powtórzył, ciężko wzdychając. - Skup się. Przecież tamtego wieczoru po gali w Köln dałem ci tak oczywisty sygnał. Wiem, że jeszcze kilka dni przedtem obiecywałem ci, że nie będę się do ciebie zbliżał i odsunę swoje oczekiwania na bok, ale nie mogłem dłużej tego wytrzymać, musiałem cię pocałować i myślałem, że to może coś zmieni. A wiesz co ty zrobiłaś? – Ponownie czule dotknął swoimi wargami jej ust, a ona już przestała liczyć, który to był raz. Już chyba nie musiała. - Rozpłakałaś się. Rozpłakałaś się tak samo jak teraz, nie mówiąc mi nawet słowa, że to łzy szczęścia. Byłem pewien, że cię tym skrzywdziłem, poczułaś się przeze mnie osaczona i do czegoś zmuszana. Myślałem, że dlatego chcesz odejść. Że to wszystko dlatego, że byłem nachalny i nie chciałaś pracować dla kogoś, kto desperacko się w tobie zakochał.
- Boże, to wszystko nie tak… Chciałam odejść, bo myślałam, że chciałeś mnie wykorzystać…
- Nie wiem co za głupoty i na jakiej podstawie przyszły ci do głowy, ale ja nigdy nie chciałem tego zrobić. Próbowałem tylko jakoś do ciebie dotrzeć.
- To chore…
- Wiem. Wiem o tym, ale uwierz mi, że kocham cię jak szalony. O mało co nie wyszedłem z siebie przez te sześć tygodni. Każde „Ich bin nicht ich” było dla ciebie, bo nie jestem sobą, kiedy ciebie nie ma przy mnie.
Uśmiechała się przez łzy, próbując w jakiś sposób to uporządkować, ale nie mogła skupić się na niczym. Im dłużej próbowała oswoić się z tą myślą, tym bardziej skomplikowane się to dla niej stawało. Już nie chciała tego analizować. Pragnęła dziś należeć do niego, zasnąć przy nim i obudzić się u jego boku. Tylko tyle. Liczyło się jedynie to, że był tutaj, tuż przy niej i chciał od niej dokładnie tego samego, czego ona chciała od niego.
- Dlaczego ty mi o niczym nie powiedziałeś? – zapytała boleśnie. - Ja się bałam, bo miałam do tego pełne prawo. Bałam się, że stracę pracę, bo przecież tak często powtarzałeś mi, że chciałeś kogoś profesjonalnego…
- Ty nie musiałaś być profesjonalna, bo jesteś idealna. A ja bałem się tak samo jak ty. Bałem się, że stracę cię, jeśli będę działał za szybko. I odkąd powiedziałaś mi, że chcesz odejść, byłem pewien, że właśnie tym cię odstraszyłem i że właśnie dlatego to robisz.
- Boże, nie, nigdzie odchodzę. Kocham cię całym sercem, Bill – wyznała, czując, jak od środka zalewa ją gorąca fala duszonych w sobie emocji. – Chcę być twoja, z tobą i dla ciebie.
Nie potrzebował więcej słów. Przylgnął do jej ust, całując ją zachłannie, a jego spragnione dłonie powędrowały pod jego własną koszulkę, którą miała na sobie. Nie miała nawet siły myśleć o tym, czy powiedział jej prawdę. Może to wszystko to był jakiś podstęp, a jutro Bill miał zamiar śmiać się jej prosto w twarz, ale dziś nic się dla niej nie liczyło. Potrzebowała go tak bardzo, że gdy jego długie, szczupłe palce zaczęły podwijać czarny materiał do góry, zamiast zaprotestować, ona wygięła ciało, ułatwiając mu dostęp do siebie. Czekała na to zbyt długo, by teraz paraliżował ją strach.
Zabrakło jej czasu i trzeźwości umysłu, by nad czymkolwiek się jeszcze zastanawiać. Wiedziała tylko, że chciała dziś do niego należeć, nawet jeśli miałby to być pierwszy i ostatni raz. Jego ruchy mówiły dokładnie to samo, więc nie miała zamiaru ich blokować.
Ostrożnie sunął jeszcze niepewnymi dłońmi wzdłuż jej drżącego, rozpalonego ciała i muskał zachłannymi wargami wrażliwe na dotyk miejsca na jej podbrzuszu. Chciała coś powiedzieć, ale wystarczyło, że spojrzał w jej półprzytomne oczy, by wyczytać z nich wszystko, co kryło jej serce. Czuła, że pragnął jej do tego stopnia, że nie wiedział, którą częścią jej ciała zająć się w pierwszej kolejności, stąd miała wrażenie, iż był dosłownie wszędzie. W jednej chwili całował jej brzuch, splatając jej palce ze swoimi, w drugiej zamykał wargi na jej odsłoniętej szyi i odgarniał mokre włosy z jej czoła, a w kolejnej gładził jej uda i ściskał jej dłoń, oddychając ciężko wprost w jej usta.
- Marzyłem o tym, odkąd tylko cię zobaczyłem. – Wychrypiał tuż przy jej uchu, gdy delikatnie pozbywał się koszulki z jej ciała, jakby bał się, że ją uszkodzi. Ashley, nie koszulkę. – I wiesz co? – mówił, wędrując ustami w stronę jej odsłoniętych piersi, których jeszcze nawet nie widział, bo wciąż patrzył jej w oczy i których jeszcze nawet nie dotknął, bo najostrożniej jak umiał podwijał materiał, podczas gdy ona wyginała się ku niemu za każdym razem, gdy nieco obniżał zawieszone nad nią swoje ciało, by tylko się o niego otrzeć. Gdyby miała w sobie tyle siły, podparłaby się i sama by do niego przylgnęła. – Wiesz? – dopytał, wymuszając na niej odpowiedź, która wymagała od niej nie lada skupienia, by przypomnieć sobie, jak się mówiło, jak artykułowało się głoski, by utworzyły jakieś, jakiekolwiek istniejące słowo. Zsunął się niżej i zawiesił swój ciężki, gorący oddech tuż nad jej prawą, nagą piersią.
- Nie… - wydyszała i jęknęła, gdy poczuła gorące powietrze owiewające jedno z jej najwrażliwszych miejsc. Miała wrażenie, że jeszcze chwila, dosłownie sekunda, a zemdleje z nadmiaru emocji i doznań.
- I mimo wszystko – szeptał, pomiędzy słowami muskając ustami jej sutki. – Słyszysz? – Najdelikatniej jak tylko był w stanie dotknął opuszkami palców jej piersi, wywołując niekontrolowane szarpnięcie się jej ciała. Głośno nabierając powietrza, zacisnął dłonie i czekał na odpowiedź.
- Tak…
- Mimo wszystko wiedziałem, że… - nie mógł przestać jej całować.
- Że…?
- Że kiedyś… O Boże, jesteś cudowna… Że kiedyś naprawdę będziesz do mnie należała.
- Och…
- Wiesz, jakie to wspaniałe uczucie, gdy twoje marzenia się spełniają?
- Wiem…

