- Wy to się
chyba za dobrze bawicie, co? – zaczął gitarzysta z udawaną pretensją. Spojrzeli
na niego jednocześnie; ona zmarszczyła brwi, on uniósł. – Ja specjalnie idę
spać wcześniej, bo jestem zmęczony, a wy śmiechy i chichy w najlepsze. W środku
nocy! – Przybrał nadętą, obrażoną minę i ostentacyjnie zabrał się do smarowania
bułki Nutellą.
- Przepraszam,
ale jakbyś słyszał jego francuski, to też byś umierał ze śmiechu –
odpowiedziała, szczerząc się niewinnie do wokalisty. Tom parsknął śmiechem, na
co ona od razu zareagowała: - No właśnie! Widzisz, jeszcze nic nie powiedział,
a ty już się śmiejesz.
Przy śniadaniu
udawała, że jego wczorajsze rozchwiane zachowanie na sam koniec ich
przedłużającego się wieczoru w ogóle jej nie ruszyło. Że nawet go nie
odnotowała, podczas gdy tak naprawdę przez całą noc i poranek nie mogła
wyrzucić go z myśli, ale nie chciała tego w żaden sposób okazywać. Po co? Żeby
widział, jak bardzo się tym przejmowała? Że przejmowała się o wiele bardziej,
niż wskazywałaby na to umowa między nimi?
- Chyba chcesz
zarobić, mała… - odburknął Bill.
- Nie jestem
mała! – Dlaczego w ogóle ją tak nazwał? Tak, w porównaniu z nimi była mała,
ale… Ale miała się przecież nad tym nie zastanawiać.
- Właśnie że
jesteś naszym małym bąblem. – Tom siedzący tuż obok niej złapał ją
niespodziewanie za nos, jak niesfornego urwisa, którym przecież wcale nie była,
za co zdzieliła go po dłoniach.
Od niedawna ich
kontakt zaczął wyglądać właśnie w ten sposób. Wszelkie granice, jakie
kiedykolwiek były między nimi, powoli się zacierały i chociaż nadal na pierwszy
plan wysuwała się jej praca, to mogła pozwolić sobie na traktowanie chłopaków
jak przyjaciół. Dopiero po dwóch tygodniach poczuła się tak, jak Bill traktował
ją od początku – jak jeden z członków ich zespołowej rodziny. Uwielbiała tych
ludzi, bo zawsze na jej twarzy wywoływali szeroki, szczery uśmiech.
- Nie chcę
mówić, kto tu jest starszy! – Fuknęła, udając urażoną. – A już nie wspomnę o
tym, kto nie jest jeszcze pełnoletni! – Wyprostowała się dumnie i poprawiła się
na krześle.
- A właśnie, co
do naszej pełnoletności... – Tom wydawał się być niewzruszony wytknięciem mu,
że należał razem z Billem do najmłodszych w ekipie. – Masz plany na weekend?
- Nie, żadnych.
– Nie miała planów, bo doskonale wiedziała, że w sobotę czekają ją urodziny
bliźniaków. I choć nikt nie wspomniał o tym, co będą robić, uznała to już za
pewnik, że ona także będzie w tym uczestniczyć. I nawet się nie pomyliła.
- Padł pomysł,
żebyśmy pojechali w sobotę do Hamburga do restauracji z lodowym barem. Co ty na
to? – Znów zaczęli mówić na zmianę, tak jak praktycznie za każdym razem, gdy
coś jej tłumaczyli.
- Dlaczego mnie
o to pytacie? – Zaśmiała się, unosząc lewą brew do góry. – Czy jeśli powiem, że
pomysł jest beznadziejny, to z niego zrezygnujecie? – Wcale nie uważała, by
pomysł był beznadziejny, a wręcz przeciwnie. Mimo że określenie „lodowy”
przyprawiało ją o gęsią skórkę, to była bardzo ciekawa tego miejsca, o którym
nigdy wcześniej nie słyszała
- No… No wiesz…
- Tom podrapał się po głowie i włożył do ust bułkę, by wyręczyć się w
odpowiedzi bratem.
