- Tom, nie wytrzymam. – Czarnowłosy wpadł do
pokoju brata zanim ten do końca otworzył drzwi. – Ja po prostu, kurwa, nie
wytrzymam tego dłużej! – Krzyknął, pocierając czoło wewnętrzną stroną
nadgarstków. – Pieprzę twoje rady i pieprzę szczyt kariery! I tak nie jestem w
stanie normalnie funkcjonować, dlatego idę do niej, powiem jej o wszystkim i
będę błagał ją, by na mnie spojrzała.
- Opanuj się! – Tom momentalnie doskoczył do
niego i złapał go za ramiona, by mocno nim potrząsnąć. – Nigdzie nie idziesz,
rozumiesz? – Stanowczo spojrzał mu w oczy z odległości zaledwie kilku
centymetrów.
- A czy ty rozumiesz, że ja już wychodzę z
siebie?! – Wyrwał ramiona z uścisku brata, ale nie zrobił ani jednego kroku w
żadną ze stron. – Od kilku tygodni codziennie słyszę ją, patrzę na nią, czuję
ją obok siebie, ale nie mogę nic zrobić. To mnie zabija.
„Wir haben uns totgeliebt,
es bringt mich um”
- Bill… - Głos Toma ugrzązł w jego gardle,
gdy usłyszał krótki, ale wymowny fragment ich piosenki i na długą chwilę
zapadła między nimi przerywana przyspieszonym oddechem czarnowłosego cisza. Gitarzysta
zastanawiał się, co w ogóle mógł doradzić bratu, bo jego położenie było
beznadziejne. Szukał słów, by jakoś wybić mu z głowy pomysł opowiedzenia Ashley
o jego uczuciach, bo wiedział, że to tylko by go ośmieszyło, a jednocześnie nie
mógł patrzeć na cierpienie swojego bliźniaka. – Dobrze wiesz, że mam z nią
dobry kontakt… - zaczął tłumaczyć.
- Co chcesz mi przez to powiedzieć? –
Czarnowłosy przerwał mu połowie myśli i wbił w niego przeszywający, pełen żalu
i wściekłości wzrok.
- Możesz mnie wysłuchać?! – Zagrzmiał
gitarzysta, bo wiedział, że inaczej nie będzie mógł dojść do słowa. – Dziękuję
– rzucił, gdy Bill zacisnął usta. – Wiesz, że ja jej nie oceniam. Nie będę
nienawidził jej za to, że nie odwzajemnia twoich uczuć, bo tak się po prostu
nie robi, dlatego wcale jej nie unikam i nie traktuję jej z tego powodu gorzej.
Mam z nią dobry kontakt, bo ona sama do mnie lgnie. I nie, nie w taki sposób.
Uwierz mi, że wyczułbym, jeśli chodziłoby o coś więcej niż przyjaźń. Mam
wrażenie, że szuka we mnie oparcia jako w tym „drugim”, „innym”, „lepszym” z
braci. Ale do czego zmierzam… Nie wiem, na ile ty to widzisz, ale ona też
okropnie się męczy. Czuje się niezręcznie za każdym razem, gdy jesteś obok.
Twoja wizyta u niej nic nie zmieni, a tylko wszystko pogorszy, bo nie można
pokochać kogoś na zawołanie. Gdyby nie umowa, której nie pozwoliłeś jej zerwać,
ona już dawno by uciekła.
- To co mam zrobić, Tom? – Zapytał żałośnie,
siadając na łóżku. – Co mam zrobić? – Powtórzył, patrząc błagalnie na brata.
- Nie masz wyjścia, Bill. – Tom rozłożył
bezradnie ręce. - Pozwól jej odejść. Wytrzymaj te ostatnie tygodnie, a potem
daj jej ostatecznie zdecydować.
- Chciałem walczyć…
- Nie ma o co, Bill. Tu po prostu nie ma o
co walczyć, bo wiadomo, że od początku jesteś na przegranej pozycji.
Zazwyczaj nie słuchał Toma i mimo że zawsze
się go radził, to i tak robił wszystko po swojemu, lecz nie w tym przypadku.
Teraz potrzebował kogoś, kto podpowie mu, co zrobić, bo on sam nie był w stanie
trzeźwo ocenić swojej sytuacji.
To miała być praca
marzeń; praca jej życia, która miała otworzyć jej drogę na przyszłość.
Wspaniali ludzie, których ledwo poznała, a już musiała opuszczać. Ogromna szansa,
której nie było jej dane w pełni wykorzystać, bo ulokowała uczucia nie tam,
gdzie trzeba, a jej pracodawca udając uroczego, miłego chłopaka, okazał się być
perfidnym draniem.
Pamiętała, jak na
początku cieszyła się, że będzie mogła spędzać z nim każdą chwilę podczas trasy
i nie odstępować go na krok. Gdy przyszło co do czego, chowała się we wszystkie
możliwe miejsca, by tylko nie dosięgnął jej swoim wzrokiem, dotykiem lub
zapachem. I nie zawsze jej się to udawało. Ich spojrzenia krzyżowały się kilka
razy w ciągu dnia, ich ciała ocierały się o siebie w wąskim przejściu w autobusie
i na tak małej przestrzeni jego zapach wydzierał się z każdego możliwego kąta.