Trzymał ją w swoich ramionach, w swoich ustach i w swoim ciele tak mocno, że nawet gdyby chciała, to nie mogła wykonać żadnego ruchu. Leżała wtulona w swoje szczęście i nareszcie gdy nie mogła swobodnie przy nim oddychać, otwierała jedynie usta, a on oddychał za nią.



~Koniec~


wtorek, 9 września 2014

40. „Czuła się obdarta z własnych marzeń.”

Malowanie. Coś, co przez tyle lat było jej pasją, teraz stało się najgorszym momentem każdego dnia. Praca, która była jej wymarzoną, okazała się być codzienną torturą.
Na co dzień udawała, że nic się nie działo. Przyklejała do twarzy sztuczny uśmiech, który boleśnie zrywała każdego wieczoru. Zachowywała się jak zawsze, śmiała się jak zawsze i gotowała wszystkim jak zawsze. Nie wierzyła, że nikt nie zorientował się, że coś się stało, bo praktycznie z dnia na dzień Bill z osoby, z którą miała najlepszy kontakt, stał się jej niemal obcy. Zniknęły wszystkie uśmiechy i spojrzenia. Zniknęły wspólne popołudnia i wieczory. Zniknęło czesanie jego włosów, zarówno przed występami, jak i przed spaniem. Zniknęło wszystko to, co na początku tworzyło ich relację. Łączyła ich już jedynie umowa na czas nieokreślony z dwumiesięcznym okresem wypowiedzenia, którego nie mogła zignorować, bo nie było jej stać na pokrycie kosztów związanych z nagłym zerwaniem współpracy. Pracowała więc z przymusu, kosztem własnych uczuć. I nawet pieniądze, jakie dostawała za tę współpracę, nie były warte tego cierpienia.
Gdy po after party gali rozdania nagród w Köln Ashley zobaczyła w pokoju Billa Susanne, o mało co nie zemdlała. Nie wyglądał wtedy na trzeźwego i świadomego, więc wiedziała, że najprawdopodobniej w ogóle nie będzie pamiętał wizyty żadnej z nich. Nie wiedziała i nie chciała wiedzieć, co stało się za tymi drzwiami. Poczuła się jak nic nie znacząca zabawka, która nie spełniała obietnic producenta wypisanych na pudełku, więc rzucił ją w kąt i znalazł taką, która działała jak należy. Gdy wróciła do pokoju, który dzieliła z Annalise, była niemal nieprzytomna. Zanim udało jej się wydobyć jakiekolwiek słowo, brunetka już dawno ulotniła się z hotelu i tyle ją obydwie widziały, lecz podobno telefonicznie Annalise nie zważała na słowa. W przeciągu kilku sekund połączenia z zastrzeżonego numeru zmieszała tę dziewczynę z błotem, lecz ta zaraz się rozłączyła i więcej nie odebrała juz z żadnego numeru, zmieniła też swój własny, zablokowała konta na portalach społecznościowych i słuch całkowicie o niej dla nich zaginął. Ann miała „rozprawić się” z nią przy pierwszym spotkaniu na studiach, lecz Susanne ani razu nie pojawiła się na zajęciach. Brunetka miała świadomość, że zrobiła coś ohydnego i nielojalnego, ale nie potrafiła spojrzeć teraz żadnej z nich w twarz.
Podejście Annalise do Billa to już zupełnie inna bajka. O dziwo czerwonowłosa nie rozerwała Kaulitza na strzępy. Chyba zaczynała poważnieć i rozumieć, jak ważna jest dla Ashley ta sprawa.
Ashley widziała, że Annalise czujła się winna za tę sytuację. To ona wprowadziła do środowiska gwiazd praktycznie obcą jej osobę. Znały się zaledwie od nieco ponad miesiąca, z czego przez prawie dwa tygodnie brunetka była na wakacjach w Chorwacji. Annie bez przerwy powtarzała, że zrobiła straszną głupotę i bez przerwy przepraszała, a Ashley bez przerwy mówiła, że teraz i tak niczego to nie zmieni i tak naprawdę nie miało to znaczenia, czy była to Susanne, czy jakaś inna przypadkowa dziewczyna. Okazja zawsze by się znalazła, więc jeśli tylko chciał, to ją… zdradził? Czuła bolesne ukłucie za każdym razem, gdy w jej głowie pojawiało się to słowo. Nie zdradził jej, bo z nim nie była, ona nie miała do niego żadnych praw, a on nie miał wobec niej żadnych zobowiązań.
Mógł robić co chciał. I zrobił co chciał.