- Chcemy, żeby
naszym gościom podobało się miejsce, a ty oczywiście jesteś naszym gościem,
więc chcemy znać twoją opinię. – Bill zgrabnie wybrnął z tego niezręcznego
pytania. – Rzecz jasna, o ile w ogóle chcesz uczestniczyć w naszych urodzinach.
- Pewnie, że
chcę! Miałabym przegapić moment, gdy stajecie się NARESZCIE dorośli? – Po raz
kolejny żartobliwie z nich zadrwiła, co od razu wywołało wybuch ich piskliwych
głosów oburzenia, które zagłuszyły jej śmiech.
Cały wtorek
spędziła czyszcząc dokładnie każdy kąt swoich - tymczasowo swoich -
pięćdziesięciu pięciu metrów kwadratowych. Musiała to zrobić, ponieważ
mieszkanie stało puste dosyć długo, a z racji ekspresowego tempa udostępnienia
go, właściciel nie zdążył zrobić tego sam. Teraz uważała, że w sumie mogłaby
poczekać i dłużej i tym samym dłużej pomieszkać u bliźniaków, ale gdy pięć dni
wcześniej została bez dachu nad głową, zależało jej na tym, by wprowadzić się
gdzieś jak najszybciej, więc Silke załatwiła wszystko błyskawicznie.
Po raz pierwszy
została w tym mieszkaniu sama na tak długo i po raz pierwszy od ponad tygodnia
znów miała wrażenie, że wszystko jej się przyśniło. Postanowiła, że będzie
nosić w domu swoją plakietkę do czasu, aż w kocu przywyknie do tej myśli. Nie
miała tego problemu, gdy była z nimi lub nawet z Annalise, albo nawet sama, ale
w hotelowym pokoju lub w domu Kaulitzów. Wtedy była w stu procentach świadoma,
że jest tam z nimi, że dla nich pracuje, że jest tak blisko nich. Gdy
wylądowała w nowym, obcym i pustym miejscu, wszystko się ulotniło. To mieszkanie
nie miało w sobie żadnego zapachu związanego z Tokio Hotel, żadnego elementu
który jej o nich przypominał. Czuła, że gdyby nie miała na szyi dowodu, że to
wszystko dzieje się naprawdę, zwariowałaby i sama nie wiedziałaby, co jest
rzeczywistością, a co tylko jej wyobraźnią. Z plakietką obijającą się jej o
brzuch była pewna, że sobie tego wszystkiego nie wymyśliła.
Późnym
popołudniem odwiedzili ją rodzice, bo poprosiła ich o przywiezienie wszystkich
jej pozostałych rzeczy z domu oraz mebli z jej pokoju, bo jedna średniej
wielkości wbudowana rozsuwana szafa by jej nie wystarczyła. Mieszkanie było tak
duże, że mogła przywieźć sobie tutaj już wszystko, zarówno letnie, przejściowe
jak i zimowe rzeczy. Nareszcie mogła też wstawić swoją pokaźną toaletkę, bo jako
makijażystka miała naprawdę dużo kosmetyków i cierpiała, gdy w poprzednim
mieszkaniu musiała je trzymać w kosmetyczce.
- Ashley!
Dziecko moje, jestem z ciebie taka dumna! – usłyszała ciepły głos mamy, a
chwilę potem została zamknięta w uścisku pachnącym rodzinnym domem.
Jej mama była
szczupłą zadbaną i dosyć wysoką kobietą, a na jej twarzy można było dostrzec
tylko kilka płytkich zmarszczek. Miała proste, karmelowe włosy do ramion, duże,
niebieskie oczy i szeroki uśmiech. Zawsze miała zadbane dłonie i delikatny
makijaż. Mimo skończonych czterdziestu dwóch lat ubierała się dosyć młodzieżowo
– zazwyczaj dżinsy i prosta bluzka lub sweter. Praca nie wymagała od niej
przesadnej elegancji – była właścicielką niewielkiego sklepu odzieżowego w Gröningen.