Mimo wszystko
wytrzymała całe siedem z ośmiu tygodni. Całe siedem dni przed trasą plus czterdzieści
dwa dni trasy z sześćdziesięciu dni okresu wypowiedzenia, w których jej uczucia
względem niego nie osłabły, a jedynie przybrały na sile.
W międzyczasie
zdążyło zrobić się już naprawdę zimno i po krótkim lecie nadeszła długa jesień.
Ashley wyciągała ze swoich nowych, pojemnych walizek coraz cieplejsze okrycia
wierzchnie, szaliki i coraz bardziej zakryte buty i nie mogła patrzeć, jak Bill
nadal chodził w tej samej grubości skórzanych kurtkach. Miała ochotę wcisnąć mu
w dłoń kubek z gorącą herbatą, owinąć jego szyję szalikiem i wtulić się w niego,
przekazując mu choć odrobinę ciepła, które jeszcze w sobie miała.
Nie mogła.
Dlatego nie patrzyła i udawała, że nie zwraca na to uwagi.
Czekała na to,
ale gdy w ostatni weekend października, ostatniego wieczoru, po ostatnim
koncercie, mieli spędzić w ostatnim hotelu ostatnią noc, poczuła jakieś
niezrozumiałe poczucie pustki. Miał być to koniec etapu w jej życiu, którego
właściwie na dobre nawet nie zaczęła. Zdążyła się tylko zakochać do utraty zmysłów
w nieodpowiedniej osobie, ale nie starczyło jej czasu, by się odkochać.
Ostatni koncert
miał miejsce w Paryżu. Tam, gdzie przejrzała na oczy i dostrzegła jego zamiary.
Wyszła spod
prysznica i przebrana w piżamę, z włosami owiniętymi ręcznikiem, przygotowywała
się do snu. Majestatyczna, wciąż tak samo zapierająca dech w piersiach wieża
Eiffla była dokładnie w tym samym miejscu, co niecałe dwa miesiące temu i boleśnie
przypominała Ashley o jej niespełnionych nadziejach, jakie wiązała z tym
miejscem.
Złożyła ubrania
do dużej walizki i sprawdziła telefon – żadnego nieodebranego połączenia,
żadnej nieodczytanej wiadomości.
Dzisiejszy
występ był ostatni i na tym miała zakończyć się też jej współpraca z Tokio
Hotel. Przez najbliższe dwa miesiące zespół czekała głównie praca w studiu nad
anglojęzycznym albumem, więc ustaliła z Billem poprzez Silke, że mimo iż minęło
dopiero siedem tygodni okresu wypowiedzenia, a nie osiem, będą mogli już się pożegnać
bez dodatkowych kosztów.
Zazwyczaj nie
rozmawiała z nikim o swoim odejściu, chociaż wszyscy o tym wiedzieli. Jedynie
kilka razy któryś z chłopaków próbował podjąć temat, ale zaraz go urywała.
- Ashley, nie odchodź – zaczął Georg, gdy
siedziała razem z nim na jego wąskim łóżku w tour busie. Byli w drodze do
Szwajcarii; po serii koncertów w Niemczech zaczynali objeżdżać wszystkie
sąsiednie kraje.
Przez tych kilkanaście pierwszych dni trasy nieco
zbliżyła się do basisty, który w wolnych chwilach przychodził do niej i dzielił
się z nią opowieściami o swoim związku, mówił o tym, że ciężko mu znieść takie
rozstanie, ale i rozmawiał z nią na wszystkie pozostałe tematy. Często odbywała
też takie rozmowy z Tomem i Gustavem, a czasami nawet z Davidem czy z którymś z
ochroniarzy, ale nigdy z Billem. Odzywali się do siebie tylko gdy już naprawdę
była taka konieczność, a na co dzień mijali się obojętnie. Tylko ona
wstrzymywała za każdym razem oddech, a jej serce na kilka sekund zatrzymywało
swoją pracę. I nie wiedziała, czy bardziej go kochała, czy nienawidziła za to,
co jej zrobił. Bill nie odezwał się nawet słowem ani na temat nocy spędzonej z
Susanne – bo niby dlaczego miałby, ani na temat pocałunku, jaki sprowokował i
jakim na dosłownie kilka sekund rozpalił w Ashley nadzieję na to, że czuł do
niej to samo, co ona do niego. Nie odezwał się na żaden temat, a Ashley swoje
odejście z pracy ustalała z nim tylko poprzez Silke. Prawdopodobnie więcej
rozmawiał z fankami każdego dnia podczas podpisywania autografów niż z nią miał
zamiar przez sześć tygodni.
- Muszę, Georg. – Spojrzała na basistę,
szukając zrozumienia, ale on nie miał pojęcia, jakie uczucia kryły się w jej
sercu. Nie powiedziała o tym nikomu oprócz Annalise.
- Dlaczego? Nie wytrzymujesz z tempem pracy?
Z całą medialną otoczką? Z fanami? Może po prostu z nami? – Dopytywał, a ona
kręciła głową za każdym razem.