Przed każdym koncertem spędzała z Billem milczące pół godziny i za każdym razem pękało jej serce. Dziwiła się, że cokolwiek jeszcze z niego zostało, bo znosiła to przez półtora miesiąca.
Półtora miesiąca występów.
W garderobie tuż przed wyjściem zespołu na scenie panowała grobowa cisza, którą od czasu do czasu przerywał jedynie ktoś z ekipy. Już nawet Bill nie śpiewał, ani nawet nie mruczał nic pod nosem. Nie był to pierwszy ich koncert. Nie był też jakiś wyjątkowy, ot, po prostu kolejny z trasy, lecz wszystkie traktowali tak samo. Każdy z chłopaków bił się ze swoimi myślami i próbował opanować stres towarzyszący każdemu koncertowi. Mogło się wydawać, że urodzili się na scenie, lecz tak naprawdę zawsze się denerwowali, że coś pójdzie nie tak.
- Za trzy minuty wchodzicie – oznajmił David, wpadając do pomieszczenia służącego im za garderobę. – Dźwiękowcy właśnie kończą.
Wszyscy automatycznie zwrócili na niego wzrok.
- Pieprzyć te trzy minuty. – Tom uderzył otwartymi dłońmi o uda i wstał z rozmachem. – Idziemy teraz.
Nikt nie zaprotestował, bo wszyscy mieli dosyć tego czekania. Zebrali się w mgnieniu oka, wysłuchali pokrzepiających słów od ekipy i wykonując kilka nerwowych gestów, opuścili salę.
- Przerwa techniczna po „Wo Sind Eure Hände” i „Vergessene Kinder” – rzucił jeszcze Bill, niby przed siebie, do reszty zespołu, ale ona po prostu wiedziała, że mówił to głównie do niej. Były to jedne z niewielu słów, które kierował codziennie w jej stronę. Lecz nigdy bezpośrednio.
Nie miała pojęcia, po co jej to mówił, bo i tak nie miała zamiaru wyściubiać nawet czubka nosa poza ten teren, po którym musiała się poruszać. Ale nigdzie dalej. Nie chciała oglądać i słyszeć ani jego, ani jego fanek częściej i dłużej, niż wymagała od niej tego praca. To było zbyt wiele jak na jej skaleczone serce i nadwrażliwą psychikę.
Pierwsze pół godziny przesiedziała z którymś z wielu ochroniarzy w garderobie, by pod koniec szóstej piosenki mężczyzna odprowadził ją za scenę. Z sercem dudniącym głośniej niż perkusja Gustava mimowolnie wsłuchiwała się w ostatnie dźwięki utworu, a po ucichnięciu instrumentów nie zdążyła nawet mrugnąć, a Bill stał już naprzeciwko niej. Był zmachany i zdyszany, a po jego skroniach spływały strużki potu. Miała kilkadziesiąt sekund, góra minutę, by poprawić jego wygląd, co przy drżeniu każdej części jej ciała było nie lada wyzwaniem. Za każdym razem wpatrywał się w nią wtedy z nieodgadnionym wyrazem twarzy, który musiała znieść, a potem o własnych siłach wrócić do garderoby.
Kolejne pół godziny, kolejne sześć piosenek, kolejna poprawka, ponowny paraliż i ból całego ciała, gdy do niej podchodził. Około dziewięćdziesięciu minut występu, po których nareszcie mogła wrócić do hotelu i zaszyć się w pokoju sama ze swoimi myślami.
I tak średnio co drugi dzień.

 Półtora miesiąca wywiadów.
- Wasza muzyka osiąga nieprawdopodobne sukcesy – zauważył czeski reporter, który miał jedynie kilka minut, by porozmawiać z chłopakami dla swojej telewizji. – A powiedzcie mi, jak sukcesy w waszym życiu uczuciowym? – I podstawił mikrofon akurat pod nos Billa. I wtedy usłyszała też słowa:
- Jeśli chodzi o mnie, to nie mam czasu na miłość. Jesteśmy tak zapracowani, że nie jestem w stanie nawet o tym pomyśleć. Nie mam szans nikogo poznać tak, jak robią to wszyscy ludzie. Prawie nie chodzę już na zakupy, nie chodzę do kina czy na kawę, a jeśli już mi się zdarzy, to cały czas wlecze się za mną mój ochroniarz, także… Także na razie bez sukcesów i nie sądzę, by miało się to w najbliższym czasie zmienić.
Oczywiście, że nie. Przypadkowe, kilkugodzinne „związki” nie wymagały żadnego zaangażowania ani zbędnego rozwoju.