- Mamo, zaraz
będzie na to czas. Wejdźcie i rozbierzcie się – powiedziała, oswobadzając się z
obejmujących ją ramion. – Trafiliście bez problemu?
- Tak,
Magdeburg jest przecież dobrze oznakowany, ale i ty wszystko mi świetnie
wytłumaczyłaś – odparł dumny tata, zdejmując buty poprzez zadarcie palcami
jednej stopy o piętę drugiej i odwrotnie, po czym przejął ją w swoje ramiona. –
Gratulacje.
Tata był nieco
wyższy od mamy. Powoli zaczynał siwieć, ale wciąż miał młodą twarz. Był o rok
starszy niż jego żona i był fanem ciężkiej muzyki oraz pieszych wędrówek.
Zupełnie do siebie z mamą nie pasowali, ale tworzyli dobre małżeństwo. Tata był
policjantem, więc wszyscy w miasteczku go znali.
- Dziękuję
bardzo. – Odwzajemniła uścisk. – No ale ciebie to się tu nie spodziewałam. –
Spojrzała na dziesięciolatka, który z naburmuszoną miną stał obok ojca.
- A ja wcale
nie chciałem tu przyjeżdżać – odburknął, lecz ona roześmiała się i mimo
wzajemnych dogryzek przytuliła go do siebie.
Następnie
pokazała im mieszkanie, a potem wysłuchała zachwytów nad jego lokalizacją i
wystrojem, a także pytań odnośnie chłopaków.
- Jak ty
schudłaś! Jesz coś w ogóle?
Układała z mamą
rzeczy w kuchennych szafkach, podczas gdy w pokoju obok tata skręcał jej szafę,
komodę i toaletkę, które udało im się przywieźć pożyczonym od znajomego
samochodem dostawczym, a brat oglądał durne seriale młodzieżowe w telewizji.
- Wcale nie
schudłam. Widziałyśmy się dwa tygodnie temu, więc to niemożliwe. Poza tym z
chłopakami ciągle jem zarówno pełnowartościowe posiłki, jak i trochę
śmieciowego żarcia, więc bardziej martwiłabym się tym, że przytyję i tak też
już usłyszałam od Annalise.
- Jesteś gruba
jak beczka – odezwał się Konrad z salonu, na co ona nie zareagowała, a mama
spojrzała na niego karcąco.
- Nieprawda,
jesteś szczuplutka. Więc jedziesz razem z nimi do tej Francji?
Wspomniała już
o tym mamie w rozmowie przez telefon.
- Tak. Będą
udzielać wywiadów więc jestem niezbędna. Muszę dbać o ich wygląd.
- Jak powiem
dziadkowi, że jedziesz do jego ojczyzny, to będzie przeszczęśliwy. – Tata
pojawił się w kuchni, by nalać sobie szklankę wody. – Może będzie chciał zabrać
się z wami, odwiedzić swoje strony? Dawno tam nie był. Jak oni w ogóle się
nazywają?
- Nazywają się
Tokio Hotel – odpowiedziała i widziała, że tata chciał powiedzieć coś jeszcze,
ale mama go uprzedziła.
- Wyjeżdżacie w
poniedziałek i wracacie w piątek?
- Dokładnie. Później
w sobotę są urodziny Gustava - perkusisty, a w niedzielę popołudniu wyjeżdżamy
do Köln na galę rozdania nagród. Będziemy z powrotem w poniedziałek, bo gala
jest późnym wieczorem. Za to jutro i pojutrze mamy wywiady w Magdeburgu, a w tę
sobotę bliźniacy wymyślili, że zabiorą nas do Hamburga na swoją osiemnastkę.