- Nie, nie, nic z tych rzeczy. A na pewno
nie to ostatnie. – Z wyjątkiem Billa, chciała dopowiedzieć.
- Chodzi o Billa, prawda? – zapytał i zmarszczył
czoło, a ona zamilkła i spuściła wzrok, nie wiedząc, co odpowiedzieć. - Jeśli
myślisz, że nie widać, że między wami jest coś nie tak, to jesteś w błędzie. I ślepy
by zobaczył, że jest tu jakieś spięcie. Kaulitz też milczy jak grób, chociaż
próbuję wycisnąć coś z niego codziennie. On coś zrobił?
- Proszę cię, naprawdę nie chcę rozmawiać o
tym, co Bill zrobił, a czego nie zrobił.
- Czyli to jednak przez niego.
- Nie, nie przez niego. To przeze mnie. Mam
powód, o którym nie chcę mówić.
- Pokłóciliście się?
- Można to tak ująć.
- O co?
- Georg, proszę cię. To naprawdę nie jest
temat, do którego chcę wracać.
- Okej. – Uniósł ramiona w geście poddania.
- Rozumiem, ale nie dziw się nam, że pytamy i dociekamy. Wszystko było w
porządku, a z dnia na dzień dowiadujemy się, że odchodzisz.
- Przykro mi, że tak wyszło i naprawdę
przepraszam, ale muszę. To już, że tak powiem, siła wyższa.
Dochodziła
dwudziesta czwarta, gdy tuż przed zgaszeniem słabej lampki i wejściem pod
kołdrę usłyszała pukanie do drzwi. Zdarzało się, że któryś z chłopaków zachodził
do niej znienacka z bardzo ważną sprawą, na przykład pod tytułem: „Czy masz jakieś tabletki przeciwbólowe?”,
ale zazwyczaj już nie o tej porze, więc otworzyła tak zaskoczona, że nawet nie
zdążyła trzeźwo pomyśleć o tym, kto mógł stać po drugiej stronie ani o tym, w
co była ubrana. Na tym ostatnim w ogóle się nie skupiła, chociaż powinna.
Ostre światło z
jasnego korytarza wpadło do jej zaciemnionego pokoju. Ashley ujrzała Gustava i
przekrzywiła głowę, marszcząc brwi.
Głupia
marzycielka.
Jak naiwna
była, jeśli przez ułamek sekundy miała nadzieję, że może przyszedł do niej
Bill? Z jakimiś wyjaśnieniami na koniec, z przeprosinami czy z pretensjami. Z
czymkolwiek. Chciała tylko, by się do niej odezwał i gdy ta myśl pojawiła się w
jej głowie, poczuła w sercu znajome, bolesne ukłucie, a pod powiekami wzbierające
łzy. Dlaczego zawsze musiała tak reagować? Dlaczego nie mogła pomyśleć o nim
obojętnie, tylko za każdym razem z tysiącami sprzecznych emocji, które
doprowadzały ją na skraj wytrzymania?
- Hej, Ash, masz
może krople do oczu? Zapodziałem gdzieś swoje i… - zaczął perkusista.
Chciała
zniknąć.
- Tak, mam, już
ci przynoszę – przerwała chłopakowi i odwróciła się, by schować się w łazience.
Potrząsnęła głową, przetarła twarz dłońmi i odetchnęła głęboko kilka razy, aby
odgonić niechciane wizje i niechciane łzy. Nie mogła się przecież rozpłakać
przy perkusiście bez powodu. A prawdziwego przecież by mu nie podała. Jeszcze
jeden wdech i jeszcze jeden wydech. Nic się nie działo. Bill nie był osobą,
która zasługiwała na jej łzy, więc musiała je powstrzymać. Zaciągnął pierwszą
lepszą fankę do łóżka i z nią chciał zrobić to samo. Nie zasługiwał nawet na
to, by na niego spojrzała i dobrze o tym wiedziała.
Ale go kochała.
Kochała go mimo wszystko, bo wyrył się w jej sercu zbyt głęboko.
Kolejny wdech i
wydech. Nie mogła teraz o tym myśleć. Musiała wrócić do czekającego w drzwiach
Gustava.
Znalazła w
kosmetyczce z artykułami do pielęgnacji małą buteleczkę i wyszła z powrotem do
blondyna.
- Możesz je
zatrzymać – powiedziała, podając mu ją. Unikała kontaktu wzrokowego, by tylko
nie zauważył jej zaczerwienionych oczu.
- A tobie na
pewno się nie przydadzą? – zapytał podejrzliwie. Oczywiście, że je zauważył.
- Nie, podrażniłam
sobie oczy przy demakijażu, zaraz mi przejdzie – zmyśliła na szybko i
uśmiechnęła się blado, nie łudząc się nawet, że Gustav w to uwierzy.
- Jakbyś jednak
chciała je z powrotem, to przychodź o każdej porze. Nie chcę, żebyś zepsuła
sobie wzrok, czy coś.
I tak już była
ślepa, zakochując się w Kaulitzie.
- Raczej nie
będę ich potrzebowała.
- Okej, to
uciekam i dziękuję, dobranoc. – Posłał jej przyjacielski uśmiech i oddalił się
na korytarzu.