Półtora miesiąca jazdy tour busem.
- Tobias, do cholery! – Usłyszała donośny głos Gustava. – Mówiłem ci, żebyś wyłączył klimatyzację, bo mi zwyczajnie zimno! Możesz?! – Dodał, obejmując się ramionami. I tak siedział już w bluzie.
- Przytulić cię? – siedzący obok niego Tom szturchnął go łokciem i znacząco się przybliżył, wywołując wybuch śmiechu u wszystkich, którzy ich obserwowali.
Czyli u niej i u Billa.
Ona kręciła się przy kuchennym blacie, przygotowując sobie herbatę, a bliźniacy i perkusista siedzieli przy stole i grali w karty.
Przez moment rozbrzmiewał śmiech całej czwórki, lecz zaraz Gustav i Tom ucichli, pozostawiając w powietrzu tylko ich dwa przenikające się głosy. Ashley i Bill zamilkli niemal równocześnie, gdy zorientowali się, że brzmiało to nieadekwatnie do relacji, jaka ich łączyła, powodując zapadnięcie niezręcznej, kłującej w uszy ciszy.
Ashley odwróciła się przodem do blatu i trzęsącą się dłonią zamieszała herbatę w kubku, a Gustav głośno odchrząknął.
- Wal się, Tom – odparł perkusista dyplomatycznie i znów chciała się roześmiać, ale tym razem już się bała.
Od tej pory cały czas bała się już śmiać w jego towarzystwie, by nie pamiętać, że kiedyś mogła to robić całkowicie swobodnie, upajając się swoim i jego głosem bez najmniejszego skrępowania.

Półtora miesiąca nagrywania niemal każdej minuty jej życia i uwieczniania jej bólu.
Cały wieczór chowała się przed obiektywem, ale miała wrażenie, że Sebastian specjalnie za nią chodził. Gdy jadła kolację w garderobie przed występem chłopaków, mężczyzna niemal wsadzał jej kamerę do talerza.
- Sebastian, proszę cię! – Wybuchła nagle, odkładając z impetem sztućce, które irytująco zabrzęczały w zetknięciu z talerzem. – To materiał o mnie, czy o zespole?
- Ty też należysz do zespołu – odrzekł zadowolony kamerzysta.
- Nie należę do zespołu, tylko do ekipy. Tak samo jak Saki i Dirk oraz tak samo jak Peter, jeden z dźwiękowców, więc równie dobrze możesz sfilmować ich kolację. Jeśli już musisz umieszczać mnie na nagraniach, to rób to, kiedy mam na twarzy makijaż, a na sobie coś innego niż dresy, dobrze?
Dziś wstała z samego rana i nie zdążyła nawet spojrzeć porządnie w lustro, zanim wybiegła z pokoju hotelowego. Na dodatek nie przespała połowy nocy, bo płakała do czwartej nad ranem Ann do telefonu, co skutkowało teraz sinymi, podkrążonymi oczami i szarą cerą. Wiedziała, że jej osoba nie pojawi się w okrojonej wersji dla fanów, ale i tak wolała, by nikt za kilka lat oglądając to nagranie, nie pamiętał o jej bólu. A najlepiej, by w ogóle nikt nie pamiętał o jej żałosnej, niespełna trzymiesięcznej przynależności do ekipy.

Półtora miesiąca napojów energetycznych, by jakoś przetrwać długie, ciężkie dni po długich, ciężkich, bezsennych nocach.
- Nie powinnaś tyle tego pić – stwierdził David, gdy sięgnęła po trzecią, dwustupięćdziesięciomililitrową puszkę Red Bulla tego dnia, a nie było jeszcze nawet piętnastej. – Wyśpij się, zamiast się truć. Masz przecież o wiele więcej czasu na sen niż chłopacy, nie musisz być na nogach równo z nimi.
Jost miał rację. Nie zawsze musiała zrywać się tuż po wschodzie słońca. W dni, kiedy do danego miasta przyjechali jeszcze poprzedniego wieczoru, mogła spać i do późnego popołudnia, bo zespół rano miał próbę, na której ona nie musiała i nie chciała być. Jeśli dawali koncert „z trasy”, co zdarzało się raczej rzadko, to i tak w ciągu dnia miała wiele długich przerw, gdy mogłaby się zdrzemnąć.
Ale nie mogła, nie potrafiła i nie chciała spać, bo za każdym razem śnił jej się on, otwierający jej półprzytomnie drzwi i szczupła szatynka w głębi jego pokoju.

Półtora miesiąca przekąsek w McDonald’s, które jadła automatycznie, nie zastanawiając się nawet nad tym, czy jej smakuje i czy na dłuższą metę nie zaszkodzi jej ta chemia, bo nie miało być żadnej „dłuższej mety”.
- Wiecie, ile to ma kalorii? – zapytała, gdy odjechali od okienka Drive Thru i zaczęła szukać informacji na opakowaniu. – Pięćset! Jeszcze trochę takiego jedzenia, a będziemy wyglądali jak rodzina Klumpów – dodała, nadgryzając ciepłą kanapkę.
- Chyba ty! I widzę, że jakoś ci to nie przeszkadza. – Tom roześmiał się i spojrzał na nią nieco pobłażliwie, nieco rozczulony, gdy miała już pełną buzię i nie mogła się odezwać.
- Dlaczego miałoby? Wiem, że i tak będziesz mnie uwielbiał. – Wyszczerzyła się do niego, kiedy udało jej się przełknąć.
- Grubą? Na pewno nie! I na pewno nie z sałatą na zębach! – Dredowłosy wybuchł łagodnym śmiechem, a ona uderzyła go lekko w ramię.
Bill jak zawsze siedział obok niej i jak zawsze z niewzruszoną miną robił swoje. Tym razem jedną ręką jadł frytki, a drugą pisał smsa. Okazywał jej aż zbyt dobitnie, że jemu jej obecność też była nie na rękę i gdyby tylko nie był u szczytu kariery, pozwoliłby jej odejść jak najszybciej. Ale Ashley wykonywała swoją pracę zawsze perfekcyjnie, więc wolał przeczekać z nią ten najbardziej aktywny okres i nowej osoby poszukać już na spokojnie, a nie wtedy, gdy co drugi dzień spał w innym mieście.