- Myszko, nie
będzie to dla ciebie zbyt męczące?
- Mamo, ja w
tej pracy naprawdę nie robię nic męczącego. Najgorsze było nagrywanie teledysku
w nocy, ale zazwyczaj mam tylko czterech gości do umalowania, z czego tylko
jednego na poważnie. Poza tym po prostu spędzam z nimi czas, jak z przyjaciółmi.
To nie jest wymagająca praca. Poza tym robię to, co lubię. Śpię dobrze, jem
dobrze i jeszcze mam świetne towarzystwo i zapewnioną ochronę. To znaczy,
chłopacy ją mają. Naprawdę nie macie powodów do zmartwień, mimo że miałam małe
problemy.
- Małe?
Musiałaś zmienić mieszkanie z powodu nalotu ich fanek, a to wcale nie jest mały
problem. Nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiliśmy przez cały ten czas i co
za szok przeżyłam, gdy obce mi osoby zapytały mnie o ciebie.
- Wszystkie
dziewczyny ze szkoły chcą teraz ze mną chodzić! – Znów usłyszały dziecięcy głos
z salonu. – Nawet te z ósmej klasy!
Ona znów go
zignorowała, a mama znów rzuciła mu bezgłośne ostrzeżenie. W ogóle się nie
przejął, bo z powrotem pochłonął go serial.
- Domyślam się,
ale wszystko skończyło się dobrze i tutaj nic mi już nie grozi.
- Oby,
kochanie. Oby właśnie tak było.
- Co za typ
muzyki tworzą ci chłopcy? – Milczący tata ominął temat jej kłopotów i zapytał o
to, co interesowało go najbardziej.
- Możesz
włączyć komputer. Na półce pod telewizorem są dwie płyty, ale proponowałabym ci
najnowszą, „Zimmer 483”.
Zdejmowała
naczynia z suszarki i gdy po chwili usłyszała pierwsze dźwięki „Heilig”, zatrzymała rękę w powietrzu.
Inaczej mogłaby wszystko potłuc. Dlaczego tata musiał zacząć właśnie od tej
piosenki? Przecież nie była pierwsza na płycie! Usłyszała głos, którego tak się
czasami bała, który ją onieśmielał i hipnotyzował, a jednocześnie sprawiał, że
uspokajała się, czuła się bezpieczna i radosna. Musiała odczekać kilka sekund,
by móc powrócić do ściągania talerzy. Wiedziała, że mama to zauważyła, więc
Ashley od razu rozpoczęła nowy temat.
- Brakuje mi
tutaj tylko Annalise. Przyjechała do mnie dwa razy w zeszłym tygodniu, ale to
nadal było zbyt mało czasu. Tyle się wydarzyło w przeciągu zaledwie dwóch
tygodni.
- Widać,
Ashley. Jesteś raczej wyobcowana, odkąd się tutaj przeprowadziłaś.
- Ale miałam
rację, mówiąc, że większe miasto daje mi większe możliwości. I dało chyba
największą.
- Tak, ale
martwi mnie to, że masz kontakt tylko z płcią męską…
- Mamo, Bill
jest prawie jak koleżanka. Możemy czesać sobie nawzajem włosy, pożyczać
biżuterię i rozmawiać o tuszu do rzęs.
Kobieta
roześmiała się na głos. Ashley trochę skłamała, bo mimo tych wszystkich
kobiecych aktywności, w ogóle nie czuła się z Billem jak z przyjaciółką. Cały
czas pozostawał dla niej mężczyzną i tylko w tej kategorii go postrzegała.
Rodzice zostali
u niej do dwudziestej trzeciej, pomagając jej w przeprowadzce. Starała się
opowiedzieć im jak najwięcej, ale nadal nie zdążyła podzielić się z nimi
wszystkim.