- Dobranoc… - Zamknęła
za nim drzwi i robiła wszystko, by tylko nie wybuchnąć już płaczem.
Każdego dnia
cała ta sytuacja bolała ją tak samo, jeśli nie coraz bardziej, dlatego z jednej
strony cieszyła się, że to już koniec jej męki, ale z drugiej jednak oznaczało
to koniec szansy na to, że… No właściwie to na co ona liczyła, skoro miała
wszystko czarno na białym i nawet nie potrafiłaby wybaczyć Billowi tego, co jej
zrobił, a już tym bardziej ponownie mu zaufać i tak się zbliżyć? Sama tak
naprawdę nie wiedziała, czego chciała. Chyba tego, żeby pierwszy i drugi tydzień
września nie miały w ogóle miejsca. Cały czas mimowolnie wypierała to, jak
zachował się Bill. Wyrzucała to z pamięci i chłonęła go na nowo, by zaraz znów
uświadomić sobie, że to, co jej zrobił, jednak było prawdą.
Zdjęła ręcznik
z głowy i wytarła w niego mokre włosy, które opadły jej na ramiona, delikatnie
mocząc koszulkę. Kręciła się po pokoju, nie wiedząc, co właściwie miała zrobić
przed wizytą perkusisty i znów dotarło do niej pukanie do drzwi.
Przecież mówiła
mu, że nie chce tych przeklętych kropli!
Zamarła i
zawirowało jej przed oczami, gdy po zamaszystym otworzeniu drzwi zamiast
Gustava, przed sobą ujrzała Billa. Zamrugała kilka razy, by sprawdzić, czy się
nie myliła. Nie. Stał przed nią we własnej osobie, a ona nie mogła wykonać
żadnego ruchu. Momentalnie zrobiło jej się gorąco, a serce omal nie wyskoczyło
jej z piersi. Nie potrafiła nawet przełknąć nagromadzonej śliny. Przeszedł ją
dreszcz i zadrżała, gdy spojrzała mu w oczy. Nie stał w jej drzwiach od prawie
dwóch miesięcy i już prawie zapomniała, jakie to uczucie. Patrzyła otępiałym i
wystraszonym wzrokiem na jego twarz, którą znała aż za dobrze. Przez dwa i pół
miesiąca znajomości zapamiętała jego idealne rysy tak, że mogłaby go malować z
zamkniętymi oczami.
Chciała się
odezwać, ale żadne adekwatne do sytuacji zdanie nie przychodziło jej do głowy.
Po co do niej przychodził? Czego mógł od niej chcieć ostatniego dnia trasy
koncertowej? Co skłoniło go, by po sześciu tygodniach obojętności i udawania,
że nie istniała, tak po prostu pojawić się w jej drzwiach?
„Hallo, du stehst in meiner tür,
es ist sonst niemand hier
ausser dir und mir”
Wstrzymała
oddech na całą wieczność i czekała, patrząc na niego, rozdarta między
szczęściem a strachem.
Widziała, że
już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale jego wzrok spoczął na jej klatce
piersiowej. Przypatrywał jej się w skupieniu przez kilka sekund, by zaraz znów
spojrzeć jej w oczy.
Znowu to robił?
Znowu przyszedł ją zranić? Dobić na koniec?
- Moja
koszulka… - zaczął ściszonym głosem i rozchylił usta w zdumieniu. Widziała
dezorientację na jego twarzy, gdy jeszcze raz zerknął na to, co miała na sobie.
I po wszystkim.
Choćby bardzo się starała, nie potrafiłaby już wybrnąć z tej sytuacji. Bo jak
miałaby mu wytłumaczyć to, że zamiast bluzki do kompletu od krótkich spodenek
od piżamy, miała na sobie jego czarny t-shirt? Czy normalni ludzie noszą bez
powodu koszulki swoich pracodawców, od których chcą odejść?
To, że nie
miała już stanika, bo kładła się do łóżka i ciemny, ciasny materiał opinał jej
nagie piersi, było teraz najmniejszym szczegółem.
Wiedziała, że
był świadomy tego, co do niego poczuła te dwa miesiące temu, ale prawdopodobnie
nie domyślał się, że miała już na jego punkcie obsesję. Do tego stopnia, że
codziennie spała w którejś z jego koszulek i wycierała się którymś z jego
ręczników, jakie jej dał. Jeden z nich wisiał właśnie na oparciu krzesła i Bill
na pewno go zauważył.
Tak bardzo
chciała go dotknąć. Przymknęła powieki i wyobrażała sobie, że ją obejmuje i że
wolno jej go pocałować, i że pierwsza połowa września naprawdę nigdy się nie
wydarzyła. Czuła nadchodzące łzy, które przed chwilą powstrzymywała i których
dłużej już powstrzymywać nie umiała.
Nie wiedziała,
czy oczekiwał jakiegoś wytłumaczenia, skoro wszystko było jasne.
- Tak, twoja
koszulka… - wyjąkała, zaciskając wargi i zasłoniła je dłonią, a z jej oczu
popłynęły pierwsze łzy. Stała przed nim z rozdartym sercem i cała drżała.