Półtora miesiąca niesmacznych, męskich żartów i półtora miesiąca męskiego towarzystwa.
- Jezus Maria, Georg! – krzyknęła, wchodząc do łazienki zaraz po basiście. – GEORG! – powtórzyła głośniej, gdy ten nie zareagował. Nie odpowiedział, więc zamknęła drzwi od toalety i ruszyła na poszukiwania basisty, który gdzieś tu musiał się krzątać. Na tej niewielkiej powierzchni dwupiętrowego autobusu ilość miejsc, w których mógł się schować, była ograniczona.
Znalazła go na tyłach, rozwalonego na kanapie, z telefonem przy uchu.
- Georg! – wypowiedziała jego imię po raz trzeci i dopiero teraz zwrócił na nią uwagę.
- Poczekaj sekundkę – rzucił do telefonu. – Co się dzieje? – zapytał zdezorientowany, podnosząc się do pozycji półsiedzącej.
Ashley odetchnęła głęboko, by nie wpaść w szał. Chciało jej się siku, a toaleta była nie do użytku.
- Czy ty wiesz, do czego służy szczotka do kibla? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- No do kibla – odparł błyskotliwie. – Nie możesz jej znaleźć? Może Bill…
- To chyba ty nie wiesz, jak jej używać! Wybacz, ale wchodząc po tobie do łazienki, nie chcę wiedzieć, że dopiero co się załatwiłeś.
Uwielbiała go jako dobrego przyjaciela, ale czasem po prostu mieszkanie z tyloma facetami doprowadzało ją na skraj furii. Bywali naprawdę obleśni, a co najgorsze, dla nich nie stanowiło to żadnego problemu.
- I nie mam najmniejszej ochoty dotykać obsikanej deski, więc łaskawie rusz tyłek i po sobie posprzątaj. Tylko szybko! – Georg od razu poderwał się i mówiąc do telefonu (z którego swoją drogą wydobywał się damski śmiech), że musi kończyć i oddzwoni za kilka minut, ruszył w stronę łazienki. – Boże, wy byście beze mnie zginęli. – Skwitowała już sama do siebie, kręcąc głową.
- Nieprawda! – Za sobą usłyszała głos Toma, którego wystraszyła się tak, że aż podskoczyła. – Dwa lata bez ciebie przeżyliśmy, więc gdybyśmy chcieli, to doskonale byśmy sobie tu poradzili.
- Czyżby? – Zerknęła akurat w dół, na jego stopy, gdzie w oczy rzucała się duża dziura w jego czarnej skarpetce.
- Tak! – powiedział twardo, zakrywając dziurę drugą stopą. – Ale nie chcemy. To jest fajne. Nawet nie wiesz, jak dobrze jest mieć przy sobie kogoś takiego jak ty. Kogoś, kto myśli za nas, gdy my już nie mamy siły. – Objął ją przyjacielsko, a ona uśmiechnęła się w jego dużą koszulkę.
Ona też już nie miała siły i także chciała, by ktoś pomyślał za nią, a najlepiej by przeżył za nią całe życie, bo ona póki co miała takiego obrotu spraw dosyć.

Półtora miesiąca zdjęć zrobionych z ukrycia, półtora miesiąca krytyki ze strony psychofanek, półtora miesiąca nie tylko wyzwisk, ale czasem i przedmiotów lecących w jej stronę, gdy tylko musiała pokazać się przy chłopakach.
- Zginiesz, szmato!
- Spróbuj tylko któregoś z nich dotknąć!
- Oddawaj nam Billa!
Już dalej nie słuchała, całkowicie się wyłączała. Musiała przebyć kilkumetrowy odcinek z parkingu do drzwi wejściowych studia telewizyjnego, podczas gdy z każdej strony atakowały ją fanki zespołu.
Założyła duże, ciemne okulary na nos i szła obok Dirka ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym przed swoje stopy.
Weźcie go sobie, pomyślała. Zabierzcie go ode mnie tak szybko, jak tylko możecie, bo ja go wcale nie potrzebuję.
Zazwyczaj się tym nie przejmowała, ale gdy półlitrowa butelka wody przeleciała jej tuż obok głowy i z hukiem uderzyła o chodnik, Ashley poważnie się wystraszyła. Słowa nie robiły jej krzywdy, natomiast gdyby oberwała czymś ciężkim, mogłoby być gorzej.
Dirk, gdy tylko to zauważył, objął ją ramieniem, a Tobiasowi kazał uspokoić te psychopatki. Ona już niczego nie widziała, bo bezpiecznie skryła się w budynku studia i wtuliła się w ramiona Toma, który w ostatnim czasie stał się jej naprawdę bliską osobą.
Domyślała się, że starszy Kaulitz wie o wszystkim. Wie o jej rozszerzonych źrenicach, gdy patrzyła na Billa, wie o jej przyspieszonym oddechu i o jej łzach, gdy poczuła jego usta na swoich. Byli bliźniakami, więc Bill musiał powiedzieć bratu o tym, że Ashley poczuła do niego chyba coś więcej, podczas gdy on chciał tylko pobawić się jej wrażliwością. Chyba Bill nie był tak głupi, by nie zauważyć, że jej reakcja na wszystko, co robił, wynikała z zakochania się? A Tom – przynajmniej tak jej się wydawało – dowiedziawszy się o paskudnych zamiarach Billa wobec dziewczyny, której nie był obojętny, poczuł się za tę dziewczynę odpowiedzialny i Ashley miała wrażenie, że tymi wszystkimi gestami gitarzysta po prostu wyraża jej współczucie i jednocześnie przeprasza za brata idiotę.
Nigdy nie zebrała się na odwagę, by porozmawiać z Tomem o wszystkim wprost, ale czuła, że nawet nie musiała i chyba nawet nie do końca chciała się z tym uzewnętrzniać. Mieli mnóstwo okazji, ale nigdy nie rozmawiali ani na temat Billa, ani na temat jej uczuć. Tom po prostu ją rozumiał i zajmował jej głowę zawsze czymś innym, by tylko nie musiała myśleć o swoim złamanym sercu i choć naprawdę bardzo się starał, to gdy leżała wieczorami w hotelowych łóżkach, wszystko, od czego przez cały dzień uciekała, teraz uderzało w nią ze zdwojoną siłą.