Mama nie mogła
się z nią rozstać, bez przerwy jej gratulowała i kazała na siebie uważać. Tata
mówił tylko, żeby robiła, co do niej należy i nie przejmowała się tym, co ktoś
o niej mówi. Brat natomiast przypomniał jej o rzekomo obiecanym Xboxie. Bardzo
chciała spędzić z nimi więcej czasu, ale było już późno. Oni mieli swoje
obowiązki, a ona swoje, bo jutro chciała zakończyć przeprowadzkę. Później nie
miałaby już na to czasu. W czwartkowe południe mieli kolejny wywiad, ale na
szczęście na miejscu. Bardzo na miejscu, bo w studiu chłopaków.
Cały środowy dzień
i czwartkowy poranek myślała nad tym, co mogłaby kupić bliźniakom na urodziny i
podczas pracy obserwowała ich z dużo większą dokładnością niż zazwyczaj,
próbując dopasować do nich jakiś konkretny prezent. Nie mogło być to nic
wielkiego, ani też nic osobistego czy w formie żartu, bo mimo że czuła się już
przy nich jak przy znajomych, to jednak znali się bardzo krótko i prezent z
tych kategorii mógłby być nie na miejscu. Na dodatek musiało być to coś, czego
jeszcze nie mieli, a oni mieli już chyba wszystko. Denerwowała się tym, że
został jej tylko jeden dzień, bo w sobotę rano musiała im to wręczyć. Nie miała
zamiaru słuchać Billa, który mówił jej, że niczego nie chce. Czuła potrzebę
wręczenia im czegoś od siebie, lecz za nic nie mogła wymyślić, co mogłoby to
być.
Gdy wpadła na
Georga w studyjnej kuchni, musiała wykorzystać sytuację.
- Georg, co mam
im kupić? – zapytała, uprzednio upewniając się, że nikt ich nie słyszał.
- Co? – Basista
zmarszczył brwi. – Ach, Kaulitzom? Ciężka sprawa, bo ja im od lat nic nie daję.
–Georg zapatrzył się w zamyśleniu na podgrzewającą pizzę mikrofalówkę. Ashley
na wyschnięte ciasteczka w misce na stole.
- Tom jest
dziesięć minut starszy, prawda? – odezwała się po kilku sekundach ciszy
wypełnionej jedynie dźwiękiem działającego urządzenia i odgłosami z głębi
studia. Georg skinął głową i przeniósł swój zaciekawiony wzrok na jej twarz. - Może wiesz, o której się urodzili?
- Tom o szóstej
dwadzieścia, Bill o szóstej trzydzieści nad ranem. – Wykrzywił się i potrząsnął
głową. – To ma jakieś znaczenie?
- Ma i to
ogromne! – Klasnęła w dłonie w tym samym momencie, w którym mikrofalówka wydała
dźwięk ogłaszający, że zakończyła podgrzewanie. – Zobaczysz w sobotę!
- Bill,
zaczekaj – rzuciła, gdy mijała go w przejściu. On szedł w stronę kuchni, ona
właśnie z niej wychodziła i zmierzała w kierunku ich sali prób, gdzie miała
dopilnować twarzy Gustava w obiektywie kamery podczas indywidualnego wywiadu.
Czarnowłosy zatrzymał się i spojrzał na nią pytająco. – Chciałabym jutro iść na
zakupy do miasta. Muszę uzupełnić zapasy kosmetyków, bo niektóre rzeczy wam się
kończą. – Nic się tak naprawdę nie kończyło, ale przecież nie powiedziałaby mu,
że chce załatwić mu prezent urodzinowy.
- Okej, w
porządku. – Wzruszył ramionami. – Może być Dirk? Saki będzie mi potrzebny.
Do osiedlowego
sklepiku niemalże tuż za rogiem chodziła sama. Do niewielkiego supermarketu w
pobliżu także, ale gdy chciała iść do centrum, niezbędna była jej ochrona.