- Myślałem, że…
- znów rozpoczął zdanie i znów go nie skończył. Mrużył oczy, obserwując uważnie
jej twarz i tak jak powiedział, nad czymś myślał, podczas gdy po jej policzkach
płynęły gorące, słone krople, a jej klatka piersiowa unosiła się i opadała
nadzwyczaj szybko, bo Ashley nie mogła złapać powietrza.
Nie potrafiła
dłużej tego w sobie trzymać. Milczała przez całe dwa i pół miesiąca i miała już
tego dosyć. W ostatnią noc mogła mu wszystko powiedzieć bez obawy, że kolejnego
dnia będzie musiała stanąć z nim twarzą w twarz i spojrzeć mu w oczy ze
świadomością, że on wie, jak bardzo ją zranił. Po prostu już nie mogła i nic
już ją nie obchodziło. Była tym zmęczona do granic wytrzymałości.
- Jedna z tych,
które dałeś mi tu niemal równo dwa miesiące temu. Od tego dnia nie było nocy,
żebym nie miała którejś z nich na sobie… - wytłumaczyła łamiącym się głosem i
znów chciała, by cofnął czas. By nie był taki, jaki okazało się, że był. By ją
przytulił i…
W ułamku
sekundy znalazł się tak blisko, że gdyby jej nie obejmował, osunęłaby się na
podłogę.
- Boże… - tchnął
prosto w jej usta i zamknął je zachłannym pocałunkiem. Jedną ręką przytrzymywał
jej głowę, drugą przyciskał ją do siebie z całej siły.
Momentalnie
poczuła, jak wszystkie mięśnie jej ciała odmawiają posłuszeństwa i bezwładnie
ulegają jego ustom. Poruszał ją całą, nie tylko do środka, ale i fizycznie,
przez co nie mogłaby samodzielnie ustać, gdyby ją puścił. Oddała jego
pocałunek, rozpływając się pod wpływem wszystkich bodźców, jakie z niego
płynęły. Był niesamowity. Był dla niej zjawiskiem z wywieszoną przed nim
tabliczką „Uwaga! Niebezpieczeństwo.”, które mimo wszystko chciała poznać każdą
najmniejszą cząstką siebie.
Znów wydawało
jej się, że to jej się tylko śni. Sytuacja wydawała się być zbyt nierealna jak
na rzeczywistość, ale jego ramiona zbyt silne jak na sen. Znów płakała w jego
usta i znów dusiła się, nie mogąc w żaden znany jej sposób zaczerpnąć
powietrza. Za długo cierpiała i dusiła w sobie emocje, by teraz zareagować
inaczej. Nie mogła reagować inaczej na coś, czego pragnęła, odkąd tylko go poznała.
Niby wiedziała,
że miał co do niej niekoniecznie w stu procentach odpowiadające jej zamiary i
że powinna mu się wyrwać, ale… Och, co z tego, że chodziło mu tylko o jedno.
Brakowało jej go tak rozpaczliwie, że zgodziłaby się na wszystko, by tylko mieć
go przez chwilę dla siebie i on doskonale to w tej chwili wyczuł.
Tak bardzo nie
chciała, by przerywał. Pragnęła tylko, żeby trwali tak już na zawsze, żeby nie
musieli wpadać w absurdalną rzeczywistość, lecz zabrał rękę z jej talii, by
ująć jej zapłakaną twarz w dłonie.
- Dlaczego mi
nie powiedziałaś? – zapytał, opierając swoje czoło o jej, a ona już zupełnie
niczego nie rozumiała. Zamknął drzwi i docisnął ją do ściany, dokładnie tak,
jak za pierwszym razem, gdy ją pocałował. Oddychał ciężko i miała wrażenie, że
sam ledwo utrzymywał się na nogach.
- Co miałam ci
powiedzieć? – Uniosła ku niemu twarz i spojrzała mu w oczy z tak bliska, jak
jeszcze nigdy.
- Wszystko. – Musnął
jej usta, na co zareagowała bezradnym jęknięciem. Chciała zarówno więcej, jak i
mniej. Chciała czegokolwiek, oby tylko nie odchodził i nie zostawiał jej już
więcej z bolesną pustką zamiast serca. – Wszystko – powtórzył, scałowując łzy z
jej policzków, całując jej powieki i czoło. – Kocham cię, Ashley. Szaleję z
tobą, odkąd pojawiłaś się w moim życiu.
Zawirowało jej przed
oczami i zabrakło jej oddechu, a jej usta głucho się rozchyliły. Nie mogła
wydobyć z siebie żadnego dźwięku, nie mogła wykonać najmniejszego ruchu. Jego
słowa były jak paraliż. Zamknęła oczy i osunęła się w jego ramiona, chłonąc go
jak najwięcej, bojąc się, że on zaraz zaśmieje się na głos i powie, że to żart.
W strachu odliczała sekundy szczęścia, ale nic takiego się nie działo. Trzymał
ją tak samo mocno jak na początku i gładził jej włosy, co chwilę dotykając
gorącymi wargami jej twarzy.
Dygotała w jego
objęciach, nie mogąc odnaleźć się w sytuacji. Chciała go o wszystko zapytać,
ale nie potrafiła się od niego odsunąć, by móc swobodnie się odezwać. Wciąż
bała się, że gdy tylko pozwoli mu przestać się podtrzymywać, on natychmiast
zniknie razem ze słowami, które przed chwilą powiedział. A może nie powiedział?