Półtora miesiąca przeraźliwego bólu głowy co wieczór po wysłuchaniu za kulisami ogłuszających pisków.
- Ann, umieram – jęknęła do słuchawki, opadając na poduszkę.
- Co się dzieje? – zapytała Annalise po drugiej stronie.
- Ja nie wiem, czy one mają jakieś wzmacniacze głosu, czy co, ale to jest aż nieprawdopodobne, żeby piszczały tak głośno. Prawie cały dzień spędziłam w garderobie, a i tak je tam słyszałam. Tak mi się wryły do głowy, że słyszę je nawet teraz i wyglądam cały czas przez okno, żeby sprawdzić, czy nie stoją przypadkiem jeszcze pod hotelem. Zwariuję tu. Jeszcze trochę i przyrzekam, że będziesz mnie odwiedzać w psychiatryku.
- Uwierz, że mnie też zamkną, przecież tymi wszystkimi popieprzonymi teoriami idzie się porzygać. Elastyczność cenowa popytu… Funkcja produkcji… Marginalna stopa substytucji… Czujesz? What the fuck? W ogóle o co chodzi? Siedzę na tych zajęciach jak na haju i patrzę na tych wszystkich ludzi jak na kosmitów, bo zupełne nie wiem, o czym oni mówią.
- Brzmi okropnie. – Zaśmiała się, gdy wyobraziła sobie swoją czerwonowłosą, szaloną przyjaciółkę na nudnych, porannych zajęciach z mikroekonomii.
- Wiesz, ja nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale matematyka jest teraz moim ulubionym przedmiotem!
- Boże, co oni tam z tobą zrobili? Przecież przed matmą zawsze dostawałaś jakiejś dziwnej gorączki.
- Teraz matma w porównaniu z tą popieprzoną mikro, z porąbanymi teoriami zarządzania, nie wspominając już o statystyce i jej analizach regresji, momentach centralnych, kurtozach i innych sumach sumy sumy do kwadratu, to jest naprawdę nic! Matematyka to najprostszy przedmiot tego semestru.
- Widzisz, chociaż o tyle dobrze, że polubiłaś coś, czego nienawidziłaś. U mnie jest wprost odwrotnie. Kochałam malować, a teraz jest to najgorszy moment całego dnia. – Westchnęła ciężko i miała nadzieję, że przyjaciółka odpowie cokolwiek i odwróci jej uwagę, by ona nie musiała już się w to zagłębiać. Jak na złość, Annalise tym razem milczała, pozwalając jej analizować na głos swoje uczucia. - Wiesz, jak okropnie się czuję? – zapytała żałosnym głosem, nie oczekując nawet odpowiedzi, bo sama jej zaraz udzieliła. - Jakby mi coś odebrano. Jakby zabrano mi pasję i radość z tego, co do tej pory pchało mnie do przodu. Nawet nie wiesz, ile bym dała, żeby móc posiedzieć jutro rano w auli uniwersyteckiej zamiast od momentu przebudzenia myśleć o tym, że wieczorem będę musiała stanąć z nim twarzą w twarz i udawać niewzruszoną, a na dodatek w tle słyszeć piski tych wariatek, podbudowujących tym jego ego. On dobrze wie jak działa na nie i na mnie. I też dobrze wie, że gdybym z nim nie pracowała, to stałabym w pierwszym rzędzie pod sceną i tak samo piszczała na jego widok. Mam tego serdecznie dosyć, Ann. Nigdy więcej takiej pracy z takim kimś.
- Przestań wygadywać głupoty! – Ann skarciła ją stanowczo. – To, że trafiłaś na jakiegoś idiotę z rzeszą psychofanek, które skoczyłyby za niego w ogień, to nie twoja wina. Jeszcze trochę, Ash. Wytrzymaj tylko trochę, a potem już wszystko się jakoś ułoży i zobaczysz, że zostaniesz jedną z najlepszych i najbardziej rozpoznawalnych makijażystek na świecie. Będziesz pracować z najlepszymi i już ja tego dopilnuję. Nie zaprzepaścisz takiego talentu przez jakiegoś skończonego dupka.
Przyjaciółka pocieszała ją w ten sposób niemal codziennie, ale jej jakoś ciężko było w to uwierzyć. Czuła się obdarta z własnych marzeń. Najpierw je spełnił, by później całkowicie ją z nich ograbić. Nie wyobrażała już sobie więcej pracy w tej branży, bo ilekroć malowałaby kogokolwiek, przed oczami stawałby jej obraz jego idealnej twarzy, przed którą z przymusu cierpiała przez kilka długich tygodni. I niejednokrotnie powstrzymywała się przy nim od łez, by tylko nie widział jej słabości. Udawała silną, opanowaną i niewzruszoną i dopiero późnymi wieczorami odkładała na bok tarczę, którą trzymała przed sobą przez cały dzień. I płakała. Płakała z powodu fizycznego bólu całego ciała i psychicznego bólu całego umysłu.