- Jasne,
ktokolwiek. – Nie pytała, do czego potrzebował Sakiego. Zdziwiła się jedynie,
że nie będzie potrzebował jej. W końcu jeśli niezbędny był mu ochroniarz,
oznaczało to, że chciał gdzieś wyjść? I jednocześnie nie chciał, by go
umalowała? Przecież właśnie po to chciał, by zamieszkała bliżej. Dzień wolny
był jej akurat na rękę, bo wciąż miała na głowie przeprowadzkę, z którą nie
zdążyła się uporać wczoraj, zakupy urodzinowe, przygotowanie właściwego
prezentu oraz spakowanie się na kolejny weekendowy wyjazd, ale po prostu była zdziwiona,
że Bill nie chciał jej pomocy.
Może nie chciał
wcale wychodzić?
Może
potrzebował Sakiego, bo miał ochotę zrobić przemeblowanie, ale sam nie dałby
rady i potrzebował kogoś silniejszego?
Może Saki miał
coś załatwić, przewieźć jakiś sprzęt?
Może po prostu
miał jechać na zakupy?
Może w ogóle
nie powinno ją to interesować?
W piątkowy
wieczór w jej nowej kuchni po raz pierwszy unosił się zapach prawdziwie
przygotowanego jedzenia. Może ostatni wypiek nie wyszedł jej najlepiej, ale nie
zniechęciło jej to do upieczenia urodzinowych ciasteczek dla bliźniaków.
Zaczynały właśnie się zarumieniać w piekarniku, a ona kończyła się pakować na
jutrzejszy wyjazd. Miała niemały problem z wyborem ubrań, no bo co powinna
założyć na imprezę w lodowym barze w środku zimnego, bo zimnego, ale jednak
lata? Stresowała się podwójnie, bo nie dość, że sam taki wypad z osobą, która
tak na nią działała, był niebezpieczny, to na dodatek miała tam poznać dobrych
przyjaciół Billa i Toma. Choć to akurat w porównaniu z tym pierwszym było
niczym. Zauważyła, że gdy tylko Bill miał we krwi choć minimalną dawkę
alkoholu, stawał się prowokujący, a ona mogła tego po prostu w którymś momencie
nie wytrzymać i poddać się tym jego zaczepkom. A potem on mógłby powiedzieć
jej, że za dużo sobie wyobrażała, że okazała się taka jak wszystkie, bo czekała
tylko na moment, gdy łatwiej będzie jej się do niego zbliżyć i że ją zwalnia. I
był to dla niej niekoniecznie dobry scenariusz. Wręcz fatalny.
Od samego rana
wydzwaniała do Annalise, pytając, w co ma się ubrać i powtarzając, że bardzo
żałuje, że przyjaciółka nie może jechać z nią, bo ona na pewno będzie czuła się
tam wyobcowana. Ona, oni i ich znajomi. Bała się, że nie będzie miała do kogo
się odezwać.
Kilkanaście
minut przed umówionym czasem zadzwonił jej telefon, a na ekranie wyświetliły
się cztery litery obwieszczające, że Bill chce się z nią skontaktować. Nie tak
miało wyglądać składanie mu życzeń…
- Tak? –
Odebrała, myśląc jednocześnie, w jaki sposób wybrnąć z tej sytuacji.
- Ashley,
słuchaj, Saki, Dirk i Tobias jadą na miejsce oddzielnie, ale Finn też po ciebie
nie przyjedzie. – Słyszała, że chodził po pomieszczeniu i coś przerzucał. - Właśnie
dostałem telefon, że złamał nogę i przyślemy ci Seppela. To taki wysoki facet
około czterdziestki. Będzie na czas. Mam nadzieję, że ty też?
- Tak… -
Chciała wplątać gdzieś pomiędzy jego słowa kilka swoich, ale nie dała rady.
- W takim razie
widzimy się niedługo. Do zobaczen... – Rozłączył się szybciej, niż zdążył się
do końca pożegnać.
Tak.