Może to tylko ona już zwariowała i słyszała coś, co nigdy nie padło i nie miało
paść z jego ust? Może tak naprawdę wcale go tutaj nie było?
Poruszył się. Nie
wypuszczając jej z objęć nawet na sekundę, skierował się z nią w stronę łóżka i
ułożył ją na nim, znów dociskając jej drżące ciało do swojego serca. Położył
się tuż obok niej, zawisając nad nią i zostawiając między nimi miejsce jedynie
na oddech.
Rozwarła
powieki, by sprawdzić, czy to naprawdę on, chociaż jego zapach był tak
intensywny, że nie mogła mieć co do tego wątpliwości, ale rozprostowała palce
dłoni i dotknęła jeszcze jego twarzy, by się upewnić.
Był tu, leżał
tuż przy jej sercu i obejmował ją tak mocno, że nie mogła się poruszyć. Nawet
nie chciała.
Jego słowa
odbijały się echem w jej głowie, aż w pewnym momencie miała wrażenie, że wcale
ich nie powiedział i były jedynie wytworem jej wyobraźni.
- Kocham cię –
powtórzył, jakby wyczuł, że miała wątpliwości, czy dobrze usłyszała.
Wydawało jej się,
że mówił w języku, którego nie rozumiała. Doskonale znała te słowa i przez
kilka tygodni wyobrażała sobie, jak mogły brzmieć w jego ustach, a w tym
momencie wydały jej się czymś obcym, odległym i nierealnym.
Kochał ją.
Przez ten cały czas czuł do niej to samo co ona do niego? Jakim cudem? Jak to
możliwe, jeśli ona od tygodni była pewna, że miał zamiar tylko się nią pobawić,
a to wszystko było jednym wielkim podstępem?
- Ashley,
powiedz coś, błagam… - wyszeptał ledwo słyszalnie tuż przy jej uchu, a ona
zadrżała pod wpływem jego zachrypniętego głosu. – Proszę, chociaż raz powiedz
cokolwiek, bo zwariuję.
- Chciałeś mnie
wykorzystać – wydusiła z siebie szeptem i znów zamknęła oczy. Boże, przecież
chciał, przecież sam ją za to w pewnym momencie przepraszał!
- O czym ty
mówisz? – Zmusił ją do spojrzenia na niego, chociaż jego głos nadal był tak
łagodny, tak ciepły. Nie przestawał gładzić jej ramienia i jej włosów, trzymał
ją za dłoń i całował jej palce, a ona miała wrażenie, że miał o wiele więcej
niż tylko dwie ręce.
- O tym, czego
oczekiwałeś ode mnie, gdy byliśmy tu, w tym samym Paryżu i w tym samym hotelu siedem
tygodni temu. – Mówiła tak słabym głosem, że nie miała pewności, czy ją
słyszał. – Co miała oznaczać kolacja z winem przed wieżą Eiffla przy balladach,
jeśli nie to, że chciałeś zaciągnąć mnie do łóżka?
Przypatrywał
się jej w milczeniu przez chwilę z dezorientacją bijącą z jego brązowych, szeroko
otwartych oczu. Docisnął ją jeszcze mocniej do siebie, choć i tak już nie mogła
się ruszyć.
- Miała
oznaczać sygnał, że cię uwielbiam. – Znów czule musnął jej usta, a ona wciąż miała
wrażenie, że tkwiła w jakiejś przestrzeni między rzeczywistością a jej
wyobraźnią. – Przez cały pierwszy miesiąc naszej znajomości czekałem na
jakikolwiek znak od ciebie, próbowałem do ciebie dotrzeć, ale zawsze byłaś taka
wystraszona, że aż nie byłem w stanie się odezwać czy dotknąć cię, w obawie, że
pękniesz jak porcelanowa filiżanka. A wtedy, tu, we Francji, tamtego wieczoru, potrafiłaś
rozmawiać ze mną tylko o pracy. Próbowałem, starałem się jakoś cię wyczuć, ale
z mojej strony wyglądało to tak, jakbyś nie chciała, żebym się do ciebie
zbliżał. Jakbyś przyszła wtedy do mnie tylko dlatego, że ja tego chciałem i z
uprzejmości nie potrafiłaś mi odmówić, więc siedziałaś w napięciu i czekałaś,
aż dam sobie spokój. Tak było, Ash – potwierdził, gdy zaczęła kręcić głową. –
Nie zrobiłaś ani nie powiedziałaś nic, bym mógł sądzić, że wolno mi posunąć się
dalej. A następnego dnia byłem dla ciebie okropny, wiem, pamiętam i przepraszam
jeszcze raz. Wściekłem się wtedy, że tak się przed tobą otworzyłem, że wszystko
potoczyło się za szybko i że już po mojej szansie. Byłem pewien, że kompletnie
nic do mnie nie czujesz. Sama powiedziałaś mi, że nic z tego nie będzie, bo
jesteś tu tylko w pracy.
Doskonale
pamiętała tę sytuację, która z jej strony wyglądała zupełnie inaczej.