Półtora miesiąca przygotowywania wszystkim jedzenia i półtora miesiąca zaciskania zębów, gdy stawiała przed nim talerz i widziała, jak jadł to, co mu przyrządziła.
- Nie wiem, na ile będzie to zjadliwe, ale voila! Zapiekanka makaronowa – powiedziała z przyklejonym do twarzy uśmiechem, gdy wyciągała z piekarnika naczynie i wystawiła je na płytę kuchenną. Miała w autobusie minimalną ilość miejsca, więc musiała być ostrożna, by się nie poparzyć przy nakładaniu dania na talerze. Zespół całą czwórką siedział przy malutkim stole obok niej, a kawałek dalej na fotelach czekali już David i Saki. Menager i dwaj kierowcy towarzyszyli im przez cały czas, więc miała na głowie siódemkę facetów, lecz Dirk aktualnie siedział za kierownicą.
Postawiła przed Billem talerz jako trzeciemu, mamrotając pod nosem ciche „smacznego”.
- Dziękuję – odpowiedział, nawet na nią nie patrząc.
I na tym głównie polegała wymiana zdań między nimi każdego dnia. Chwilę później słyszała jeszcze:
- Przepraszam - gdy wstawał od stołu i chciał iść na drugi koniec autobusu, lecz przejście było na tyle wąskie, że musiał się do niej odezwać. Przysunęła się do blatu najbliżej, jak tylko jej się udało, ale i tak otarł się o nią, a ona o mało co nie wypuściła trzymanego w dłoni talerza.
Wieczorem dawał jej jeszcze zwięzłe wskazówki co do tego, jak miała go malować i do tego jedynie się przez sześć tygodni trasy ograniczali.
Zanim nałożyła ostatniemu, pierwszy już zjadł i leżał brzuchem do góry na którejś z kanap, powtarzając, że było pyszne. Podała wszystkim, posprzątała po wszystkich i dopiero na końcu jadła ona, zazwyczaj w towarzystwie Toma lub Davida, którzy bez przerwy dziękowali jej za jej obecność podczas tej trasy, a ona uśmiechała się z uprzejmości, bo chociaż z nimi było jej naprawdę dobrze, to wolałaby, by jej tu nie było i nie musiałaby znosić Billa.

Półtora miesiąca łez wylanych w poduszki hoteli w całej Europie. Półtora miesiąca balansowania na granicy między zachowaniem trzeźwego umysłu a odejściem od zmysłów.
Była wykończona. Wyssana z energii psychicznej.
Przez sześć tygodni trasy uczestniczyła czynnie tylko w jednym koncercie. Pierwszym.
Gdy malowała go w ciszy, z hali słychać już było krzyki dziewczyn, skandujących nazwę jego zespołu. Widziała te tłumy już przed wejściem i mimo że dobrze wiedziała, jak wielu fanów mieli chłopcy, nadal było to dla niej zaskakujące. Arena Velodrom mogła pomieścić najwyżej dwanaście tysięcy osób, a jej wydawało się, że na koncert czekało z dwadzieścia.
W specjalnie wyznaczonym na samej górze bocznym sektorze, odgrodzonym i zasłoniętym od pozostałej części hali, siedziała już Annalise, której ze względu na Ashley pozwolono wejść na koncert w Berlinie oraz przyjaciele i rodzina zespołu. Ashley mogła przebywać tam do pierwszej przerwy technicznej, w której musiała zejść poprawić wizerunek Billa, a potem znów mogła wrócić i przeczekać tam do drugiej przerwy. Wszystko przekazał jej oczywiście Saki, bo Bill nie odzywał się do niej osobiście ani słowem, tak samo jak ona do niego.
Annalise wcale nie zmieniła swojego nastawienia do Toma, przynajmniej tego zewnętrznego, ani też on nie zmienił swojego do niej. Dla obydwu stron czerwonowłosa siedziała w tym sektorze „wyłącznie dla Ashley”, choć z boku i tak wiadomo było, że ta dwójka ma się ku sobie. Tylko oni zapytani o siebie nawzajem, za każdym razem się tego wypierali. Widzieli się czwarty raz i tylko dosłownie przez moment, a już z kilometra można było wyczuć napięcie, jakie jest miedzy nimi i (wbrew pozorom, które chcieli zachować), nie było to nic negatywnego.
Gdy zespół wrócił z Meet & Greet, zjedli lekkie potrawy z cateringu i przygotowywali się do pierwszego wyjścia na scenę. Bill rozgrzewał struny głosowe, śpiewając sylaby w różnych tonacjach. Tom próbował zagrać którąkolwiek z piosenek, ale na piętnaście minut przed rozpoczęciem występu nie potrafił się już skupić. Gustav oklejał palce plastrami, by pałki od perkusji nie wyślizgiwały mu się z dłoni i by nie nabawić się odcisków po ponad godzinnym koncercie oraz uderzał pałeczkami w niewidzialne bębny. Georg zajmował toaletę. Nie potrafiła się nie zaśmiać, gdy pozostała trójka ledwo wytrzymując z rozbawienia, tłumaczyła jej, że aby koncert się udał, Georg musi się załatwić.
Kiedy David na początku mówił jej, że chłopacy bywają głośni, wulgarni i obrzydliwi, nie chciała mu w to uwierzyć. Teraz miała tego doskonały przykład i wiedziała, że to tak naprawdę tylko ułamek tego, co pokażą jej w trasie.
Ona też przygotowywała się do występu. Próbowała nastawić się psychicznie na tak ważne wydarzenie, choć wiedziała, że to praktycznie niemożliwe. Do tej pory jedyne koncerty, na jakich była, to jakieś niewielkie występy w Gröningen lub raz na jakiś czas w Magdeburgu, ale było to nic w porównaniu z tym, co działo się tutaj. I niewątpliwie ogromnym przeżyciem było dla niej ujrzenie na scenie kogoś, kogo kochała.
Tuż przed rozpoczęciem koncertu poprawiła ostatni raz wygląd każdego z chłopaków, życzyła im powodzenia i została odprowadzona przez Dirka do sektora dla najbliższych. Przywitała się ze wszystkimi jedynie uśmiechem, bo większość z tych osób poznała niedawno na backstage’u. Dosiadła się do przyjaciółki, która zdążyła już nawiązać znajomość z Timem, Kaiem lub Mattem – wciąż nie pamiętała jego imienia. I czekała.
Na hali zgasły wszystkie światła, a ona ściskała Annalise za rękę, modląc się, by nie spaść z plastikowego krzesełka, gdy usłyszy jego głos.

Z każdą kolejną piosenką zaciskała zęby i pięści coraz mocniej. Bolało ją to, że w przerwie nie będzie mogła podbiec do niego, rzucić mu się na szyję, pogratulować mu, pocałować go, powiedzieć mu, że wszystko wypadło wspaniale i że jest najwspanialszym wokalistą pod słońcem; nie będzie mogła poczuć, jak ją obejmuje, podnosi ją, okręca ją wokół siebie w powietrzu, oddaje jej pocałunek i nie będzie mogła usłyszeć, jak mówi, że jest jego najpiękniejszą fanką na świecie, dla której mógłby dawać koncerty codziennie. I po koncercie nie zjedzą razem kolacji, nie wrócą razem do hotelowego pokoju, nie wezmą razem prysznica, nie wypiją lampki szampana za udany pierwszy występ, nie będą kochać się przez kolejną godzinę i nie zasną wtuleni w siebie, ciało przy ciele, serce przy sercu, dusza przy duszy.
Nic podobnego. Z tych wszystkich rzeczy mogła mu jedynie pogratulować, ale nie zrobiła nawet tego, bo przecież się do niego nie odzywała.
Przez ostatni tydzień, odkąd padły z jej ust ostateczne słowa „muszę odejść”, nie miała z chłopakami zbytnio kontaktu. Oni zaszyli się w studiu, gdzie intensywnie ćwiczyli i ustalali wszystkie szczegóły występów. Ona nie była w temacie, bo starała się nie spędzać z nimi więcej czasu, niż przewidywała to umowa. Uwielbiała ich towarzystwo jako czwórki jej przyjaciół, ale nie mogła znieść tego, że jeden z nich potraktował ją w tak okrutny sposób. Nie orientowała się więc, jakie piosenki zostały ostatecznie wybrane i gdy usłyszała na żywo pierwsze dźwięki „Ich bin nicht ich”, zamarło jej serce. Momentalnie duże, gorące łzy spłynęły po jej policzkach. Jak na zawołanie, ta piosenka odblokowała w niej wszystkie emocje, jakie wzbierały w niej podczas tego wieczoru.

„Nie mogę już na siebie patrzeć, jestem zgubiony
Wszystkiego, co tu raz było - nie mogę już w sobie znaleźć
Wszystko odeszło - jak w obłędzie
Widzę, że coraz bardziej zanikam,  jestem sam”

Nie mogła znieść tego, co dławiło ją od środka, gdy słuchała jego słów i gdy patrzyła na niego, oddającemu się w całości utworowi. I nie mogła uwierzyć, że naprawdę te wszystkie uczucia, jakie było teraz widać w jego zachowaniu, były jedynie zagrane. I nie mogła poradzić sobie z tym, że kochała go każdą najmniejszą cząstką jej serca, które zalewała w tej chwili fala rozpaczy. Chciała być jego, i chciała, by on był jej. I jednocześnie chciała, by ostatnie pięć tygodni nigdy nie istniało.

„Po prostu nie mogę Ciebie z siebie wyrzucić
Obojętnie gdzie jesteś - chodź i mnie uratuj
Nie jestem sobą kiedy Ciebie nie ma przy mnie - jestem sam”

Miotała się w swoich uczuciach, nie wiedząc, czego tak naprawdę chciała bardziej, choć i tak liczyło się tutaj tylko to, czego chciał on.
Otarła z policzków wciąż płynące z jej oczu łzy i chwiejąc się z powodu nierównowagi psychicznej, opuściła sektor. Tuż za nią podążyła Annalise i zostały odwiezione przez ochroniarza do hotelu. Ann przekazała tylko kosmetyki Tobiasowi i powiedziała, że Ashley czuje się okropnie i musi wrócić, a Bill niech przypudruje się sam, bo przecież nie ma dwóch lewych rąk. Nie wiedziała, czy Tobias przekazał mu to w dokładnie takiej formie, ale nawet ją to nie obchodziło.
Resztę koncertów spędziła już tylko w garderobach, nie mając odwagi przeżyć tego wszystkiego jeszcze raz.

Przez półtora miesiąca nie było dnia, by go nie widziała, nie słyszała, nie czuła jego obecności. Przez cały czas był obok i często miała wrażenie, że już nie da rady. Podróże i życie w hotelu były męczące same w sobie, a co dopiero z osobą, która nie robiąc nic, potrafiła wymęczyć ją psychicznie, wyssać z niej wszystkie siły.