Uwielbiała go już wtedy i chciała od niego więcej, ale przez cały ten czas byłą
jego makijażystką i bała się wykonać jakikolwiek ruch, by on nie odebrał tego
tak, jak nie powinien, więc czekała, aż on przejmie to wszystko w swoje ręce.
Nie przejął, tylko znów zaczął mówić o jej profesjonalizmie, a następnego dnia
był tak wściekły, że była pewna, iż oczekiwał od niej wiadomej rekompensaty za
to wszystko, co dla niej robił.
A potem ich
głupie deklaracje. Jego – że więcej nie będzie się do niej zbliżał, jeśli ona
tego nie chce i jej – że jest tu tylko zawodowo.
Gdyby tylko
wtedy porozmawiali… Gdyby tylko powiedzieli sobie wszystko wprost zamiast
krążyć wokół tematu… Nie mogła uwierzyć w to, co jej powiedział. Cała ta
sytuacja była tak absurdalna, że chciało jej się jednocześnie śmiać i płakać.
Ale zaraz po
tej nieszczęsnej Francji, która zepsuła ich relację, pojechali do Köln, gdzie
znów on przez cały wieczór się do niej przystawiał, by na koniec znienacka ją
pocałować, rozerwać jej serce i odejść. I…
- A Susanne? – zapytała,
czując napływ kolejnych łez.
Coś jej tu nie
pasowało. Skoro tak ją uwielbiał, dlaczego ta dziewczyna zajęła miejsce w jego
łóżku?
- Jaka Susanne?
- Koleżanka
Annalise, którą w Köln zabrałeś do hotelu. Gdyby to wszystko, co mówisz, było
prawdą, to…
- Zwariowałaś? –
przerwał jej. - Nic się wtedy nie wydarzyło. Kompletnie nic. Dziewczyna nie
miała co ze sobą zrobić, bo zgubiła Ann. Tak, zabrałem ją ze sobą, ale spałem
na kanapie, nawet jej nie dotknąłem. Saki chciał wziąć jej pokój, ale ona
mówiła, że pójdzie ze mną, a ja podobno się zgodziłem. Ale przyrzekam ci na
wszystko, że NIC się nie stało. Byłem pijany, lecz nie aż tak. Nie aż tak, żeby
zrobić sobie coś takiego.
- Ale to
wyglądało…
- Wiem, jak to
wyglądało, ale tak nie było. Ash, proszę cię. Czekałem na ciebie. Byłaś przy
mnie przez całą trasę, tak? Widziałaś, żebym chociaż raz miał jakąkolwiek
dziewczynę?
- Nie siedzę w
twoim łóżku…
- Ash, proszę
cię. – powtórzył, ciężko wzdychając. - Skup się. Przecież tamtego wieczoru po
gali w Köln dałem ci tak oczywisty sygnał. Wiem, że jeszcze kilka dni przedtem
obiecywałem ci, że nie będę się do ciebie zbliżał i odsunę swoje oczekiwania na
bok, ale nie mogłem dłużej tego wytrzymać, musiałem cię pocałować i myślałem,
że to może coś zmieni. A wiesz co ty zrobiłaś? – Ponownie czule dotknął swoimi
wargami jej ust, a ona już przestała liczyć, który to był raz. Już chyba nie
musiała. - Rozpłakałaś się. Rozpłakałaś się tak samo jak teraz, nie mówiąc mi
nawet słowa, że to łzy szczęścia. Byłem pewien, że cię tym skrzywdziłem,
poczułaś się przeze mnie osaczona i do czegoś zmuszana. Myślałem, że dlatego
chcesz odejść. Że to wszystko dlatego, że byłem nachalny i nie chciałaś
pracować dla kogoś, kto desperacko się w tobie zakochał.
- Boże, to
wszystko nie tak… Chciałam odejść, bo myślałam, że chciałeś mnie wykorzystać…
- Nie wiem co
za głupoty i na jakiej podstawie przyszły ci do głowy, ale ja nigdy nie chciałem
tego zrobić. Próbowałem tylko jakoś do ciebie dotrzeć.
- To chore…
- Wiem. Wiem o
tym, ale uwierz mi, że kocham cię jak szalony. O mało co nie wyszedłem z siebie
przez te sześć tygodni. Każde „Ich bin
nicht ich” było dla ciebie, bo nie jestem sobą, kiedy ciebie nie ma przy
mnie.
Uśmiechała się
przez łzy, próbując w jakiś sposób to uporządkować, ale nie mogła skupić się na
niczym. Im dłużej próbowała oswoić się z tą myślą, tym bardziej skomplikowane
się to dla niej stawało. Już nie chciała tego analizować. Pragnęła dziś należeć
do niego, zasnąć przy nim i obudzić się u jego boku. Tylko tyle. Liczyło się
jedynie to, że był tutaj, tuż przy niej i chciał od niej dokładnie tego samego,
czego ona chciała od niego.
- Dlaczego ty
mi o niczym nie powiedziałeś? – zapytała boleśnie. - Ja się bałam, bo miałam do
tego pełne prawo. Bałam się, że stracę pracę, bo przecież tak często
powtarzałeś mi, że chciałeś kogoś profesjonalnego…
- Ty nie
musiałaś być profesjonalna, bo jesteś idealna. A ja bałem się tak samo jak ty.
Bałem się, że stracę cię, jeśli będę działał za szybko. I odkąd powiedziałaś
mi, że chcesz odejść, byłem pewien, że właśnie tym cię odstraszyłem i że
właśnie dlatego to robisz.
- Boże, nie,
nigdzie odchodzę. Kocham cię całym sercem, Bill – wyznała, czując, jak od
środka zalewa ją gorąca fala duszonych w sobie emocji. – Chcę być twoja, z tobą
i dla ciebie.
Nie potrzebował
więcej słów. Przylgnął do jej ust, całując ją zachłannie, a jego spragnione
dłonie powędrowały pod jego własną koszulkę, którą miała na sobie. Nie miała
nawet siły myśleć o tym, czy powiedział jej prawdę. Może to wszystko to był
jakiś podstęp, a jutro Bill miał zamiar śmiać się jej prosto w twarz, ale dziś
nic się dla niej nie liczyło. Potrzebowała go tak bardzo, że gdy jego długie,
szczupłe palce zaczęły podwijać czarny materiał do góry, zamiast zaprotestować,
ona wygięła ciało, ułatwiając mu dostęp do siebie. Czekała na to zbyt długo, by
teraz paraliżował ją strach.
Zabrakło jej
czasu i trzeźwości umysłu, by nad czymkolwiek się jeszcze zastanawiać. Wiedziała
tylko, że chciała dziś do niego należeć, nawet jeśli miałby to być pierwszy i
ostatni raz. Jego ruchy mówiły dokładnie to samo, więc nie miała zamiaru ich
blokować.
Ostrożnie sunął
jeszcze niepewnymi dłońmi wzdłuż jej drżącego, rozpalonego ciała i muskał
zachłannymi wargami wrażliwe na dotyk miejsca na jej podbrzuszu. Chciała coś
powiedzieć, ale wystarczyło, że spojrzał w jej półprzytomne oczy, by wyczytać z
nich wszystko, co kryło jej serce. Czuła, że pragnął jej do tego stopnia, że
nie wiedział, którą częścią jej ciała zająć się w pierwszej kolejności, stąd
miała wrażenie, iż był dosłownie wszędzie. W jednej chwili całował jej brzuch,
splatając jej palce ze swoimi, w drugiej zamykał wargi na jej odsłoniętej szyi
i odgarniał mokre włosy z jej czoła, a w kolejnej gładził jej uda i ściskał jej
dłoń, oddychając ciężko wprost w jej usta.
- Marzyłem o
tym, odkąd tylko cię zobaczyłem. – Wychrypiał tuż przy jej uchu, gdy delikatnie
pozbywał się koszulki z jej ciała, jakby bał się, że ją uszkodzi. Ashley, nie
koszulkę. – I wiesz co? – mówił, wędrując ustami w stronę jej odsłoniętych piersi,
których jeszcze nawet nie widział, bo wciąż patrzył jej w oczy i których
jeszcze nawet nie dotknął, bo najostrożniej jak umiał podwijał materiał, podczas
gdy ona wyginała się ku niemu za każdym razem, gdy nieco obniżał zawieszone nad
nią swoje ciało, by tylko się o niego otrzeć. Gdyby miała w sobie tyle siły,
podparłaby się i sama by do niego przylgnęła. – Wiesz? – dopytał, wymuszając na
niej odpowiedź, która wymagała od niej nie lada skupienia, by przypomnieć
sobie, jak się mówiło, jak artykułowało się głoski, by utworzyły jakieś,
jakiekolwiek istniejące słowo. Zsunął się niżej i zawiesił swój ciężki, gorący oddech
tuż nad jej prawą, nagą piersią.
- Nie… -
wydyszała i jęknęła, gdy poczuła gorące powietrze owiewające jedno z jej
najwrażliwszych miejsc. Miała wrażenie, że jeszcze chwila, dosłownie sekunda, a
zemdleje z nadmiaru emocji i doznań.
- I mimo wszystko – szeptał, pomiędzy
słowami muskając ustami jej sutki. – Słyszysz? – Najdelikatniej jak tylko był w
stanie dotknął opuszkami palców jej piersi, wywołując niekontrolowane
szarpnięcie się jej ciała. Głośno nabierając powietrza, zacisnął dłonie i
czekał na odpowiedź.
- Tak…
- Mimo wszystko
wiedziałem, że… - nie mógł przestać jej całować.
- Że…?
- Że kiedyś… O Boże,
jesteś cudowna… Że kiedyś naprawdę będziesz do mnie należała.
- Och…
- Wiesz, jakie
to wspaniałe uczucie, gdy twoje marzenia się spełniają?
- Wiem…
Trzymał ją w
swoich ramionach, w swoich ustach i w swoim ciele tak mocno, że nawet gdyby
chciała, to nie mogła wykonać żadnego ruchu. Leżała wtulona w swoje szczęście i
nareszcie gdy nie mogła swobodnie przy nim oddychać, otwierała jedynie usta, a
on oddychał za nią.
~Koniec~